W magazynie- Sztuka kolekcjonowania

Piotr Bazylko, dziennikarz i manager, przekształcił hobby w profesję zakładając ze wspólniczką galerię. Opowiada o regułach rządzących rynkiem sztuki

Jako kolekcjoner pełnił pan wyjątkową rolę na polskim rynku sztuki. Pańskie teksty i opinie były swoistymi drogowskazami dla wielu osób. 

Bardzo się cieszę, jak słyszę takie słowa. Mój przykład pokazuje, że każdy może kolekcjonować sztukę i po pewnym czasie na tym się znać. W młodości sztuką się interesowałem tyle, ile powinien się interesować wykształcony człowiek, który nabrał obycia z kulturą. Kiedy odwiedzałem miasto ze znanym muzeum, zawsze korzystałem z okazji, żeby je zwiedzić. Chodziłem na ważne wystawy w Warszawie. Nie myślałem wówczas o kolekcjonowaniu sztuki, choć co jakiś czas kupowałem obrazy.

Biorąc pod uwagę nikłe zainteresowanie sztuką w naszym kraju, i tak wykazywał pan sporą inicjatywę. 

Myślę, że takich osób jest coraz więcej. Ale prawdziwy przełom stanowił dla mnie udział w kursie w Warszawskiej Szkole Fotografii Mariana Schmidta, który był prezentem urodzinowym od żony Aliny. Zabawne, ale niewiele z tego kursu wyniosłem, jeśli chodzi o naukę fotografowania. Zainteresowały mnie za to świetne zajęcia z historii fotografii i z jej kolekcjonowania. Stanowiło to dla mnie pierwszy impuls do kupowania klasycznej czarno-białej fotografii. Pierwsza tego rodzaju praca, jaką kupiłem na polskiej aukcji, to „Płacząca fontanna” Evy Rubinstein. Do dzisiaj wisi na ścianie w moim domu. Był to mój pierwszy świadomy zakup fotografii.

A malarstwa?

To był kupiony wcześniej obraz Marka Sobczyka „Mauzoleum Galii Placydii”. Później była właśnie fotografia kolekcjonerska. Na przełomie lat dwutysięcznych otworzyła się przede mną droga do młodej polskiej sztuki. Powstały pierwsze galerie, w tym warszawski Raster. Długo bałem się wejść do Rastra. Obawiałem się, że wiem zbyt mało, że mogę się ośmieszyć. Jak sądzę, takie rozterki przeżywa wiele osób, które zaczynają przygodę ze zbieraniem sztuki. Zupełnie niepotrzebnie. Szybko przekonałem się, że galerzyści zachowują się życzliwie, chętnie udzielają rad. Dziś mam wielu przyjaciół przede wszystkim wśród artystów i kolekcjonerów, ale też i niektórych galerzystów.

Pana zbiór bardzo szybko zaczął się rozrastać, uchodzi pan za największego kolekcjonera młodej sztuki w Polsce. 

Nie wiem, czy zasługuję na taki tytuł, tym bardziej że nie od ilości prac zależy jakość kolekcji. Przez 20 lat zgromadziłem prawie 700 prac. Gdyby pokazać je chronologicznie, powstałby obraz tego, jak kształtowałem się jako kolekcjoner. Zawsze zaczyna się tak, że najpierw kupuje się… uchem. Słucha się, co inni mówią, bo brakuje nam pewności własnych opinii i decyzji. Po jakimś czasie zaczynamy kupować to, co naprawdę nam się podoba. Dopiero wtedy prace układają w indywidualny zbiór, powstają między nimi intuicyjne związki. Kolekcjoner, który kupuje stosunkowo dużo, zaczyna się orientować, że jakieś rzeczy go interesują bardziej, a inne mniej. Zwykle jest to jakieś medium lub temat. I tak pojawia się kolejny etap ewolucji kolekcjonerskiej. Na początku drogi zastanawiamy się, jak obraz będzie wyglądał na ścianie. Później, już jako zaawansowani kolekcjonerzy, myślimy, czy będzie pasował do zbioru. Taka jest podstawowa różnica między wczesnym a dojrzałym etapem kolekcjonowania.

