Sylwia Pusz, prezes własnej firmy doradczej i Fundacji World Anew, opowiada o swojej drodze od polityki do biznesu, a także o zaangażowaniu w działalność na rzecz polskiego multikulti
Jest pani aktywna na wielu polach.
Lubię takie tempo. Dzieje się tak już od czasów liceum. Byłam przewodniczącą samorządu, pisałam scenariusze, wystawiałam sztuki teatralne. Podczas studiów na wydziale prawa poznańskiego UAM zaangażowałam się politycznie. Organizacje studenckie mnie nie uwiodły, postanowiłam więc nawiązać kontakt z partią polityczną, reprezentującą lewicowy elektorat. Pewną rolę odegrała w tym moja mama, która była związana z Unią Pracy. Tata pchał mnie w kierunku Unii Demokratycznej, a ja wybrałam SdRP. Przez przypadek wpadła w moje ręce wizytówka znajomego brata Roberta Dobrzyńskiego, radnego lewicy. I tak, w 1994 roku, trafiłam na spotkanie SdRP, na którym od razu otrzymałam propozycję wstąpienia do młodzieżówki. Dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko. Tydzień później pojechałam na zjazd wtedy jeszcze raczej boutiqowej młodzieżówki do Warszawy, gdzie poznałam Aleksandra Kwaśniewskiego i Józefa Oleksego. Wspólnie z kolegami z Poznania aktywnie zaangażowałam się w organizację prawyborów we Wrześni oraz wyborów prezydenckich 1995 roku. Postanowiłam też nawiązywać kontakty z europejskimi lewicowymi młodzieżówkami. Napisałam listy do wszystkich partii zrzeszonych w ruchu międzynarodówki socjaldemokratycznej, informując o tym, co robimy. Zależało mi na pozbyciu się stygmatu organizacji postkomunistycznej. Trafiłam na dobry grunt, szybko pojawiły się listy i faxy z zaproszeniami. W efekcie zostaliśmy zaproszeni do struktur europejskich, a potem międzynarodowych. Dużym ułatwieniem podczas licznych wyjazdów była dla mnie dobra znajomość angielskiego, o co już w szkole podstawowej zadbali moi rodzice. Kontakty te zaowocowały obozami zagranicznymi, kursami i szkoleniami dla szybko rosnącego grona członków młodzieżówki. Do tej pory jestem dumna z tego, jak szybko
i sprawnie udało mi się rozbudować struktury młodzieżówki SdPR w Polsce.
Otrzymałam propozycję kandydowania do Sejmu w 1997 roku, jednakże pod warunkiem, że przedtem obronię pracę magisterską. Udało się jedno i drugie.
Została pani najmłodszą posłanką.
Wybrano mnie też do prezydium Klubu Parlamentarnego SLD i komitetu wykonawczego partii pełniącego podobną funkcję, jak zarząd firmy. Moim najważniejszym celem była działalność na rzecz wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. Objęłam funkcję rzecznika prasowego sejmowej komisji odpowiedzialnej za akcesję. Był to czas, gdy spełniały się marzenia moje i moich zaangażowanych politycznie kolegów, tych z lewej i prawej strony politycznego spektrum. Zostałam też obserwatorem w Parlamencie Europejskim jako jedna z grupy 50 polskich posłów. Mogłam działać w komisjach UE, brałam udział w obradach. I znów pomogła mi znajomość języków – tym razem francuskiego. Często występowałam w belgijskiej telewizji. Moje kolejne ciekawe doświadczenie z tamtego okresu stanowiło zaproszenie rządu australijskiego. Słowem – w wielu miejscach mogłam lobbować za Polską i jestem z tego dumna. Aktywnie działałam też w sejmowej komisji europejskiej, która zajmowała się przygotowaniem akcesji. Powołaliśmy grupę posłów, którzy odwiedzili 15 parlamentów w krajach członkowskich, przekazując pozytywne informacje o Polsce. Jako młoda parlamentarzystka uczyłam się od tak wspaniałych postaci, jak Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki, którzy brali udział w naszych wyjazdach. Miało to na pewno wpływ na wynik głosowań w poszczególnych państwach, które musiały wyrazić zgodę na naszą akcesję. Jestem przekonana, że podobne inicjatywy powinny być podejmowane również dziś, żeby popularyzować pozytywny obraz naszego kraju i jego niepodważalnych osiągnięć. Słowem – należy dbać o nasz brand, o czym mało kto chce pamiętać. Miłym zwieńczeniem tych podróży było dla mnie zaproszenie do Australii.
