Rok zmienności i niepewności

Nadchodzi rok zmienności i niepewności. Dużo się działo, ale jeszcze więcej się zadzieje i może to mieć coraz większy wpływ na gospodarkę i na sposób prowadzenia biznesu

Rok 2018 najprawdopodobniej zaważy na naszej przyszłości na długie, długie lata.

Nowy rok obfitować będzie w wiele zdarzeń – zarówno tych, które możemy przewidzieć, jak też i tych, które będą całkowicie nieprzewidywalne. Przy czym warto podkreślić, iż nawet w odniesieniu do zdarzeń przewidywalnych, ich efekt jest absolutnie nieprzewidywalny. Dodatkowo, codziennie możemy czytać doniesienia medialne, które jeszcze niedawno mogłyby być publikowane wyłącznie w kontekście satyryczno-fikcyjnym, ale dziś są czytane w kontekście depresyjno-realnym. Powoduje to bardzo niebezpieczny efekt impregnacji na informację – stało się już tak dużo, że nasza psychika nie chce przyjmować nowych danych, wypieramy coraz większą część otaczającej nas rzeczywistości, co, z jednej strony, pozwala na poczucie minimum komfortu, z drugiej zaś, nie pozwala nam na obserwację zachodzących zmian.

Z tego całego zamętu chciałbym wybrać jeden tylko wątek – ewentualnego odpływu kapitału i jego skutków. Przez ostatnie lata mogliśmy obserwować systematyczny napływ kapitału, na co składały się: pieniądze unijne, inwestycje zagraniczne oraz wpływy z eksportu. Dzięki temu, pomimo dużego apetytu na import i wzrastającego ryzyka inwestycyjnego, w ostatnich 5 latach kurs złotego do euro był bardzo stabilny. A co by się stało, gdyby te kierunki odwrócić? Gdyby netto napływ środków unijnych, inwestycji i saldo bilansu handlowego były ujemne?

Oczywiście, na pierwszy rzut oka wydaje się to niemożliwe. Rzućmy zatem okiem po raz drugi i trzeci, żeby bliżej spojrzeć na te zagadnienia. Przyzwyczailiśmy się do tego, że pieniądze unijne płyną do nas szerokim strumieniem, ale na zawsze tak będzie. Każdy kto rozliczał projekt unijny wie, ile to zachodu, papierów, audytów. Ile dobrej woli audytorzy muszą wykazać, żeby się do niczego nie przyczepić i ile mają możliwości wykazania złej woli. Wymiana kadr, zmiana percepcji Polski, obawa co do transferu pieniędzy do kraju, w którym są wątpliwości co do właściwego stosowania przepisów unijnych – to wszystko są czynniki, które mogą bardzo istotnie obniżyć napływ środków UE do naszego kraju.

Drugą składową napływu kapitału są inwestycje. To też przyjmujemy już za pewnik, że jesteśmy narodem wybranym jeśli chodzi o przyjmowanie inwestycji zagranicznych. Ale tym narodem wybranym byliśmy z 3 powodów: stosunkowo tanich, a dobrze wykształconych pracowników, przyczółka na rynek unijny i dużego rynku wewnętrznego. Ale pracownicy nie stali się z dnia na dzień lepsi, a stali się drożsi – wyższa płaca minimalna, groźba podwyżki ZUS dla lepiej uposażonych. Przyczółek unijny można znaleźć też w innych krajach, tym bardziej że nie wiadomo jeszcze jak długo UE będzie nas tolerować w gronie swoich członków. A duży ilościowo rynek wewnętrzny może się okazać małym wartościowo, jeśli gospodarka przyhamuje i ludzie nie będą mieli pieniędzy do wydania. Jeśli do tego dodamy agresywną politykę fiskalną, niepewność polityczną, wątpliwości co do niezawisłości sądów i niepewność regulacyjną, to z perspektywy inwestora zagranicznego wygląda to bardzo mało zachęcająco.

