Sport ponad granicami

    Robert Korzeniowski, wybitny sportowiec, manager i dziennikarz, opowiada o swoim zaangażowaniu w działalność fundacji promującej lekka atletykę wśród dzieci i młodzieży, ale też budującą mosty ponad granicami.

    Od naszej poprzedniej rozmowy dla „Managera” minęło piec lat. Czym sie pan obecnie zajmuje?

    Moje życie zostało przebudowane przez czas pandemii. Ostatnie duże zadanie korporacyjne zakończyłem wiosna 2020 r. Był to CCC Team, projekt kolarski, za który odpowiadałem marketingowo ze strony sponsora głównego. Cóż, nie pojechał dalej… Podzielił los wielu innych znakomitych przedsięwzięć. Generalnie rzecz biorąc, był to świetny projekt, który miał ogromne szanse powodzenia. Co więcej, w jego ramach współpracowaliśmy z UNICEF. Właściwie w 2020 r. powinienem był pakować sie na igrzyska w Tokio, ale i one zostały przesunięte o kolejny rok. Wszystko to spowodowało, ze w oczekiwaniu na koniec lockdownu zaangażowałem się w tworzenie projektów fundacyjnych dla młodych sportowców oraz edukacyjnych dla biznesu. Przygotowałem kurs e-learningowy dla średnich i dużych firm pod hasłem „Każdy krok na wagę złota”. Zrobiłem to razem z Aleksandra Pogorzelska, doktor psychologii, i moja żona Justyna, która przez ponad 20 lat była managerem do spraw jakości w najważniejszych spółkach farmaceutycznych. Podobnie jak wielu innych z konieczności przeszedłem do trybu online.

    A co z pana sportowymi planami?

    W tym jakże trudnym okresie umocniłem funkcjonowanie klubu sportowego, który działa w ramach fundacji powołanej przed trzema laty. Zdecydowałem sie na to, ponieważ doszedłem do wniosku, że funkcjonowanie wyłącznie na gruncie korporacyjnym i biznesowym może mieć krótkie nogi. Wole pracować z firmami na zasadzie partnerskiej, a nie angażować sie jako manager w przedsięwzięcia, które wyłącznie maja przynosić profity ich właścicielom. Zawsze chciałem prowadzić edukacje wspierająca sport i zdrowy styl życia. Właśnie dlatego utworzyłem fundacje oparta w nazwie na moim nazwisku. Nie był to przejaw megalomanii, ale rozsądna kalkulacja, ponieważ nadal otwiera ono wiele drzwi… Klub lekkoatletyczny przy fundacji działa w sześciu lokalizacjach w Warszawie. Jest miejscem umożliwiającym budowanie ścieżki rozwoju młodym talentom sportowym. Regularnie trenujemy na stadionach i w salach gimnastycznych. Przyjęliśmy założenie, ze sport powinien być blisko domu. Młody człowiek chcący spełnić swoje sportowe marzenia nie powinien jechać półtorej godziny przez zakorkowana Warszawą. Chodzi o to, żeby, tak jak w małych miasteczkach, pieszo doszedł do punktu, w którym może trenować. Udało sie nam to zorganizować w taki właśnie sposób w kilku dzielnicach: jeśli jest nawet kawałek drogi od jakiegoś osiedla, to z łatwym dostępem do metra lub tramwaju. Prowadzimy cykl mityngów, pod nazwa Korzeniowski Cup, stanowiący odpowiedz na potrzeby samorządowców, którzy często prosili: „Panie Robercie, niech pan sprawi, żeby cos sie działo na naszym stadionie…”.

    Działalność Fundacji Roberta Korzeniowskiego dotyczy tylko stolicy?

    Mieszkam w Warszawie, trudno jest mi krążyć po całym kraju, ale jednak sie nie
    ograniczamy. Przygotowaliśmy specjalna sierpniowa edycje lekkoatletycznego mityngu Korzeniowski Cup i otwartego marszu z Walking Lovers w Karpaczu, gdzie na koniec zgrupowania sportowego odbędzie sie miejski marsz dla wszystkich chętnych i aktywnych, a potem zawody na pełnowymiarowym stadionie. Mamy też – mówiąc żartobliwie – wersje eksportowa w Cieszanowie, w miejscu, gdzie sie urodziłem. Miejscowość ta leży zaledwie 20 km od ukraińskiej granicy i 40 km od poligonu w Jaworowie, który 26 marca został zbombardowany przez Rosjan. W Cieszanowie zdarzały szyby, mieszkańcy nie wiedzieli, co sie dzieje. A maja powody do obaw, ponieważ wojna rozgrywa sie bardzo blisko ich domów.
    Nie mogliśmy na to nie zareagować.

    Co w związku z tym zrobiliście?

    We współpracy z Fundacja Folkowisko przygotowaliśmy obóz dla dzieci w wieku 9–15 lat z Jaworowa. Na marginesie, przekonaliśmy się, ze fundacja to taki twór, który przyciąga inne fundacje. Tak to działa w świecie NGS-ów. Nagle okazuje się, ze wszystkim nam jest bardziej po drodze. Nie działamy w układzie firma-sponsor, tylko mówimy: „Mamy projekty, które są nam bliskie, co możemy razem zrobić?”. Marcin Piotrowski, który jest szefem Folkowiska i stworzył Festiwal Kultury Pogranicza, zaczynał działalność w swoim własnym domu, w którym organizował coraz to większe imprezy z okazji kolejnych rocznic ślubu ze swoja żoną Marina. Obecnie Marcin jest totalnie zaangażowany w pomoc humanitarna. Jego emisariusze docierają do najdalszych zakątków Ukrainy. Wożą tam leki, żywność, sprzęt medyczny. W związku z tym gdy rozmawiał ze mną o kolejnym zgrupowaniu w Cieszanowie, bo byliśmy tam już rok wcześniej, wspólnie stwierdziliśmy: musimy zaprosić na zgrupowanie dzieci z Ukrainy. I tak sie stało. Gościliśmy dziesięcioro młodych sportowców z Jaworowa i ich dwie nauczycielki. Na zawody przyjechały tez dzieci ze Lwowa.

