Od konsultanta do top managera

ROZMOWA Z PIOTREM WITCZYŃSKIM, DYREKTOREM GENERALNYM ORACLE POLSKA.

– Od pół roku jest pan szefem polskiego oddziału największej firmy komputerowej na świecie, jeśli chodzi o rynek biznesowy. Skończył pan wydział zarządzania i ma MBA?

– Nic z tych rzeczy. Z wykształcenia jestem informatykiem po Wydziale Matematyki, Informatyki i Mechaniki Uniwersytetu Warszawskiego, a tytułu MBA nie mam i na razie nie planuję go zdobyć.

– To skąd kwalifikacje na tak prestiżowe stanowisko?

– Bo jestem praktykiem, który z niejednego pieca jadł chleb. W 1990 roku, gdy byłem na trzecim roku studiów, wziąłem urlop dziekański, bo moja ówczesna dziewczyna, a obecna żona, która też wtedy studiowała informatykę, dała mi znać z Finlandii, gdzie pojechała do pracy, że jest tam firma, która jest w stanie zatrudnić każdą liczbę informatyków. Pojechałem na rok i była to dla mnie prawdziwa szkoła życia. Zajmowałem się tam wszystkim na co tylko było zapotrzebowanie: od montowania komputerów po instalację sieci lokalnych i pisanie oprogramowania. Była to też okazja, żeby poznać najnowocześniejsze rozwiązania IT dostępne wtedy na rynku, jak chociażby bazę danych Btrieve firmy Novell, która jako jedna z niewielu mogła wtedy działać w sieci opartej o komputery PC.

– To dlaczego nie został tam pan na stałe?

– Bo, po pierwsze, nigdy tego nie planowałem, a po drugie, wraz z przyszłą żoną na tyle pogłębiliśmy w Finlandii nasze umiejętności w zakresie informatyki, że postanowiliśmy je z pożytkiem wykorzystać w naszym kraju, zakładając jeszcze na studiach niewielką firmę komputerową świadczącą usługi programistyczne dla sektora MŚP. Jednak pomysł, żeby oprogramowanie księgowe czy do zarządzania magazynem pisać w bardzo popularnym w tamtych czasach w Polsce języku bazodanowym Clipper, a nie chociażby w Btrieve, okazał się chybiony, bo napisane przez nas programy nie mogły efektywnie działać w sieci, więc generalnie były mało użyteczne w większych instalacjach. Równolegle zatrudniłem się na Politechnice Warszawskiej, gdzie pracowałem jako asystent, ucząc informatyki, ale dość szybko doszedłem do wniosku, że takie rozmienianie się na drobne nie ma większego sensu i że trzeba podjąć radykalne kroki, żeby to zmienić. Własną firmę postanowiliśmy więc z żoną zamknąć, a ja w tym samym czasie zrezygnowałem z pracy na uczelni i… trafiłem do firmy konsultingowej Hogart, która wtedy dopiero raczkowała, a ja byłem jej pierwszym pracownikiem, nie licząc właścicieli.

– Warto było iść z własnego start-upu do cudzego?

– Tak, bo Hogart miał konkretny pomysł na rozwój. Ja swoją karierę w nim zacząłem od tłumaczenia oprogramowania wspomagającego zarządzanie klasy ERP pewnej niemieckiej firmy, które działało na komputerach bazodanowych IBM-a o nazwie AS-400. Program ten w Polsce się jednak nie przyjął, a i sama firma niedługo potem została przejęta przez niemieckiego software’owego potentata – SAP AG. Ponieważ Hogart miał zostać w Polsce jego partnerem biznesowym, skorzystałem z zaproszenia i wyjechałem na kilka miesięcy do centrali w Walldorf, gdzie zajmowałem się lokalizacją sztandarowego systemu klasy ERP. I dużo się przy tym projekcie nauczyłem.

– Nie kusiło pana, aby zostać tam na stałe?