No ale przecież mamy silny eksport – lokomotywę, która nas wyciągnie ze wszystkich kłopotów! Czy na pewno? Czynniki naszego sukcesu eksportowego są ściśle powiązane z opisanymi powyżej (i zanikającymi) czynnikami sukcesu przyciągania inwestycji zagranicznych. Co więcej, duża część eksporterów jest własnością podmiotów zagranicznych. Tak szybko, jak zyskaliśmy markę dobrej jakości za dobrą cenę, tak szybko możemy stracić markę polityczną. I nie chodzi tu o jakieś decyzje dotyczące sankcji gospodarczych, tylko o proste decyzje konsumentów. Jeśli etykietka „made in Poland” stanie się obciążeniem, to zagraniczni inwestorzy tak jak wcześniej przenieśli fabryki z Francji czy Niemiec do Polski, tak teraz przeniosą je z Polski do Bułgarii czy Rumunii. A za nimi pewnie pójdą też polscy przedsiębiorcy, bo patriotyzm patriotyzmem, ale pieniądze jakoś trzeba zarabiać.

Skoro odpływ kapitału nie jest scenariuszem oderwanym od rzeczywistości, to warto się zastanowić, jaki mógłby on mieć wpływ na naszą gospodarkę. Pierwszym problemem będzie osłabienie się złotego względem innych walut. Jakie to może mieć konsekwencje? Przede wszystkim istotne podrożenie importu, co przełoży się na wzrost cen. Dotychczas, pomimo liberalnej polityki fiskalnej i monetarnej, inflacja sama trzymała się w ryzach, gdyż stabilny kurs walutowy nie pozwalał na wzrost cen, ponieważ były one zakotwiczone w cenach światowych. Drugą konsekwencją trwałego osłabienia złotego będzie odpływ kapitału, gdyż dla inwestorów zagranicznych ważna jest stopa zwrotu w euro czy dolarze, a przy spadającej wartości złotego utrzymanie zadowalających stóp zwrotu raczej się nie da utrzymać.

Władze nie za bardzo mają możliwości, aby ograniczyć przepływ kapitału, więc osłabieniu złotego raczej nie będą mogły zapobiec bezpośrednio. Mogą to zrobić pośrednio, np. podnosząc stopy procentowe, co jednocześnie ograniczałoby rozwój inflacji, a zatem teoretycznie wydaje się bardzo atrakcyjną okazją do upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu. Ale w praktyce się to raczej nie wydarzy, gdyż od ośmiu lat Polki i Polacy zaciągali kredyty o zmiennym oprocentowaniu. Podniesienie tego oprocentowania oznaczałoby wielkie kłopoty społeczno-gospodarcze, a przed nami maraton czterech kampanii do wyborów w latach 2018-2020. Stopy procentowe podniesione zostaną zatem za późno, co oznaczać będzie, że bogaci wcześniej wytransferują pieniądze za granicę, aby chronić ich wartość (co jeszcze bardziej osłabi złotego), biedni stracą część oszczędności z uwagi na ujemną realną stopę procentową, kredytobiorcy obciążeni zostaną częścią kosztów zwiększonego oprocentowania (drugą część będą musiały na siebie wziąć banki, aby nie dopuścić do kryzysu nieruchomościowego), a nowe kredyty będą bardzo drogie. No i do tego zaburzenia rynkowe wynikające z nieprzewidywalności cen. Jak w takich warunkach prowadzić biznes, zapłacić pensje pracownikom, podatki fiskusowi i czerpać z tego radość? Nieciekawa perspektywa.

Zarysowany powyżej scenariusz oczywiście nie musi się ziścić. Mamy tu do dyspozycji argumenty życzeniowe i rzeczywiste. Do tych pierwszych zaliczyłbym pozornie optymistyczne odczyty i reakcje, które spróbuję rozbroić. PKB rośnie – to świetnie, ale głównie z uwagi na wzrost konsumpcji i stymulować to będzie wzrost inflacji właśnie. Złoty się umacnia – super, ale warto przypomnieć, że w pierwszej połowie 2008 roku też tak było, aż do gwałtownego załamania. Jak złoty się osłabi, to wzrośnie import – niekoniecznie, bo od tego, że sprzedamy taniej, to nie będziemy bogatsi, nie mówiąc już nawet o tym, że potencjał eksportowy może istotnie spaść, o czym pisałem powyżej.

Na szczęście są też argumenty rzeczywiste. Być może da się jeszcze odwrócić negatywne procesy – odbudować zaufanie partnerów unijnych, inwestorów zagranicznych i krajowych. Pytanie tylko, czy jest to jeszcze możliwe, bo może się okazać, że już przekroczyliśmy masę krytyczną i z tej kuli śniegowej zamiast bałwana będzie lawina.

 

autorem tekstu jest dr Mirosław Kachniewski, prezes Zarządu Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych