Stanley Bark

Rozmowa ze Stanleyem Barkiem, Country managerem Swatch Grup Polska

– Podczas wręczania nagród w ostatnim konkursie „Zegarek roku” pięknie mówił pan o swojej współpracy ze zmarłym w 2010 roku Nicolasem Hayekiem, legendarnym managerem, który uratował szwajcarską branżę zegarkową.
– Warto przypomnieć tę historię. N. Hayek był właścicielem odnoszącej wielkie sukcesy firmy consultingowej, Hayek Engineering. Na początku 1980 roku został zatrudniony przez grupę szwajcarskich banków, żeby doradzić im, jak zapewnić bezpieczeństwo ich inwestycji na szwajcarskim rynku zegarkowym podczas największego w ich historii kryzysu. Firmom groziło bankructwo, ponieważ nie potrafiły wypracować odpowiedniej strategii, gdy rynek zaczęły zalewać tanie azjatyckie zegarki elektroniczne. Pamiętam znakomicie ten okres – mieszkałem już wtedy w Lozannie, pracując dla koncernu tytoniowego. Gazety codziennie podawały informacje, ile osób straci pracę lub jaka manufaktura zostanie zamknięta. Dla Szwajcarów przyzwyczajonych do tego, że w branży zegarkowej pracowało się od matury do emerytury, był to prawdziwy szok.

– Na czym polegała reforma wprowadzona przez Nicolasa Hayeka?
– Stwierdził, że dotychczasowy system, polegający na samodzielnym produkowaniu zegarków „od A do Z” przez poszczególne manufaktury, nie ma żadnych szans. Zdecydował się więc na połączenie wspomnianych wyżej liderów branży i radykalną redukcję kosztów. Efektem było wypromowanie znakomitego mechanizmu ETA, stosowanego dziś w większości czasomierzy. W 1983 roku N. Hayek zaproponował, żeby połączyć dwóch największych graczy SSIH (Société Suisse pour l’Industrie Horlogère) i Assuag (Allgemeine Gesellschaft der Schweizerischen Uhrenindustrie AG). Powstała w ten sposób firma zanana jako SMH. Ale to nie wszystko. N. Hayek pos­tanowił podjąć walkę konkurencyjną z firmami azjatyckimi. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z potencjału marek, jakimi zarządzał – Omega, Tissot i Longines, Rado czy też Certina – ale dotychczasowe próby montowania w tego rodzaju zegarkach mechanizmów kwarcowych nie przyniosły zadowalających efektów. Potrzebna była nowa marka, łącząca szwajcarską tradycję i odważny design. W ten sposób narodził się Swatch. Na sukces złożyło się zatrudnienie świetnych projektantów, którzy potrafili umiejętnie dopasować się do aktualnych trendów oraz dobrze przygotowane kampanie reklamowe. Krzykiem mody stało się posiadanie kilku takich zegarków.

Dwa razy w roku pojawiało się 50 nowych modeli sygnowanych logo Swatch. Dotąd nasza firma sprzedała ich ponad 300 mln. Co godne podkreślenia – popyt nie słabnie. O swoistym kulcie marki świadczą rzesze kolekcjonerów; jeden z nich, mieszkaniec Hongkongu, wystawił na aukcji… wszystkie wyprodukowane dotąd modele. W 1997 roku SMH zmienił nazwę na Swatch Group. Skupiała w swym portfolio 18 marek.

– Niemniej ważne dla zegarkowego rynku było wypromowanie pres­tiżowych zegarków. W latach 60. znakomity czasomierz kosztował kilkaset, dziś kilka tysięcy dolarów lub więcej.
– N. Hayek często powtarzał, że dobry mechaniczny zegarek to przedmiot, który wyróżnia od innych piękno. Myśląc strategicznie, chciał, żeby Swatch Group była znaczącym graczem we wszystkich segmentach szwajcarskiej branży zegarkowej. Właśnie dlatego w 1999 roku kupił jedną z najważniejszych marek – Breguet. Renesans prestiżowych konstrukcji mechanicznych zawdzięczamy również innemu wizjonerowi. Jean-Claude Biver, zatrudniony wówczas w SMH jako manager Omegi, przejął w 1983 roku prawa do marki Blancpain, która nie działała wówczas, choć jej tradycja siegała roku 1735! Choć był to okres mody na czasomierze kwarcowe, J.C. Biver z sukcesem ponownie wprowadził Blancpain na rynek, przekonując do tej marki swoich detalicznych partnerów. Widział więc potencjał w tym, co inni przed 30 laty uważali za zamknięty epizod. Użył reklamowego sloganu, że Blancpain nigdy nie zaproponuje zegarka z mechanizmem kwarcowym. Blancpain powrócił do Swatch Group w latach 90.

Zapraszamy do zapoznania się z resztą wywiadu w pełnym wydaniu Managera