Wejście do UE powinno być świętem upamiętniającym ten fakt. Był to 1 maja, a więc dzień budzący przykre skojarzenia ze Świętem Pracy i ludźmi zmuszanymi do udziału w pochodach. Trudno o lepszy symbol zmiany.
Mam wrażenie, że jako ogół społeczeństwa nie potrafimy dojrzeć tego, jak bardzo zmienił się nasz kraj w ciągu ostatnich 20 lat. Żyjemy w dobrobycie, w bezpiecznym miejscu. Powinniśmy nauczyć się przekazywać kolejnym pokoleniom, jak dużo osiągnęliśmy. Unaoczniają nam to cudzoziemcy odwiedzający Polskę. Podziwiają nasz kraj, chwalą polską gościnność i wspaniałą kuchnię. Gdyby każdy z nas potrafił to dostrzec, byłoby mniej konfliktów i podziałów.
Co pani robiła podczas referendalnego weekendu?
Dla mnie to był podniosły czas, tym bardziej, że 18 stycznia urodziła mi się córka. W związku z tym zrezygnowałam z planów kandydowania do Europarlamentu, ale jednak angażowałam się w kampanię. Wszędzie jeździłam z moją małą Zosią. Mam zdjęcie z dnia referendum. Przebija z niego radość, jestem na nim z córeczką i kolegami, z którymi współpracowaliśmy podczas kampanii. Patrząc na nie, przypominam sobie, jak jeździliśmy od wsi do wsi, przekonując uczestników spotkań. Martwi mnie natomiast to, że nasza akcesja – najważniejsze wydarzenie po 1989 roku – patrząc wstecz, przeszła jakby bez echa.
Pani druga kadencja w Sejmie była mniej udana.
Padłam ofiarą prowokacji i to wymierzonej niebezpośrednio we mnie. Mój brat został bezpodstawnie oskarżony o sprzedaż narkotyków. Zarzut był fałszywy, ale szybko przekonałam się, że w partii – jak w korporacji – trudno liczyć na prawdziwych przyjaciół. Zdecydowałam się wziąć udział w budowaniu nowej lewicowej formacji SDPL, która pomimo mojego bardzo dobrego wyniku jako partia nie przekroczyła jednak progu w kolejnych wyborach do Sejmu. Stanęłam przed dylematem – co dalej? Przez pewien czas byłam poznańską radną wojewódzką, ale czułam, że pewien etap się dla mnie kończy. Podjęłam trudną dla mnie decyzję o wycofaniu się z polityki.
Po tylu doświadczeniach, nie było to łatwe…
Był mi potrzebny rzetelny reset – dużo wówczas grałam w tenisa. Aktywność fizyczna zawsze mi pomagała w osiągnięciu lepszego skupienia umysłowego. Miałam świadomość, że moje doświadczenia mogę wykorzystać w biznesie. I tak trafiłam do sektora IT. Moim mentorem został Michał Górski, właściciel firmy Spin. Dużo się od niego nauczyłam. Moja rola polegała na kontaktach ze strategicznymi klientami, na otwieraniu drzwi dla handlowców. Dziś modne jest określanie tej funkcji mianem storytellera. Poznawałam kolejne sektory, zdobywałam nowe doświadczenia, szybko się uczyłam. Była to dla mnie fundamentalna zmiana po ośmiu latach w Sejmie. Kolejnym etapem mojej biznesowej kariery była funkcja doradcy zarządu w Asseco Polska. Bardzo wspierał mnie prezes Adam Góral, który powierzał mi wiele odpowiedzialnych zadań w kraju i za granicą. Kiedy w 2009 roku usłyszał, że chcę kandydować do Parlamentu Europejskiego z ramienia LiD, stwierdził: umówmy się, że będzie to twoja ostatnia próba powrotu do polityki. Miał rację. LiD nie wszedł do Sejmu, a ja podczas konferencji prasowej ostatecznie pożegnałam się z działalnością polityczną. I tak to trwa do dzisiaj.