– Niespecjalnie. Uważałem, że moje miejsce jest w Polsce, gdzie możliwości rozwoju były praktycznie nieograniczone. Ostatecznie Hogart nie dogadał się z SAP co do warunków współpracy, za to ja otrzymałem propozycję pracy z właśnie otwieranego oddziału SAP w Polsce. Nie skorzystałem z niej, bo Hogart zaproponował mi wtedy wyspecjalizowanie się w konsultingu biznesowym, co było dla mnie niezwykle pociągające. Moim mentorem został bowiem sam Janusz Przyklang, który wcześniej zajmował się dokładnie tym samym we francuskim oddziale Andersen Consulting i miał duże doświadczenie w prowadzeniu projektów reorganizacji i wdrożeń systemów IT. A ja przecież, pisząc komercyjne programy dla biznesu jeszcze w czasie studiów, zdążyłem co nieco zrozumieć, na czym polega zarządzanie firmą i jak przebiegają procesy biznesowe.

– I z takim bagażem doświadczeń trafił pan do Oracle?

– Nie tak szybko. Gdy umowa o współpracy z SAP nie doszła do skutku, Hogart zaczął szukać innego systemu klasy ERP, który mógłby wdrażać i jego wybór padł na J.D. Edwards. I to właśnie na nim zjadłem potem zęby wdrażając go przez dziewięć lat u wielu klientów, aż do mojego rozstania z Hogartem w 2002 r. Nieco później J.D. Edwards został przejęty przez firmę PeopleSoft, a ta kilka lat później przez Oracle, więc trafiając do tej korporacji znowu miałem do czynienia z systemem, który znam od podszewki.

– Czy rozstanie z Hogartem miało związek z kryzysem gospodarczym w 2000 roku?

– Tak, to były trudne czasy dla biznesu IT. Mimo że dział J.D. Edwards, za który odpowiadałem, mógł się pochwalić całkiem niezłymi wynikami, trzeba było dokonać dość istotnej restrukturyzacji. Ponieważ przez lata włożyłem mnóstwo serca w rozwój firmy i w budowanie profesjonalnego zespołu konsultantów, nie do końca identyfikowałem się z tym kierunkiem zmian i późniejsze rozstanie z firmą było tego konsekwencją.

– Szybko znalazł pan nową pracę?

– Tak, ale pracowałem w niej tylko przez półtora roku. Była to specjalizująca się w outsourcingu IT firma Incenti, w której udziały miało dwóch potentatów polskiego rynku: TP SA oraz Prokom. Firma była pionierem w oferowaniu na polskim rynku rozwiązań IT w chmurze obliczeniowej, co było dla mnie bardzo interesujące. Rynek nie był wtedy jednak gotowy na takie podjeście do IT, a sama firma, moim zdaniem, miała zbyt ogólną ofertę, nie specjalizując się w żadnym konkretnym obszarze i jednocześnie nie posiadając własnych rozwiązań. W efekcie, żeby realizować oczekiwane wyniki trzeba było dołączyć do usług outsorcingu również sprzedaż produktów. Taki profil działalności firmy odbiegał od tego, co chciałem robić, więc odpowiedziałem na zainteresowanie moją osobą ze strony Oracle Polska.

– Jak do tego doszło?

– Propozycja wyszła od Pawła Piwowara, ówczesnego jej dyrektora generalnego. Znaliśmy się jeszcze z czasów, gdy on pracował w Computerlandzie, z którym z kolei blisko współpracował Hogart. Miałem pracować w polskim oddziale jako dyrektor ds. konsultingu IT, ale procedury związane z podjęciem zatrudnienia trwały na tyle długo, że do Oracle Polska trafiłem dopiero po pół roku. Do moich obowiązków należało zarządzanie działem liczącym ok. 40 osób, co nie było jednak dla mnie jakimś szczególnym wyzwaniem, bo zarówno w Hogarcie, jak i w Incenti kierowałem oddziałami tylko nieznacznie mniejszymi. Specjalizowaliśmy się we wdrażaniu zarówno produktów aplikacyjnych, jak i technologicznych, i to z na tyle dużymi sukcesami, że po dwóch latach rozszerzono zakres mojej odpowiedzialności o kraje bałtyckie, a po kilku następnych o całą Europę Centralno-Wschodnią i region CIS za wyjątkiem Grecji i Turcji. W sumie blisko 30 krajów, w których obecnie podlega mi ok. 300 pracowników. Tego typu biznes szczególnie dobrze rozwijał się w Polsce, a do naszych największych klientów można zaliczyć Polpharmę i jej spółki zależne, w których wdrożyliśmy nasz system ERP, ale także ARiMR, gdzie oprócz systemu ERP działa także nasz system kadrowo-płacowy, Policję oraz PZU, gdzie z kolei działa nasz system do zarządzania finansami. A to solidne referencje.