    Jak wyglądało sportowe porozumienie ponad granicami?

    Była to prawdziwa integracja. Wciągnęliśmy do niej również dzieci z Cieszanowa. Okazało, ze wszyscy mówią wspólnym językiem i nie ma żadnych barier kulturowych. Dzieci zostały ubrane w takie same koszulki obozowe, w związku z czym nikt się nie wyróżniał. Wspólnie biegały, pływały kajakami. W czasie turnieju piłkarskiego drużyna z Jaworowa grała przeciwko lokalnej, a cała Warszawa kibicowała małym Ukraińcom i w dodatku wystawiła im swojego bramkarza. Kiedy strażacy z okazji lokalnej uroczystości włączyli syreny, przybiegli do mnie obozowicze z Warszawy i prosili, by szybko wyłączyć sygnał, bo ich koledzy z Jaworowa są przestraszeni. Działo się coś niesamowitego. To było magiczne, a zarazem autentyczne. Marcin Piotrowski zorganizował ekologiczne warsztaty kulturowe. Wspólna rywalizacja, budowanie piramid, przechodzenie przez jakieś chaszcze lub korytem rzeczki Łówcza powodowały, ze dzieci zawsze były razem. Gdy wybieraliśmy grupy do różnych zabaw i zawodów, odliczaliśmy do trzech, tworząc zespoły mieszane z dzieci z Jaworowa, Warszawy i Cieszanowa. Podobnie było podczas chrztu obozowiczów. Mam nadzieje, ze to dopiero początek jakiejś większej współpracy.

    Czy odwiedził pan w tym czasie Ukrainę?

    Razem z żoną wyskoczyliśmy na jeden dzień za granice. Skoro świt, wspólnie z burmistrzem Cieszanowa Zdzisławem Zadwornym pojechaliśmy do Jaworowa, Nowojaworowska, a nawet zahaczyliśmy o Lwów. Chcieliśmy poznać samorządowców i ludzi, którzy tam pracują na co dzień. Byliśmy w składach pomocy humanitarnej. Tym, co wzbudziło mój zachwyt, były dwie budowy – schronu w urzędzie miasta oraz… stadionu piłkarsko- lekkoatletycznego. Ludzie chowają sie przed bombami, ale tez mówią: „Tu jest jakaś przyszłość, tu sie jeszcze będzie dużo działo. W związku z tym budujemy obiekty sportowe, bo one są dla nas ważne i to nam daje poczucie normalności”. Hala sportowa w Jaworowie to dziś niekończący sie rząd łózek, na których śpią wewnętrzni uchodźcy ukraińscy. Zawodnicy z lokalnej znakomitej drużyny trójboju siłowego trenują w tym samym czasie miedzy zapleczem sanitarnym a szatniami. Obiecaliśmy im i sobie, ze gdy tylko zapanuje pokój czy przynajmniej trwały rozejm, zorganizujemy tam Korzeniowski Cup. Bardzo w to wierze. Mam nadzieje, ze znajdziemy też partnerów biznesowych, którzy będą nas wspierać, byśmy ściągali do Polski uformowanych lekkoatletów.

    Czy na rzecz fundacji pracują już sportowcy z Ukrainy?

    Postanowiliśmy, że będziemy ich wspierać zawodowo. Trafiła do nas Tamara Hawryliuk, reprezentantka Ukrainy, trenerka z Żytomierza, która spędziła pięć dni w piwnicy pod ostrzałem. W Warszawie współpracuje z nami już w sumie czworo trenerów ukraińskich. Na początku byli bardzo przejęci, nie wiedzieli, jak będzie wyglądał ich pobyt w Polsce. Dzisiaj budują swoja niedaleka przyszłość w oparciu o Polskę. Trenują dzieci ukraińskie. Doskonale ich rozumiem. Sam byłem emigrantem we Francji, trochę dziwadłem z innego systemu, ale sprawnie sobie poradziłem w nowej rzeczywistości. Funkcjonowałem tam na swoich warunkach jako sportowiec lub trener. Nie byłem chłopakiem, który po godzinach zmywał naczynia, a potem chciał trenować. We Francji miałem status obcokrajowca, który ma cos sensownego do zaoferowania. Uważam, że uchodźcy z Ukrainy powinni mieć podobne możliwości wykorzystywania swoich kompetencji zawodowych, a dzięki temu mogą być dla nas źródłem wielu benefitów i kapitalnie oddziaływać na społeczność ukraińska, która od dawna z nami współżyje. Nie chodzi o jakieś chłodne kalkulacje, ale możemy mądrze wykorzystać czas zawieruchy. Przyjrzyjmy się uchodźcom, co potrafią najlepszego robić, wesprzyjmy ich w nauce języka. Dajmy szanse, by pracowali w swoich zawodach. Irina Kowal, która etapami jechała z Doniecka do Lwowa i teraz chce się przeprowadzić do Warszawy, mówi: „Chce pracować jako trener lekkiej atletyki w Polsce i jeszcze pomogę dzieciakom z Ukrainy”. A nasza fundacja chce jej pomóc. Mamy kolejne wspólne plany z Fundacja Folkowisko. Myślimy o sciąganiu lekkoatletycznej, wyczynowo trenującej młodzieży z Charkowa i ze Lwowa, ale tez z dalszych rejonów dotkniętych wojna, która kradnie im czas na rozwój talentu.

    rozmawiał S.P.