System kreuje oszusta a potem go ściga

Jako młody dziennikarz z radością polowałem na absurdy, jakich nie brakowało na przełomie lat 80. i 90. A dziś? Mam wrażenie, że niewiele się zmieniło. Przykład?

Mój znajomy postanowił kupić w Niemczech samochód. Kiedy uzgodnił cenę, wyciągnął umowę kupna-sprzedaży.Niemiec popatrzył na niego z zaskoczeniem i stwierdził: „Daję panu duży i mały Brief, odbieram pieniądze i na tym koniec formalności”. O podpisywaniu jakiejkolwiek umowy w ogóle nie chciał słyszeć: „Obaj mieszkamy na terenie Unii Europejskiej i zapewniam pana, że wszystko jest w najlepszym porządku”. Co dalej się działo? Oddajmy głos nabywcy auta: „Zgodnie z panującymi za Odrą zasadami sprzedawca miał rację. Ale po przejechaniu granicy okazało się, że jednak mieszkamy w trochę innej UE. W wydziale komunikacji poproszono mnie o przedstawienie orginalej umowy kupca-sprzedaży. Zadzwoniłem do poprzedniego właściciela, który nawet nie chciał słyszeć o podpisywaniu jakichkolwiek dokumentów. Chcąc nie chcąc, zrobiłem to, co wszyscy nabywcy niemieckich aut – sam wypełniłem pobraną z Internetu dwujęzyczną umowę. Czułem się jak potencjalny oszust, ale przecież urząd mnie do tego zmusił, domagając się fikcyjnego dokumentu. Jakby tego było mało, podczas kolejnej wizyty w wydziale komunikacji usłyszałem, że muszę przedstawić tłumaczenie przysięgłe nieszczęsnej umowy, a dodatkowo Briefów. Po co? Przecież to schematyczne, standardowe dokumenty. Wystarczy, żeby urząd miał jedno wzorcowe tłumaczenie. To jednak nie wszystko. Do wydziału komunikacji zaniosłem bankowy dowód przelewu akcyzy za sprowadzone auto. I tym razem zostałem potraktowany jak potencjalny oszust. Urząd akceptuje wyłącznie potwierdzenia wystawiane przez jedyny w Polsce urząd w Nowym Sączu specjalizujący się w akcyzie, na którego konto wpłaciłem pieniądze. Na marginesie – sam mógłby fakt ten sprawdzić. Nie jestem w stanie pojąć, kto i dlaczego wymyślił tę piramidalną fikcję?”.

Chcąc się dowiedzieć trochę więcej na ten temat, zacząłem szukać informacji na wyspecjalizowanych portalach inter- netowych. Oto co znalazłem na stronie „AutoŚwiata”, który ostrzega przed kupowaniem samochodów sprowadzanych z Niemiec: „Urzędy skarbowe zaczynają coraz dokładniej sprawdzać papiery i to nie tylko w przypadku nowo rejestrowanych aut, lecz także tych, które trafiły na polski rynek w ciągu ostatnich 2 lat. Wygląda na to, że do tej pory obowiązywała niepisana umowa między fiskusem a sprowadzającymi – my prawem kaduka pobieramy od was nienależną akcyzę, w zamian za to możecie nas bezkarnie oszukiwać na dokumentach. Druga sprawa to doświadczenie: na początku urzędnicy zupełnie nie wiedzieli, jak kontrolować międzynarodowy handel. Teraz ra- dzą sobie coraz lepiej, częściej proszą o pomoc zagraniczne urzędy. Dawniej fiskus dawał się oszukiwać. Teraz fiskus działa inaczej. (…) Wyobraźmy sobie, że kupujemy w Polsce samochód od handlarza, podpisując przy tym umowę z fikcyjnym, nieobecnym Niemcem. Oczywiście umowa ma aktualną datę. I problem gotowy! W urzędzie (o ile będzie czujny) okaże się, że numery wywozowe zostały wykupione w Niem- czech już np. miesiąc temu.

