Lutz Bethge

Rozmowa z Lutz Bethge, CEO Montblanc

– Zwiedzając manufakturę Montblanc tu, w Hamburgu, odniosłem wrażenie, że pracują tu bardzo szczęśliwi ludzie. Czy to wynik pańskiego modelu zarządzania firmą?
– Sądzę, że zadowolenie współpracowników jest główną receptą na sukces w każdym biznesie.  Swoją żmudną i niezwykle precyzyjną pracę nasz team – i z tego jestem dumny – wykonuje z namiętnością i ogromnym zaangażowaniem. Jest to niezwykle cenne w branży nazywanej nieco pompatycznie – luksusową.  Atmosfera pracy jest bardzo ważna i jest pośrednio wynikiem roztropnego zarządzania…

– To znaczy, jakiego?
– Jestem wierny zasadzie zarządzania poprzez pasję i z pasją, czyli, z jednej strony, wykorzystywania pasji i emocji naszych artystów-pracowników, z drugiej zaś, akcentowania na każdym kroku ogromnego dla nich respektu i szacunku. Ten szacunek łączy nas obustronnie i przekłada się na efekty i sukces naszej pracy. Przez ostatnie 20 lat nie mieliśmy zwolnień. To bardzo podnosi zaufanie i morale naszego zespołu. To też jedno ze źródeł naszego sukcesu. Proszę sobie wyobrazić, jak trudno byłoby po zwolnieniach odbudować kadrę ludzi do działu artisian (artystów rzemieślników). Dlatego problemy staramy się rozwiązywać wspólnie, np. w sferze oszczędności. W czasie kryzysu pierwszym komisarzem ds. oszczędności jest CEO, czyli moja skromna osoba, tego oczekują od niego wszyscy, łącznie z udziałowcami. Ale nie kosztem miejsc pracy. Uważam, że miarą dobrego zarządzania jest bezpieczne przeprowadzenie firmy przez wzburzone oceany kryzysu. Dzięki mądrej i roztropnej polityce, kreatywności całego zespołu nie doświadczyliśmy negatywnych skutków kryzysu. Bo cóż lepszego dla pracowników, jak pewne miejsce pracy? A to nasz priorytet.

– Nie bez znaczenia jest dla kogo się pracuje, to duże ułatwienie dla managementu?
– Nasi pracownicy są dumni z marki, z którą się całkowicie identyfikują. Są dumni z wykonywanej dla tej marki pracy. W procesie szkolenia nowych pracowników, i to obojętne skąd pochodzą, z Hamburga, Szwajcarii czy Azji, zawsze są zapraszani do Hamburga, w celu zapoznania się z firmą. Sam prowadzę częściowo takie szkolenia i prezentacje, aby oswoić kandydatów z filozofią firmy, z jej celami. Częścią tego szkolenia jest szlifowanie wykonanej ze złota stalówki pióra. I to z bardzo prostej przyczyny: aby nauczyć szacunku dla naszych rzemieślników, dla ich wielkiego talentu i umiejętności. Bo siłą Montblanc są wielkie emocje zespołu związane z marką i identyfikacja z nią.  Sam byłem wielokrotnie świadkiem, że jakość produktów była sprawdzana pod mikroskopem i na pozór nic nie było widać, a jednak w imię najwyższej jakości odrzucano egzemplarz, który nie odpowiadał wysokiej normie. Tą namiętnością zarażamy też pośrednio naszych klientów.

– Czy w czasach, kiedy zamiera sztuka pisania odręcznych listów, dominują e-maile, sms-y i teksty redagowane na komputerze, jest miejsce dla wiecznych piór?
– Obserwujemy renesans zainteresowania piórami wiecznymi. Też używam laptopa i innych gadżetów do komunikacji. Bez tego nie można się dzisiaj obejść. Ale w kwestiach strategicznych, do zapisywania moich pomysłów, inicjatyw zrazu sięgam do mojej kieszeni po pióro Meisterstück, moje osobiste pióro, które otrzymałem 21 lat temu od mojej ówczesnej narzeczonej, dzisiaj żony. Mam zresztą zawsze przy sobie wiele piór… Pióro jest moim towarzyszem w najważniejszych chwilach mojego życia. Pierwsze listy do mojej żony, które miały bardzo osobisty i emocjonalny charakter, też pisałem piórem.