– Jednak zarządzanie polskim oddziałem, gdzie pracuje ponad 500 osób, jest związane z radzeniem sobie z zupełnie innego rodzaju wyzwaniami. Jaką ma pan na to receptę?

– Dla mnie najważniejsze są dwa aspekty łączenia funkcji dyrektora generalnego Oracle Polska i wiceprezesa ds. konsultingu w Europie Centralnej i Wschodniej. Pierwszy to umiejętność delegowania odpowiedzialności, do czego trzeba mieć jednak odpowiednich współpracowników, których można obdarzyć zaufaniem, co nie oznacza jednak, że nie należy mieć też wdrożonych odpowiednich procesów i mechanizmów kontroli. Drugi to odpowiednia komunikacja wewnątrz firmy. Prosty i przekonujący przekaz jest potrzebny managerowi po to, by mógł swoją wizją zarażać innych pracowników. I mam tu na myśli nie tylko tych wysokiego szczebla, ale także tych szeregowych, żeby mieli jasność, co robią i po co. Wtedy jest bowiem dużo większa szansa na to, by firma osiągnęła zamierzone cele, a pracownicy czerpali satysfakcję z pracy.

– Poznał pan już wszystkich swoich pracowników?

– Nie, i jest to raczej niemożliwe, bo zostając dyrektorem generalnym polskiego oddziału nie zrezygnowałem z kierowania działem konsultingu w regionie EE i CIS, więc do starych obowiązków doszło wiele nowych, całkowicie odmiennych od dotychczasowych. Na szczęście w dziale, za który odpowiadałem wcześniej, zostali ludzie, na których mogę polegać, więc więcej czasu mogę teraz poświęcić zarządzaniu strukturą firmy w Polsce oraz współpracy z partnerami i klientami końcowymi.

– Co wyróżnia Oracle na rynkach światowych?

– Jak słusznie pan zauważył na samym początku naszej rozmowy, Oracle jest obecnie firmą komputerową nr 1 w obszarze rozwiązań dla biznesu. W ofercie mamy zarówno najwyższej klasy sprzęt, jak i oprogramowanie, w którym to segmencie też zajmujemy pozycję światowego lidera. I są to nie tylko rozwiązania bazodanowe, które od zawsze były klasą dla siebie, czy wspierające zarządzanie przedsiębiorstwem klasy ERP, ale także branżowe dla handlu, telekomunikacji czy bankowości. Jeśli dodać do tego rozwiązania sprzętowe pozyskane poprzez przejęcie kilka lat temu firmy Sun Microsytems, naszą ofertę można uznać za kompletną, a taką mało kto może zaoferować na świecie.

– Oracle w ciągu kilku ostatnich lat kupił ponad 100 firm. Czy ten trend będzie w przyszłości kontynuowany?

– Nasza firma w coraz większym stopniu stara się wyprzedzać potrzeby klientów i uczynić z technologii IT wehikuł rozwoju dla przedsiębiorstw. Dlatego nieustannie badamy, jakich rozwiązań może potrzebować rynek, a następnie analizujemy, w jaki sposób możemy te potrzeby zaspokoić. Czy to przejmując jakiś podmiot rynkowy, który ma w tym obszarze doświadczenie, czy też angażując własne środki w rozwój stosownego produktu. W obu przypadkach Oracle wytycza nowe trendy, które mogą pomóc klientom w prowadzeniu biznesu.