To oznacza, że samochód nie został kupiony tam, gdzie wykazane to zostało w umowie. Urzędy, korzystając z faktu, że jesteśmy w Unii Europejskiej, otrzymują pomoc swoich niemieckich odpowiedników i sprawdzają stan faktyczny za granicą. Co więcej, zagraniczny urząd nie tylko kontroluje dokumenty, lecz także może wystąpić do poprzednich właścicieli samochodu z zapytaniem, komu i w jakich okolicznościach sprzedali samochód. Nie oszukujmy się, Niemiec wezwany przez Finanzamt pod groźbą tego, że może zostać oskarżony o fałszywe zeznania lub sfałszowanie dokumentu, zezna, jak było naprawdę. To nie teoria! Docierają do nas relacje czytelników wraz z dokumentami z postępowań, z których wynika, że urzędy były w stanie dotrzeć i uzyskać zeznania nawet od trzech poprzednich właścicieli jednego samochodu! Jeżeli nieprawidłowości wykryje urząd celny, trzeba się liczyć z tym, że przede wszystkim zakwestionuje taką umowę, czyli również zadeklarowaną cenę. Oznacza to, że opłaty zostaną naliczone według ceny oszacowanej przez urząd! Auto z »lewą« umową może stracić rejestrację. Zarówno urząd celny, jak i wydział komunikacji mogą poinformować o domniemanym oszustwie prokuraturę. Zarzuty mogą być różne. Kupujący, który miał świadomość, że uczestniczy w »przekręcie«, może odpowiadać za fałszerstwo (czyn zagrożony grzywną lub karą pozbawienia wolności od 3 do 5 lat!). Ktoś, kto ze sfałszowanymi do- kumentami rejestruje samochód, może z kolei zostać oskarżony o »wyłudzenie poświadczenia nieprawdy poprzez podstępne wprowadzenie w błąd funkcjonariusza publicznego« – grożą za to 3 lata odsiadki! Sprzedawca handlujący autami »na Niemca« może być ścigany za przestępstwa karno-skarbowe. Zła wiadomość dla kupujących: w przypadku stwierdzenia nieprawidłowości rejestracja samochodu może zostać unieważniona! Nabywcy grozi wtedy żmudne postępowanie przed sądem, żeby udowodnić, że jest prawowitym właścicielem auta”.

KTO MA BRIEF, TEN MA AUTO. ZAREJESTROWANIE SAMOCHODU
W NIEMCZECH JEST ŁATWIEJSZE NIŻ W POLSCE. DLA TAMTEJSZEGO URZĘDU KOMUNIKACJI DOKUMENTEM WYSTARCZAJĄCYM DO ZAREJESTROWANIA AUTA JEST TZW. BRIEF, CZYLI KARTA POJAZDU, KTÓRA STANOWI DOWÓD WŁASNOŚCI

Przy okazji „AutoŚwiat” przypomina: „Kto ma Brief, ten ma auto. Zarejestrowanie samochodu w Niemczech jest łatwiejsze niż w Polsce. Dla tamtejszego urzędu komunikacji dokumentem wystarczającym do zarejestrowania auta jest tzw. Brief, czyli karta pojazdu, która stanowi dowód własności. Nie trzeba przedstawiać żadnej umowy kupna-sprzedaży. Dlatego bywa, że pokątni handlarze nie zawracają sobie wcale głowy umowami. Kupując auto do Polski, domagajmy się umowy!”. Na marginesie, również w Internecie przeczytałem, że podobno wydziały komunikacji w miastach blisko zachodniej granicy nie wymagają przedstawienia polsko-niemieckiej umowy zakupu samochodu, ponieważ mają świadomość realiów. Nie mogę jednak tego potwierdzić, nie sprawdzałem… Biorąc pod uwagę, że większość samochodów sprowadzanych z Niemiec do Polski to wysłużone, niedrogie pojazdy, które po kilku latach trafiają na złom lub gdzieś dalej na wschód, opisana przez „AutoŚwiat” misterna akcja ujawniania potencjalnych kombinatorów nie ma ekonomicznego ani prawnego sensu. To przecież system sam produkuje mimowolnych oszustów. Czyż jednak nie jest to wspaniałe osiągnięcie: złapać za rękę Polaka, któremu Niemiec sprzedał auto i odmówił podpisania umowy wymaganej przez polski, a nie przez niemiecki urząd. Wystarczy przecież stworzyć system produkujący kryminalistów, a potem zacząć ich łapać.

Piotr Cegłowski