Karina Wściubiak-Hankó

Rozmowa z Kariną Wściubiak–Hankó, rezesem Alchemii SA

– Pani sukcesy biznesowe i przebieg kariery doskonale ilustruje nazwa Alchemia.

– Co tu kryć – sama wymyśliłam taką nazwę dla spółki. Przypomnę, że celem średniowiecznych alchemików było znalezienie kamienia filozoficznego, który pozwoliłby zamienić ołów w złoto. Moje zadanie było podobne… Musiałam przywrócić firmie rentowność. Myślę, że wyzywająca nazwa stanowiła dodatkową motywację dla mojego zespołu.

– Zasiadła pani na fotelu prezesa spółki notowanej na GPW mając 24 lata. Pamiętam o pani przygotowaniu fachowym, ale przecież warunki predestynowały panią bardziej do kariery modelki… Jak dogadywała się pani z podwładnymi, którzy byli starsi i bardziej doświadczeni?

– Wstyd powiedzieć, ale patrząc na to z dzisiejszego punktu widzenia, muszę stwierdzić, że budziłam strach. Byłam skoncentrowana na celu, bezwzględna w sposób typowy dla młodych ludzi, którzy są pewni swoich racji. Bez ceregieli usuwałam wszystkie przeszkody, które pojawiały się na mojej drodze. Dla osób przyzwyczajonych do dotychczasowego sposobu zarządzania firmą, musiało to stanowić szok. Tym niemniej odnieśliśmy sukces. A zgodnie ze starą maksymą, nie sądzi się wygranych.

– W przypadku silnych kobiet ceną, którą trzeba zapłacić za karierę, jest zwykle brak rodziny.

– Nie zgadzam się z taką opinią. Mam dwuipółletnią córeczkę, której poświęcam dużo czasu. Mój mąż – węgierski finansista, członek zarządu McDonalds Polska, nie należy do mężczyzn, którzy daliby się wcisnąć pod pantofel. To raczej ja ulegam jego pomysłom, choćby na sportową aktywność podczas wakacji, na co nigdy wcześniej nie miałam ochoty. Co więcej – nieźle nauczyłam się węgierskiego, który jest jednym z najtrudniejszych języków. A dzięki teściowej poznałam sekrety tamtejszej, znakomitej kuchni. Śmiem twierdzić, że potrafię przygotować świetną zupę gulaszową.

– Zwykle na karierę managera składają się: talent, wykształcenie i szczęście.

– Bardzo szybko zrozumiałam, że zarządzanie to mój żywioł. Mój ojciec – właściciel prywatnej firmy – wymarzył dla mnie karierę naukową. Pewnie dlatego zdecydowałam się na studia lingwistyczne. Nie żałuję tej decyzji, ponieważ angielski i włoski poznałam w takim zakresie, że mogłam dorabiać jako tłumacz symultaniczny i nauczyciel. Ciągnęło mnie jednak do biznesu i tak trafiłam do firmy Boryszew w Sochaczewie, specjalizującej się w recyklingu tworzyw sztucznych. Pierwszym uśmiechem losu było to, że moja ówczesna szefowa, Małgorzata Żarecka Piątkowska, jako pierwsza doceniła moje predyspozycje i powierzyła mi szereg odpowiedzialnych zadań, jak np. pomoc w przygotowaniu sprzedaży linii do produkcji granulatów.

– Boryszew był jedną z firm należących do Romana Karkosika…

– …który wpadł na pomysł, żeby na fali boomu internetowego zaangażować się w handel w sieci. A to była dziedzina, w której młodzi managerowie radzili sobie najlepiej. Weszłam więc do rady nadzorczej CenterNetu – dzisiaj spółki należącej do Midas SA. Znacznie bardziej niż Internet interesowały mnie jednak finanse, więc zajmowałam się tą częścią biznesu. Najwyraźniej radziłam sobie nieźle, ponieważ otrzymałam propozycję objęcia stanowiska dyrektora handlowego Garbarni Skotan.

– Pół roku później, mając 24 lata, objęła pani stery Garbarni Brzeg.

– Cieszę się, że Roman Karkosik dał mi taką szansę. W roku 2000 analitycy twierdzili, że firma jest na skraju bankructwa. Zapewne doświadczony, starszy manager podjąłby decyzję o ogłoszeniu upadłości. Ale ja byłam młoda i uparta… Wiedziałam, że jedyna szansa to restrukturyzacja i zmiana profilu produkcji. Niełatwo było mi przekonać do tej koncepcji innych managerów, w większości dwa razy starszych ode mnie mężczyzn. A jednak postawiłam na swoim. Najbardziej niewdzięczna część zadania polegała na zredukowaniu zatrudnienia o połowę. Później było już tylko lepiej. Udało nam się stworzyć zakład pracy chronionej. Na marginesie – znaczna część załogi składała się z potencjalnych rencistów, którzy się do tego nie przyznawali w obawie przed utratą pracy. Firma przestała garbować skóry. Postawiliśmy na recykling tworzyw sztucznych i handel paliwami. Szkoda mi było zaprzepaścić dwustuletnie tradycje zakładu, wiec garbarnię przeniosłam do Skotanu.

– Media ogłosiły sukces, akcje firmy poszły w gorę. A panią zaczęto stawiać jako wzór młodym managerom.