Najwybitniejszy powojenny kolekcjoner sztuki współczesnej dr Lech Siuda uważał, że obrazy powinny cieszyć każdego dnia. Konkurował więc z muzeami o najlepsze prace, uważając, że zamiast inspirować i zachwycać, trafią one do magazynów. 

Sporą część mojej kolekcji z konieczności trzymam w magazynie, ale co jakiś czas przywożę je do domu i zmieniam ekspozycję. Przy okazji warto zauważyć, że kolekcjonerzy i muzealnicy mają zupełnie inny stosunek do sztuki. Kiedyś wypożyczyliśmy pracę Jakuba Juliana Ziółkowskiego, która wcześniej wisiała u nas w toalecie, na jego wystawę „Hokaina” w Zachęcie. Moja żona Alina powiedziała o tym dyr. Agnieszce Morawińskiej, którą informacja ta wyraźnie zaskoczyła. My natomiast uważamy, że każde miejsce w domu jest dobre, by eksponować sztukę. I taka właśnie jest różnica między kolekcjonowaniem domowym i muzealnym.

Rozumiem to doskonale, ponieważ ja również trzymam część swoich obrazów w schowku Less Mess, a w domu wykorzystuję skrzętnie każdą ścianę. Wróćmy jednak do tematu tworzenia kolekcji…

Każdy kolejny zakup powinien pasować koncepcyjnie do zamysłu, którym się kierujemy. Kiedy ma się już naprawdę dużo tych prac, zmniejsza się kolekcjonerska zachłanność. Ważna jest odpowiedź: czy posiadanie nowej pracy coś zmieni w mojej kolekcji. W konsekwencji prowadzi to do świadomej selekcji, dużo silniejszej niż na wczesnym etapie tworzenia zbioru, kiedy myślimy: jakie to jest fajne, chciałbym to mieć. A później dostrzegamy, że prawdziwą radość dają nam rzeczy, które naprawdę nas interesują.

Kiedy znajomi pytają mnie co kupować, odpowiadam: to, co ci się do szaleństwa podoba, a jeszcze lepiej to, co cię wyjątkowo drażni i niepokoi, bo zwykle te prace okazują się najlepsze.

Coś w tym jest, że prace, które na początku mnie odrzucały, kiedy już się z nimi oswoiłem, to zostawałem z nimi na długo. Często prace, którymi zachwyciłem się w pierwszej chwili, dziś już omiatam wzrokiem i zastanawiam się, co mogłoby je zastąpić na ścianie czy na półce. Kiedy nasz zbiór jest duży, mózg dokonuje nieświadomej selekcji. Pojawia się myśl, czy bez kolejnej nowej pracy kolekcja będzie taka sama, czy lepsza?

Czy należy weryfikować kolekcję? 

Uważam, że to dobry pomysł. Właśnie dlatego w maju 2021 roku zdecydowałem się sprzedać ponad 60 prac ze swojej kolekcji na aukcji „kolekcji Piotra Bazylko” w domu aukcyjnym DESA Unicum. Podjąłem taką decyzję z dwóch powodów: odchodziłem z pracy, chciałem się pożegnać z wieloma pracami, które wisiały w moim biurze. Drugi powód był ważniejszy, musiałem zdobyć pieniądze na założenie galerii Import Export, w której rozmawiamy. Pieniądze przeznaczamy na to, żeby spokojnie budować pozycję galerii i aby przetrwała ona trudne chwile.

Czy zamierza pan organizować bardzo modne ostatnio aukcje młodej sztuki? 

Nie mam takich planów. Uważam, że systemy galerii i aukcji powinny być oddzielone. W ogóle nie wyobrażam sobie, żeby na aukcje trafiały obrazy, na których jeszcze nie zdążyła zaschnąć farba. Miejsce takich prac jest w galeriach. Aukcje młodej sztuki są ewenementem na skalę światową. Dobrym, czy złym? Mam negatywny stosunek do aukcji młodej sztuki i nie uważam, żeby z nich coś naprawdę wartościowego przetrwało za 20, 30 lat. Jeśli ktoś chce sobie kupić pracę do domu, żeby się nią cieszyć, to te aukcje młodej sztuki są OK. Jednak jeśli ktoś zamierza budować kolekcję lub kupować inwestycyjnie, to z czystym sumieniem odradzałbym takie działanie.

Znajomych, którzy proszą mnie o kontakt z artystą, konsekwentnie odsyłam do galerii. To właśnie tam twórcy zanoszą swoje najlepsze dzieła, słabe zostawiają w pracowniach. 

To prawda, galerzyści współpracując z artystami wybierają najciekawsze prace. Przy bliższej współpracy czasem nawet sugerują, żeby najgorszych prac w ogóle nie pokazywać, a może nawet należałoby je zniszczyć. Na tym polega pozytywna selekcja. Niestety, specyfiką polskiej sztuki jest to, że kolekcjonerzy za wszelką cenę szukają bezpośredniego kontaktu z artystami. Coraz więcej twórców dostrzega jednak pozytywne strony współpracy z galeriami i odmawia sprzedaży bezpośredniej. Dotyczy to, rzecz jasna, artystów współpracujących na stałe z galeriami, czy też przez nie reprezentowanych. Sam wielokrotnie kupowałem bezpośrednio, ale tylko wtedy, gdy artyści jeszcze nie byli związani umowami z galeriami. W interesie zarówno artysty, jak i kolekcjonera jest to, żeby kupować przez galerię.

Znane zagraniczne galerie inwestują duże kwoty w kariery młodych artystów. Sprzedając ich prace, zawierają umowy z prawem pierwokupu po to, żeby uniemożliwić spekulacyjne zmiany cen.

Chodzi o to, żeby ceny w galeriach nie różniły się dramatycznie od aukcyjnych. Wiadomo, że kwoty osiągane na aukcjach, czasami są kilkukrotnie wyższe od galeryjnych, ale to jest nie do utrzymania w dłuższym czasie, więc prędzej czy później te ceny spadają. Nie wszyscy artyści wytrzymują ciśnienie związane z tym, że ceny idą w dół, gdy popyt się nasyci. Dlatego galerie za wszelką cenę starają się zmniejszyć ryzyko spekulacji. Rzeczywiście, klauzule, o których pan wspomniał, istnieją. Są to bardziej umowy dżentelmeńskie, które obowiązują obie strony. Naturalnie, klient może złamać tę zasadę, ale dzieje się tak tylko raz, bo w tej galerii raczej nigdy nic już nie kupi. Mam kilka prac kupionych właśnie w taki sposób w galeriach zagranicznych, z klauzulą, że w ciągu 5 lat nie mogę odsprzedać ich inaczej niż przez galerię, oczywiście, zgodnie z obowiązującymi aktualnie cenami.

Mało kto zdaje sobie sprawę, że praca określonego artysty, w identycznym formacie i wykonana tą samą techniką, jeśli jest słaba może być kilkukrotnie tańsza od bardzo dobrej.

Dzieje się tak na etapie wtórnego obiegu. Charakterystyczne, reprodukowane, pokazywane na wystawach dzieła osiągają na aukcjach znacznie wyższe ceny niż prace wtórne.

W środowisku kolekcjonerów funkcjonuje określenie „obraz o charakterze muzealnym”.

Czyli taki, który chciałoby mieć muzeum, publikowany w katalogach, wybierany przez kuratorów na wystawy. Wszystko to musi mieć wpływ na cenę. Dlatego warto wypożyczać prace na wystawy, aczkolwiek pamiętając, żeby zadbać, by galerie czy muzea ubezpieczyły je zgodnie z wartością rynkową. Wspominam o tym jako ważnym elemencie bezpieczeństwa, ale jednocześnie podkreślam, że należy pokazywać prace ze swojej kolekcji jak najczęściej, za każdym razem odnotowując ten fakt i gromadząc stosowną dokumentację.