Często poruszam ten temat na wykładach i stawiam tezę: dlaczego producent piór wiecznych w dzisiejszych czasach może odnosić sukcesy? Otóż także dlatego, że istnieją komputery… Ludzie chcą otrzymywać coś, czego mogą dotknąć, coś materialnego i do czego mają stosunek emocjonalny. Ile osób teraz np. zrywa związki lub wyznaje miłość przez e-mail lub sms-a? To tutaj zawsze dopowiadam, „to wstawcie sobie w ramkę te ważne sms-y lub e-maile na pamiątkę, przewiążcie wstążką i powieście na ścianie”. Odręcznie napisany list jest czymś osobistym, emocjonalnym i adresatowi udowadnia, że jest mu nieobojętny. Co więcej, odręcznie napisany list to danie komuś czegoś najcenniejszego – osobistego czasu…

– Wraca moda na pisanie piórem?
– Ostatnio. gdy mijał powoli kryzys, otrzymywałem coraz więcej listów pisanych odręcznie. To też znak czasów. Tłumaczyłem to sobie tak, że ten kryzys był kryzysem zaufania. Ludzie stali się nieufni, zastanawiali się, czy jeszcze ich pieniądze mają wartość, czy nieruchomości mają wartość? Czy banki są wiarygodne? Ktoś, kto pisze list odręcznie, okazuje tym samym, „jesteś dla mnie ważny, poświęcam ci mój czas”. Chce być wiarygodnym.

– No to wróćmy po tych romantycznych klimatach do biznesu. Jak pan ocenia potencjał rynku wschodnioeuropejskiego, a w nim Polskę?
– Rynki wschodnioeuropejskie to ogromny potencjał. Oczywiście, z nich najważniejszy jest rynek rosyjski. To ciągle rynek rosnący. Polska jest wśród tych rynków notowana w piątce najważniejszych. W Polsce restrukturyzujemy naszą sieć sprzedaży i chcemy rozszerzyć sieć naszych butików. Ważne jest dla nas, aby naszym klientom proponować nie tylko produkty, ale także najwyższej jakości serwis. I do tego potrzeba partnerów handlowych, którzy inwestują czas i pieniądze, albo otwierać własne sklepy, w których będziemy oferować nasze produkty. Dla stałego podnoszenia jakości naszej oferty w Polsce otworzyliśmy, wraz z polskim partnerem, sieć własnych butików monobrendowych, zapewniających w pełni profesjonalną obsługę i wspomniany, znakomity serwis. A propos serwisu – w niektórych z naszych butików proponujemy testy piśmiennicze, umożliwiające optymalne dobranie pióra, możemy nawet zaproponować doszlifowanie stalówki do indywidualnych potrzeb klienta. Na miarę, jak u krawca.

– Czyli już wkrótce w Polsce multibrandowe butki zastąpione zostaną przez monobrandowe sklepy Montblanc?
– Takie mamy plany. W tej chwili posiadamy 3 sklepy monobrandowe. Chcemy wykorzystać kompetencje naszych partnerów, przede wszystkim jubilerów, bo to część naszej strategii ogólnoświatowej. Sprawa własnych sklepów jest dla nas bardzo ważna. W 1990 r. otworzyliśmy tzw. butik testowy w Hongkongu i byliśmy bardzo zaskoczeni sukcesem. Dzisiaj posiadamy 360 własnych butików na świecie, częściowo są prowadzone przez naszych partnerów. Te butiki mają 50-procentowy udział w naszym obrocie. To pokazuje też, że spełniamy oczekiwania naszych klientów. Nasze sklepy nie mają już powierzchni 20-30 m2, tylko znacznie większe. W Szanghaju nasz butik ma ponad 600 m2, w Hongkongu ponad 400 m2.