– Miałam to szczęście, że trafiłam do teamu Romana Karkosika, który ma nieprawdopodobną intuicję biznesową. Bardzo umiejętnie kieruje współpracownikami; najpierw prowadzi za rękę, żeby potem pozwolić na pełną samodzielność. Praca z nim to bardzo ciekawe doświadczenie dla każdego managera. Żadnemu ze współpracowników nigdy nie udało się go poprawić w dziedzinie liczb, ponieważ po prostu zapamiętuje wszystkie dane. Liczy w pamięci szybciej niż inni przy użyciu kalkulatora. Po firmie krąży wiele anegdot o jego zdolnościach racjonalizatorskich. Na przykład, odwiedzając halę produkcyjną pyta: „Dlaczego maszyna stoi akurat w tym miejscu? Przecież to utrudnia produkcję”. Inżynierowie protestują, ale i tak na koniec decydują: „Przestawcie”. Zawsze okazuje się, że to właśnie R. Karkosik miał rację.

– Myślę, że może być to stresujące.

– Też mi się tak na początku wydawało. W praktyce jest inaczej. Zwykle szefowie spółek należących do grupy niecierpliwie czekają na przyjazd szefa, ponieważ jakoś tak się składa, że wprowadzając w życie jego nowe pomysły, sami odnoszą sukcesy.

– Pani prezes, tutaj nie ma podsłuchu, nie musi pani tak bardzo chwalić szefa.

– Czy dla zasady mam zacząć narzekać i krytykować? Dzięki kreatywności Romana Karkosika kilka tysięcy osób nie musi się martwić o swoje miejsca pracy, a giełdowi inwestorzy wiedzą, że idąc jego śladem, zawsze są w stanie zarobić. Dlaczego w naszym kraju tak trudno jest kogoś pochwalić, nie narażając się na zarzut interesowności? Powinniśmy wreszcie nauczyć się cieszyć z sukcesów.

– W 2005 roku Roman Karkosik kupił Hutę Batory w upadłości, misję ratunkową ponownie powierzył właśnie pani.

– Tym razem koledzy managerowie radzili: „Niech się pani w to nie pakuje, nie ma szansy, żeby wyciągnąć firmę na prostą”. Nie posłuchałam tak zwanych dobrych rad. Patrząc na działania naszego największego konkurenta – Mittala – szybko uświadomiłam sobie, że musi pojawić się sukces, ponieważ zaczyna się hossa w branży. Tym razem nie musiałam nikogo zwalniać, zrobił to wcześniej syndyk. Moimi najważniejszymi zadaniami była więc odnowa parku maszynowego i budowa infrastruktury. Huta szybko stała się jednym z najważniejszych europejskich producentów stalowych rur bez szwów. Dwa lata później już nie podpatrywałam Mittala, tylko zrobiliśmy z nim interes, odkupując Hutę Bankową i jednocześnie zamawiając od niego wsad hutniczy. Właśnie wtedy z satysfakcją stwierdziłam, że zasłużyliśmy na nazwę Alchemia.

– Wkrótce pojawił się jednak kryzys.

– Dotknął nas później niż inne firmy z branży. Tym bardziej dramatyczne było więc nagłe ograniczenie zamówień prawie o połowę. Dotychczasowi klienci masowo zaczęli się wycofywać, ale, na szczęście, pojawiły się zlecenia związane z budową stadionów na Euro 2012. W dziedzinie konstrukcyjnych rur bezszwowych byliśmy i jesteśmy bezkonkurencyjni. Pomimo to kryzys wymusił na nas restrukturyzację, która dotknęła przede wszystkim Hutę Bankową.

– Co jest najważniejsze dla managera?

– Firma, którą zarządza. Kiedy mam do czynienia z osobą, która działa na szkodę firmy, staję się nieprzyjemna. Myślę, że dla prawdziwego managera praca powinna być najważniejszym hobby.

– Czy kobieta-manager może korzystać z arsenału damskich środków, takich jak np. łzy?

– Nigdy nie płaczę, żeby coś na kimś wymusić. Zdarza mi się za to używać innej kobiecej broni – kokieterii. Dzięki temu twardzi negocjatorzy po drugiej stronie stołu uśmiechają się, a potem zaczynają ustępować w sprawach podobno bezdyskusyjnych…

Co lubi Karina Wściubiak-Hankó?

Pióra – ważne dokumenty podpisuje złotym długopisem, który otrzymała w prezencie od Romana Karkosika, któremu z kolei ofiarowała piękne Montblanc

Ubrania – jak twierdzi: „Ciągle odnoszę wrażenie, że nie mam co na siebie włożyć”. Szczególnie ceni projekty Gosi Baczyńskiej

Biżuteria – projektowana na zamówienie oraz Bulgari

Kosmetyki – „To, co polecą lub podarują mi przyjaciółki”

Wypoczynek – Malediwy, Seszele, Bali, Goa. Najbardziej lubi zaciszne plaże przy rafie koralowej. Pod wpływem męża zaczęła uprawiać windsurfing na Bałtyku

Kuchnia – włoska, węgierska i polska

Restauracja – San Lorenzo i Borpince
w Warszawie

Samochód – to dla niej tylko narzędzie pracy. Jeździ Audi A6

Hobby – praca, muzyka klasyczna – sama gra na fortepianie