Rozmowa z Janem Madeją, prezesem Mercedes-Benz Polska
– Podobno Mercedes to samochód na całe życie, a kariera w firmie przebiega od matury do emerytury…
– Z przyjemnością zgadzam się z obu tymi stwierdzeniami, choć ich wadą jest przesadne uproszczenie. Co do pierwszej kwestii, najlepszą ilustrację stanowi przykład greckiego taksówkarza, który swoim modelem W 114/115 przejechał bez większych awarii 4,5 mln kilometrów! Kiedy ogłosiliśmy konkurs w Polsce na auto naszej marki, które najdłużej jest w posiadaniu pierwszego właściciela lub jego rodziny, w szybkim tempie zebraliśmy kilkanaście zgłoszeń. Rekordziści mają ponad 25 lat. Ciekawostkę stanowi też samochód dostawczy Vito z 1996 roku, z przebiegiem 800 tys. km. Z mojego śląskiego dzieciństwa, z lat 70., pamiętam wiekowego Mercedesa, który trafił do warsztatu mojego wujka. Był nieprawdopodobnie ciężki, ponieważ ktoś dokonał naprawy karoserii zalewając betonem…. boczne słupki!
Pomimo to radził sobie nienajgorzej. Skoro już zebrało mi się na wspomnienia – nigdy nie zapomnę wizyty na giełdzie samochodowej, na której wśród reprezentantów socjalistycznej motoryzacji, jak przybysz z innej planety, objawił się błyszczący, zielony Mercedes 123. Dla mnie, wtedy kilkuletniego fana motoryzacji, było to prawdziwe objawienie.
– Jak widać, nic nie dzieje się bez przyczyny. Odwdzięczę się historyjką o moim stryju, który w czasach głębokiej komuny prowadził warsztat, do którego regularnie trafiał na przeglądy Mercedes 260D z 1936 roku. Pamiętam, jakie wrażenie zrobiły na mnie mosiężne i drewniane detale wnętrza, skórzana tapicerka. Stryj twierdził, że przedwojenny Mercedes sprawnością i komfortem bije na głowę wszystkie Warszawy, Škody i Wartburgi.
– Sam pan widzi, w jakiej firmie przyszło mi pracować; skoro klient nie chce rozstać się ze swoim poprzednim modelem, jak mu sprzedać nowy… Jest wyjście: stare auto nabiera wartości jako zabytkowe, a klient kupuje nowe. Ale mówiąc poważnie – długowieczność Mercedesów, które na całym świecie wykorzystywane są jako taksówki, co stanowi niepodważalny test jakości, w dużej mierze zbudowała prestiż marki.
– Niezwykłe jest również to, jak szybko niektóre z Mercedesów zyskują status „youngtimerów”, na przykład seria SL.
– Samochody z najwyższej półki relatywnie niewiele tracą na wartości. Na używane polują kolekcjonerzy, którzy świetnie wiedzą, że taki pojazd za kilka lub kilkanaście lat, już jako „oldtimer”, może być warty ogromne pieniądze. Ostatnio jeden z naszych klientów zakupił w Muzeum w Stuttgarcie przedwojenne auto za 1,5 mln euro. Skoro już mówimy o autach zabytkowych – bardzo mnie cieszy bliski kontakt z miłośnikami marki, którzy mają w Polsce klub autoryzowany przez Mercedesa w sieci Mercedes-Benz International Classic Club. Jako firma staramy się wspierać ich pasje, zapewniając części zamienne do modeli nie produkowanych od wielu lat. Na marginesie – zapraszam do udziału w próbie pobicia rekordu Guinessa, która w sierpniu 2011 r. zostanie zorganizowana na berlińskim lotnisku Tempelhof. Organizatorzy spodziewają się, że przyjedzie tam co najmniej 5 tys. Mercedesów. Jestem przekonany, że będzie ich znacznie więcej, choćby dlatego, że miłośnicy marki będą chcieli uczcić 125-lecie motoryzacji, tym samym naszej firmy. Stąd hasło: „125 lat temu wymyśliliśmy samochód”.
– Nie sądzę, żeby podobało się konkurencji.
– Gentelmani nie dyskutują z faktami. To założyciele naszej firmy – znakomici konstruktorzy i wynalazcy Carl Benz i Gottlieb Daimler – dali początek motoryzacji. W styczniu mija 125 lat od premiery pierwszego samochodu, tzw. Benz Patent-Motorwagen nummer 1. Biorąc pod uwagę tempo rozwoju komunikacji i powstanie światowej sieci dróg, był to wynalazek, który zmienił świat.
– Wróćmy do pierwszego pytania – kiedy zaczął pan pracę dla Mercedesa?