Publikujemy na naszych łamach cykl rozmów z Marią Wollenberg-Kluzą o twórcach niesłusznie zapomnianych. 

Przypominanie artystów, o których rynek zapomniał, cały czas ma miejsce. I warto to robić. Rynkiem sztuki rządzi cykliczność. Mody się zmieniają, co jakiś czas rynek poświęca więcej uwagi artystkom i artystom przez długi czas nieobecnym. Dzieje się tak, gdy galeria, kurator czy jakaś instytucja zainteresują się twórczością danego artysty. Na rynek trafiają jego prace, nierzadko osiągając wysokie ceny. Zawsze stoi za tym jednak czyjaś ciężka praca. Kilka dni temu odbyła się świetna wystawa Krzysztofa Junga, artysty nie funkcjonującego dotąd w obiegu. To przykład, że mniej znane dzieła mogą wrócić i na nowo wzbudzać zainteresowanie.

Jaki jest program, ale też pomysł funkcjonowania pańskiej galerii?

O tym, że chcę być obecny na rynku sztuki nie tylko jako kolekcjoner, myślałem od dłuższego czasu. Zbiegło się to ze spotkaniem mojej wspólniczki Soni Jakimczyk, z którą poznaliśmy się, gdy organizowała w Londynie wystawę prac Andrzeja Wróblewskiego. Zaczęliśmy rozmawiać i stwierdziliśmy, że oboje chcemy tego samego, to znaczy planujemy założyć galerię. Nazwaliśmy ją Import Export. Zależy nam, żeby nasza galeria zdobyła mocną pozycję na rynku sztuki i dawała szansę pokazywania artystów spoza Polski w naszym kraju, a polskich za granicą. Chcemy pokazywać sztukę, która naszym zdaniem jest dobra i warta promocji, niezależnie od medium i przynależności narodowej twórców. Pierwsza wystawa to był pokaz wspólnych prac dwóch bardzo ciekawych artystek – Stefanii Batoevy i SAGG Napoli. Ta wystawa łączyła w sobie performance z malarstwem. Druga wystawa – fotografie, rzeźby i obrazy Mii Dudek. Trzecia – obiekty Przemka Branasa. Czwarta wystawa poświęcona będzie twórczości Veroniki Hapchenko, młodej malarki ukraińskiej mieszkającej w Polsce.

Pańska droga do własnej galerii była długa i nietypowa. Środowiskową rozpoznawalność zapewnił panu prowadzony przez wiele lat z Krzysztofem Masiewiczem portal ArtBazaar.

Pracowałem przez 10 lat jako dziennikarz prasowy, telewizyjny i agencyjny. Później przez 20 lat  byłem partnerem w agencji PR. Równocześnie z Krzysztofem pisaliśmy o kolekcjonowaniu sztuki, wydawaliśmy książki. Ale to już przeszłość. Kiedyś pytany o hobby zawsze odpowiadałem – sztuka współczesna. Dziś jest to już mój zawód.

 

Co lubi Piotr Bazylko?

Hobby – podróże

Wypoczynek – „Azja Południowo-Wschodnia. Tuż przed pandemią spędziliśmy z żoną i synem miesiąc w Indonezji, która tak nam się spodobała, że chcemy wrócić, kiedy tylko otworzą się granice.”

Kuchnia – tajska i japońska

Restauracja – „Chciałbym polecić wspaniałą zupę pho w Vietnamce oraz ramen w Yatta Ramen. Obie restauracje nie mają wyglądu, ale mają świetne jedzenie.”

Samochód – zawsze Volvo

Zegarek – „Omega Seamaster z 1968 roku, którą dostałem w prezencie od żony, bo jest to rok moich urodzin.”