– Największym rynkiem dla Montblanc stały się Chiny?
– Chiny stały się dla nas bardzo ważnym rynkiem. Od 2005 roku przejęliśmy od dotychczasowych partnerów punkty – utworzyliśmy własną spółkę w Szanghaju i w tej chwili mamy już ponad 100 sklepów, z czego połowę stanowią własne sklepy, resztę zaś wspólnie z partnerami. 5 lat temu rynek chiński należał do Top 10, a w tej chwili stał się numerem jeden dla Montblanc. Dobrze rozwijają się także rynki europejskie i rynek indyjski.

– A jak wyglądają tendencje w branży piśmienniczej?
– Bardzo przepraszam za moją uwagę, ale my nie jesteśmy w „branży piśmienniczej”. Z branżą, którą pan wymienił, łączy nas jedynie to, że nasze pióra też służą pisaniu. Ale my nie produkujemy masowo przyborów do pisania i zegarków, my produkujemy towarzyszy życia, produkty, które się otrzymuje w pewnym ważnym momencie życia, najczęściej sukcesu, które przez kolejne lata te momenty przypominają. Mówiąc kolokwialnie, jeżeli ktoś potrzebuje przyrząd do pisania, może nabyć za jedno euro długopis lub ołówek. Mamy zupełnie inną filozofię. W naszym przypadku przybory do pisania to drogocenne przybory. Ich posiadanie to nagroda i wyróżnienie. To podobnie jak z naszymi zegarkami, nikt nie kupuje sobie zegarka za kilkadziesiąt tysięcy euro tylko po to, aby odczytywać czas. Ale tendencje są rosnące.

– Czy produkty Montblanc, zwłaszcza limitowane serie piór to fanaberia kolekcjonerska, czy też dobra inwestycja?
– Pierwszą edycję limitowaną Patron of Art stworzyliśmy w roku 1992. Nosiła nazwę „Lorenzo de Medici”. Wykonano 4810 sztuk (ta liczba odpowiada wysokości góry Montblanc) wiecznych piór i sprzedawano je wówczas za 900 euro za sztukę. Dzisiaj uchodzą za rzadkość i kilka lat temu na aukcji osiągnęły cenę 16 tys. dolarów. Edycje są kolekcjonerskie, ale też, jak wynika z osiąganych cen, są znakomitą lokatą finansową. Dwa lata temu na aukcji w Paryżu nasze pióra z limitowanych serii były o kilkaset procent droższe niż przy zakupie. Z naszymi piórami jest jak z dobrą sztuką, opłaca się w nie inwestować, bo nigdy się na nich nie traci.

– Produkujecie przedmioty, od których można się uzależnić?
– Coś w tym jest. Obserwuję od lat, jak rozmawiają posiadacze naszych produktów, z jak wielką namiętnością dyskutują o swoich kolekcjach. Mnie osobiście cieszy ta miłość do naszych produktów. Ale prawdą jest, że bardzo często kolekcjonerzy są pozytywnie uzależnieni od przedmiotów z naszych kolekcji.

– Ostatni hit Montblanc jest też związany z pisaniem?
– Ma pan na myśli Personal Code Ink? Powstał z potrzeby czasu i rynku. Jak kupujesz obraz Picassa, to się zastanawiasz nad jego autentycznością? Na eventach charytatywnych artyści rozdają autografy, które później oferowane są na aukcjach na całym świecie. Ale dotyczy to też całej sfery gospodarczej, gdzie kontrakty są podpisywane najczęściej naszymi piórami, które Amerykanie nazwali kiedyś powerpen. Czasami trudno ustalić w 100 proc. ich autentyczność. Dlatego też postanowiliśmy wyjść tym zapotrzebowaniom naprzeciw i stworzyliśmy tzw. Personal Code Ink, coś w rodzaju kodu genetycznego dla atramentu używanego w naszych piórach. Właściciel takiego wkładu z atramentem jest zarejestrowany w naszym systemie i przypisany do niego odpowiednim kodem. Ten serwis  działa przez 24 godziny na dobę. Każda wątpliwość, związana np. z fałszerstwem czy innymi nadużyciami, jest natychmist weryfikowana poprzez sieć naszych butików i serwis VIP on-line. To ogromny krok w kierunku zwalczania tak  rozpowszechnionego fałszerstwa podpisów i co za tym idzie, całej z tym związanej sfery kryminalnej.