Słowem – postawiła pani na biznes.
Była to dobra decyzja. Pozostając w Asseco, równolegle pracowałam dla E&Y, odpowiadając za sektor węglowy. Następnie otrzymałam propozycję, by zostać partnerką w PWC i zbudować tam zespół Digital & Technology. Każde nowe wyzwanie powoduje, że staram się bardzo głęboko wgryźć w temat, szukając nowych możliwości. Lubię się uczyć, więc zaakceptowałam też ofertę z firmy SAP, by zająć się sprzedażą jej produktów dla branży retail i FMCG w Europie Środkowo-Wschodniej. Organizowałam wydarzenia komunikacyjne – informacyjne, marketingowe i PR-owe. Niektóre z moich przedsięwzięć kontynuowane są do dzisiaj – jak np. Retail Day. Wszystkie te doświadczenia zachęciły mnie, by uruchomić własną firmę Pusz Doradztwo i działać na rzecz różnych klientów z kraju i zagranicy. Jestem też udziałowcem w polskim start-upie Dappler. Współpracuję z dużą grupą partnerów – ekspertów różnych branż.
Angażuje się pani również w pomoc Ukrainie.
Naszym polskim towarem eksportowym jest solidarność ludzkich serc. To zawsze pomagało nam stawać na nogi, budować dobrobyt i się rozwijać, pokonywać przeciwności. Tak było dwa lata temu, gdy otworzyliśmy serca i domy dla naszych najbliższych sąsiadów. W dniu, w którym Rosjanie dokonali ataku, w Warszawie pojawili się moi ukraińscy przyjaciele, specjaliści w dziedzinie marketingu, PR, autorzy wielu udanych inicjatyw społecznych. Przez wiele godzin debatowaliśmy, co zrobić. W końcu doszliśmy do wniosku, że powołamy fundację World Anew, która będzie lobbowała w Europie Zachodniej i w USA zanim wypalą się emocje związane z rosyjską agresją. Obecnie aktywnie lobbujemy w kwestii odblokowania funduszy na rzecz Ukrainy w Kongresie Stanów Zjednoczonych. Działamy też w sferze czysto materialnej u podstaw – jedenym z naszych projektów było wsparcie w odbudowie kompleksu mieszkalnego w Irpieniu dla 20 rodzin, które uciekły z Mariupola i innych stref walki. Kolejna nasza inicjatywa to sfinansowanie mundurów dla ukraińskich żołnierek, które wcześniej musiały korzystać z męskiego sortu. Zainicjowaliśmy też Ukraine Facility Platform – program dotyczący przyszłości tego kraju w Unii Europejskiej, w ramach którego pracuje wielu ekspertów, aktywnych przede wszystkim w Brukseli. Zależy nam na tym, żeby Unia Europejska zrozumiała, że pomagając Ukrainie, działa na swoją własną korzyść. Naszym celem jest też edukacja nowych kadr ukraińskich, które będą aktywnie uczestniczyć w przeobrażeniach, podobnie jak to działo się w Polsce w latach 90.
Jakby tego było mało, zaangażowała się też pani w zamiany zachodzące w Akademii Polonijnej w Częstochowie.