– A które segmenty rynku Oracle uważa za najbardziej perspektywiczne ze swojego punktu widzenia?

– Ciągle widzimy duży potencjał w sektorze „utilities”, czyli energetyce, ciepłownictwie, branży gazowniczej oraz wodno-kanalizacyjnej, ale także w sektorze publicznym. W Polsce dochodzi jeszcze do tego dynamicznie rozwijający się sektor MŚP, który z roku na rok zwiększa przychody z eksportu. A to oznacza, że on także potrzebuje nowoczesnych rozwiązań informatycznych.

– A które z waszych rozwiązań sprzedają się najlepiej na świecie?

– Często jesteśmy utożsamiani z narzędziami do zarządzania bazami danych, które stały się faktycznie standardem i na które popyt nie spada od lat. Ale duże sukcesy odnosimy także w innych segmentach oprogramowania, takich jak middleware czy aplikacje biznesowe. Do tego dochodzi bardzo szybko rosnący segment systemów sprzętowo-programowych i, co więcej, mamy strategię, jak go dalej rozwijać.

Kluczowym elementem bieżących sukcesów Oracle jest jednak oferowane środowisko chmurowe Oracle Cloud. Tempo wzrostu tego segmentu oferty jest niesamowite. Oracle oferuje w chmurze zarówno technologię PaaS (platforma jako usługa – przyp. red.), infrastrukturę IaaS (infrastruktura jako usługa – przyp. red.), jak i aplikacje SaaS (oprogramowanie jako usługa – przyp. red.). Co więcej, liczba oferowanych przez nas aplikacji biznesowych w chmurze wzrosła w ub.r. o ponad 30 proc.

Coraz lepiej zaczynają się też sprzedawać produkty do gromadzenia i analizowania big data. Bo przecież my mamy w swojej ofercie nie tylko narzędzia do zarządzania hurtowniami danych, ale także Big Data Appliance – urządzenie do efektywnego przetwarzania danych nieustrukturyzowanych, jak i strukturalnych za pomocą takiego samego zapytania SQL-owego, czego nikt inny nie oferuje na rynku. I te właśnie możliwości zaprezentowaliśmy na ostatnim kongresie Oracle

Open World w San Francisco. Z innych nowych rozwiązań sprzętowych za najciekawsze można uznać Zero Data Loss Recovery Appliance, które jest w stanie robić backup w czasie rzeczywistym, czyli bez przerywania pracy systemu i bez jego dodatkowego obciążania.

Rozmawiał Wojciech Gryciuk

CO LUBI PIOTR WITCZYŃSKI?

Wypoczynek – wszędzie tam, gdzie jest mało ludzi i dużo ryb do złowienia, np. w Norwegii i Szwecji, ale też na Kamczatce, Półwyspie Kolskim czy Syberii Centralnej, w najbliższych planach – Czukotka

Kuchnia – fusion ze szczególnym uwzględnieniem ryb w każdej postaci oraz owoców morza, zna się też na winach i kocha zwiedzać winnice

Restauracja – „La Rotisserie” w hotelu La Regina w Warszawie

Hobby – wędkarstwo muchowe, jazz, kino (uwielbia Tarantino), książki, które czyta powoli, ale uważnie – ulubione to: science-fiction (ostatnio po raz n-ty „Fundacja” Asimova), podróżnicze (np. Ossendowski), wielka czwórka pisarzy amerykańskich (Hemingway, Caldwell, Faulkner, Steinbeck), a sporadycznie fantasy (Sapkowski), na biznesowe nie ma za dużo czasu, ale ostatnio przeczytał „DNA innowatora” Dyera, Gregersena i Christensena

Sport – kiedyś grał wyczynowo w tenisa, a do niedawna regularnie grywał w piłkę nożną, obecnie, ze względu na brak czasu, stara się biegać dla zdrowia dwa razy w tygodniu oraz przynajmniej raz do roku wyjechać na narty