– Jak ważny jest dla Montblanc segment zegarków?
– Montblanc w 1997 r. dołączył do swojej oferty zegarki. Na początku spotykaliśmy się z pytaniami, zwłaszcza od branży jubilerskiej, czy to jest słuszna decyzja, by producent renomowanych piór włączał do swojej palety produktów zegarki. Wysyłano nam łatwe do odczytania komunikaty, że to może być błąd. Niektórzy zarzucali nam nawet brak wielowiekowych tradycji w tej dziedzinie. Nie chciałem dla tych niedowiarków być arogancki, i najczęściej kwitowałem te wątpliwości i uszczypliwości zdaniem: „Spotkajmy się za 150 lat, to zobaczycie, że mamy już ponadstuletnią tradycję.”. Byłem przekonany, że osiągniemy sukces, bo z serca i temperamentu jesteśmy artisan – artystami. Trochę potrzebowaliśmy czasu, ale na jednych z ostatnich targów SIHH w Genewie gratulowano mi tego, co udało nam się w tej dziedzinie osiągnąć. Produkujemy w 98 procentach sami werki do naszych zegarków w Manufakturze Villeret, nawet sprężyny do zegarków wykonujemy sami, co jeszcze bardziej nas wyróżnia od innych. Udało się odnieść stosunkowo szybko sukces i zdobyć mocne miejsce wśród najlepszych. Wydawać by się mogło, że było nam łatwiej, bo przecież klienci, kupując doskonałe pióra, oczekują takiej samej jakości od naszych zegarków i oczywiscie się nie zawiodą. Zwłaszcza dotyczy to klientów edycji limitowanych, którzy poszukują takiej samej jakości w zegarkach. Dzięki naszym wybornym modelom zagarków, nawet poczas kryzysu rozwijał się nasz „zegarkowy biznes”. Zawsze podkreślałem, że w kryzysie można wiele robić, ciąć koszty, skracać inwestycje, ale nie wolno ograniczać kreacji, kreatywności. Bo w kryzysie ludzie nie przestają kupować, tylko zwracają baczniejszą uwagę na to, co kupują, są ostrożniejsi, traktują zakupy częstokroć jako inwestycję. Najlepszym przykładem był dla mnie zegarek Montblanc Grand Tourbillon Heures Mystérieuses, który wprowadziliśmy w styczniu 2009 r. Koszt takiego zegarka to ponad 200 tys. euro i okazało się, że całą roczną produkcję mieliśmy sprzedaną już w marcu.

Spodziewam się, że segment zegarków w najbliższych 5-10 latach będzie większy niż segment tzw.  przyborów do pisania, bo już w tej chwili w całej palecie produktów stanowią one mniej niż 50 proc. naszej oferty. Reszta to zegarki, biżuteria i wyroby ze skóry. Zegarki mają największą tendencję wzrostową, ale na przestrzeni przyszłych 5 lat także tzw. przybory do pisania będą miały tendecje wzrostowe. Zwłaszcza serie limitowane i kultowy Meisterstück, bo jest on wyznacznikiem stylu życia i klasycznego dobrego smaku.

Co lubi Lutz Bethge?

Zegarki – Nicolas Montblanc Star Rieussec

Pióra – nie rozstaje się z Meisterstück Montblanc

Wypoczynek – leśniczówka w górach, z przyjaciółmi, przy butelce wina z własnej piwniczki

Kuchnia – lekka azjatycka oraz kuchnia mamy, ziemniaki z serem

Hobby – „Mam kije golfowe, ale zdecydowanie wolę narty, kolekcjonowanie azjatyckich antyków, piwniczka winna”