Jestem pełnomocnikiem rektora do spraw współpracy międzynarodowej oraz kieruję Instytutem Badań nad Tolerancją i Równouprawnieniem. Dla każdej uczelni zagraniczne kontakty mają bardzo duże znaczenie. W związku z charakterem Akademii nie wyobrażam sobie innego scenariusza niż bliskie relacje z rozsianą po świecie Polonią. Oznacza to nawiązanie do idei wyrażanych przez twórców placówki, na czele z prezydentem Ryszardem Kaczorowskim. Głęboko wierzę w sens spotkań z przedstawicielami Polonii, z których wielu realizuje międzynarodowe kariery naukowe. Zamierzam też nawiązać współpracę z organizacjami wspierającymi rozwój nauki i kontakty międzyuczelniane. Akademię Poloniją widzę jako uczelnię, która gości studentów z całego świata, która dostarcza edukację podążającą za zmieniającym się światem i odpowiada na jego wyzwania. Prowadzimy już rozmowy z międzynarodowymi korporacjami o szkoleniach dla pracowników, kadry menadżerskiej, by zapewniać zrównoważony i świadomy rozwój.
A czym planuje się pani zająć w Instytucie?
Chcę się skupić na polskim multikulti, o którym nie potrafimy rozmawiać, chociaż stało się faktem. Pojawia się u nas coraz więcej ludzi z całego świata, z których część planuje zostać tu na stałe, ale nie tłumaczymy im, jakie obowiązują u nas tradycje, co wyróżnia naszą kulturę. Obowiązuje przekonanie, że przybysze mają to wiedzieć. Tylko skąd? Z mediów, które się tym nie zajmują? Marzy mi się stworzenie programu kulturoznawczego dla obcokrajowców chcących u nas pracować, mieszkać, kształcić dzieci. Pamiętajmy o prostej zasadzie – jeżeli dużo wiemy o sobie nawzajem, przestajemy się siebie obawiać. Kraje zachodnie sobie z tym nie radzą. Miałam okazję obserwować to, jeżdżąc do rodziny mieszkającej w Szwecji. Problemy, jakie tam się pojawiły, wynikają właśnie z braku komunikacji. Imigranci skupiają się w gettach, izolując się od spraw, jakimi żyją Szwedzi. Widzę tu zadanie dla Akademii Polonijnej, która od lat kształci studentów z różnych krajów. Musimy otworzyć się na diasporę ukraińską, wietnamską, pakistańską, gruzińską, czy jakąkolwiek inną w przyszłości. Nie uciekniemy od faktu, że stajemy się atrakcyjnym krajem dla imigrantów, tak jak inne kraje były atrakcyjne dla milionów Polaków, w sumie jeszcze przecież tak niedawno. Dobrym przykładem koegzystencji różnych grup narodowych jest Kanada, gdzie społeczeństwo ułożone jest jak mozaika. Przyjęcie obywatelstwa kanadyjskiego to wielkie święto dla całej rodziny.
Niestety, w Europie to się nie udało… Od czego należy wiec zacząć?
Ważne, by już na wstępie określić warunki, jakie imigranci powinni spełniać, ale też czego robić nie powinni. Przypomina to trochę wizytę gości w prywatnym domu – gospodarze zwykle mówią im, jak funkcjonują, jakie są zwyczaje domu, czego gospodarze sobie nie życzą. Wspólnoty mieszkaniowe mają swoje regulaminy i jej członkowie muszą się do tych reguł stosować. Warto regułę tę zastosować w skali makro. Chciałabym, żeby nasze multikulti opierało się na podobnych zasadach i byśmy potrafili, czerpiąc z najlepszych rozwiązań, stworzyć najlepszy model dla naszego kraju, a przyjęcie polskiego obywatelstwa stanowiło powód do dumy. Chciałabym, by ta mozaika współdziałała na rzecz lepszej, wspólnej przyszłości. Za tym musi jednak stać potężny program edukacyjny. Pokażmy, że jesteśmy pięknym narodem, który umiejętnie podchodzi do spraw trudnych, jakie w innych krajach rodzą konflikty społeczne. Dlatego polskie multikulti powinno być naszym dobrem narodowym, zbudowanym na podstawie wzajemnego szacunku do różnorodności, akceptacji, tolerancji oraz przestrzegania prawa i zasad współżycia.
Kolejne wyzwanie to słowo tolerancja zawarte w nazwie Instytutu.
Ma ono szczególny wydźwięk w takim mieście, jak Częstochowa, gdzie obok klasztoru Paulinów przez wieki mieszkali ludzie innych wyznań. Brak tolerancji bierze się z niewiedzy. Dlatego niezwykle ważna jest edukacja dotycząca różnych wyznań. Mój syn przez rok uczęszczał do szkoły w Kanadzie, gdzie jednym z przedmiotów była duchowość, podczas którego dzieci uczyły się podstaw różnych religii. Jest to głęboko uzasadnione w państwie wielokulturowym, tworzonym przez ponad sto nacji. To dobry wzór także dla nas. Ma to znaczenie również w kontekście ściśle praktycznym. Pracując dla korporacji, obserwowałam zespoły, w których były osoby z Ukrainy, Białorusi, Chin – jednym słowem wielonarodowe grupy. Chodzi o to, by pracownicy umieli ze sobą rozmawiać i współdziałać, przełamując mentalne bariery. Akademia Polonijna ma ofertę dla firm, które mają liczne wyzwania związane z wielonarodowymi zespołami, wdrażającymi wymagające projekty.
A jak rozumie pani działanie na rzecz równouprawnienia?
Pojmuję je jako genderową akceptację, czyli budowanie na szansach i potencjałach, a nie na antagonizowaniu płci. Nie wyobrażam sobie tworzenia nowych programów bez mężczyzn, którzy – jak wcześniej kobiety – nie powinni być dyskryminowani. Chodzi mi o prawidłowe wykorzystywanie potencjałów niezależnie od płci. Cieszy mnie, że w świecie korporacji wiele mówi się o zwiększeniu udziału kobiet w ciałach zarządczych. Pracując przez lata z działami IT, widziałam, jak zasklepiły się one w swoich męskich strukturach. Powinniśmy wspomagać kobiety, by miały one większe szanse wykorzystywania swych umiejętności zawodowych i managerskich w odpowiednich dla kobiet warunkach, uwzględniając ich dodatkowe role, które ciągle są niedostrzegane, a więc i nieuwzględniane. Świat biznesu czy władzy przez wieki był projektowany przez jedną płeć, siłą rzeczy nie może uwzględniać innych ról, niestandardowego podejścia i stąd wiele jeszcze razem mamy do zrobienia. Nie bez racji mówi się o zadaniowości mężczyzn i multitaskowości kobiet. Chodzi o to, by te wspólnie cechy możliwie jak najlepiej wykorzystać. W Akademii Polonijnej przygotowujemy programy edukacyjne uwzględniające te zagadnienia w ramach studiów licencjackich i magisterskich, jak również warsztaty dla frim, które będą odpowiedzią na te problemy.
rozmawiał Piotr Cegłowski
Ankieta „Managera”
Sylwia Pusz
Najważniejsze wartości, jakie pani wyznaje?
Uczciwość w relacjach z rodziną, przyjaciółmi i współpracownikami.
Gdyby nie istniały żadne ograniczenia, z kim chciałaby pani umówić się na długą rozmowę?
Jestem po lekturze książki Śniadanie z Seneką. Nauki stoików na dzisiejsze czasy Davida Fiedlera. Trudno mi sobie wyobrazić lepszych kandydatów do dyskusji niż stoicy.
Prywatne pasje.
Zwiedzanie świata. Kocham przyrodę. Na mojej liście miejsc, które planuję zobaczyć jest Patagonia. Inspiruje mnie samorozwój w sensie duchowym i fizycznym.
Książka, którą chciałaby pani polecić?
Następne sto lat George’a Friedmana. Jest to książka, do której często wracam.
Bucket list.
Chciałabym, żeby powstał think tank z prawdziwego zdarzenia skupiający ludzi myślących propaństwowo, niezależnie od przynależności partyjnej. Wzorem dojrzałych demokracji, powinni oni opracowywać długofalowe, ponadpartyjne projekty, wykorzystując wiedzę zdobytą na różnych polach. Idealnym szefem takiego think tanku mógłby być prezydent Aleksander Kwaśniewski.