– Zgodnie z sugestią zawartą w pytaniu, zaraz po maturze i rocznej służbie wojskowej, w 1988 roku. Pochodzę ze śląskiej, akademickiej rodziny, która zdecydowała się na emigrację do RFN. Tam też ukończyłem szkołę średnią. Miałem dobre wyniki, wybierałem się na ekonomię. W związku z tym, że w Niemczech firmy chętnie uczestniczą w programach edukacyjnych, wysłałem aplikację do trzech firm, rzecz jasna, motoryzacyjnych. Byłem miło zdziwiony, ponieważ dwie z nich szybko odpowiedziały, oferując spotkanie. Propozycja Mercedesa przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Od razu, na początku studiów zostałem etatowym pracownikiem firmy z pensją, która pozwalała mi się samodzielnie utrzymać. Oczywiście, musiałem zapomnieć o długich studenckich wakacjach, ponieważ w tym czasie miałem praktyki.
– Gdzie trafił pan po studiach?
– Podobnie, jak inni koledzy, marzyłem o wielkim biznesie. Tymczasem, zgodnie z radą szefa zespołu analityków finansowych w centrali Mercedes-Benz w Stuttgarcie, którego poznałem podczas praktyk wakacyjnych, zdecydowałem się dołączyć do tego właśnie działu. Było to niełatwe wyzwanie. Trafiłem do elitarnego klubu analityków, którego członkami było 18 wysokiej klasy specjalistów. Jak zawsze, postanowiłem skorzystać z rady ojca, który mnie uczył: „Ze wszystkiego można coś zrobić. Tylko rób to porządnie”. Tym razem dorzucił jeszcze uwagę: „Jeśli chcesz się rozwijać zawodowo, szukaj trudnych tematów”. Z perspektywy lat widzę, że ojciec miał stuprocentową rację. W każdym z nas jest naturalna dążność do rutyny, zapewnienia sobie komfortu pracy. Pracownik, który temu ulega, już dalej się nie rozwija. Zawziąłem się tak bardzo, że po roku udało mi się zostać wyspecjalizowanym analitykiem. Gdybym poszedł dalej tą drogą, mógłbym zostać audytorem, a potem zdobyć uprawnienia wyższego stopnia, co w Niemczech zapewnia wysoki status zawodowy i majątkowy. Wybrałem jednak inną drogę: w kierunku ogólnego zarządzania.
– Miał pan możliwość wrócić do Polski.
– W latach 1997-2000 pracowałem w Warszawie jako Chief Financial Officer. Proszę mnie źle nie zrozumieć, chociaż czuję się tu jak u siebie w domu, równie dobrze mógłbym funkcjonować w innym kraju. Pochodzę ze śląskiej rodziny, ale nie szukam swojej „małej ojczyzny”. Jestem przede wszystkim Europejczykiem i bardzo doceniam fakt, że żyjemy w wolnym i otwartym świecie. Doskonale pamiętam strażnicze wieże, zasieki, żołnierzy z karabinami. Patrząc na zachodzące w Polsce zmiany trochę z boku, z pozycji życzliwego obserwatora, widzę, jak wiele zmieniło się tu na lepsze. To, co ćwierć wieku temu stanowiło przedmiot nieosiągalnych marzeń, jak choćby auto marki Mercedes, jest dziś w zasięgu ręki.
– Nie każdy finansista potrafi odnaleźć się w roli managera, kiedy trzeba odłożyć na bok arkusze, podejmować kompleksowe decyzje i zarządzać ludźmi.
– Świetnie zdawałem sobie z tego sprawę, toteż rozpocząłem studia MBA w prestiżowej Henley Business School w Anglii. Miałem dużo szczęścia, ponieważ w liczącej przeszło 20 osób grupie byli managerowie z poważnych firm z wielu krajów, m.in. z Chin, Brazylii i wielu krajów europejskich, które organizowały dla nas warsztaty. Dzięki temu podczas 1-2–tygodniowych sesji wyjazdowych miałem okazję przyjrzeć się różnym modelom zarządzania. Było to niezwykle interesujące i pożyteczne doświadczenie. Tylko w jednym nie zgadzałem się z naszymi profesorami, wśród których byli prawdziwi guru biznesu. Otóż twierdzili, że manager powinien zmieniać pracodawcę przynajmniej co parę lat. Budziło to we mnie sprzeciw, przecież Daimler dawał mi możliwość sprawdzenia się na różnych polach. Nie musiałem szukać nowego pracodawcy. Konsekwentnie odmawiałem więc propozycjom headhunterów.
– Jest w tym sporo racji, przestawianie pionków pomiędzy firmami wygląda czasem dość zabawnie.
– Kiedy zaczynałem pracę, na słynnych managerów patrzyłem jak na półbogów. Później w ramach MBA omawialiśmy case study koncernu ABB, którym kierował, uchodzący wówczas za wielki autorytet, Percy Barnevik. Jego karierę przerwał głośny skandal, wyszły na jaw ciemne machinacje. Od tego czasu nie ma dla mnie niepodważalnych guru. Sa tylko managerowie, których recepty sprawdzają się w konkretnych warunkach. Jak zaczynają się czuć niepodważalni, ich upadek jest zaprogramowany. Szanuję managerów, którzy wymagają najwięcej od siebie, są autentyczni i konsekwentni oraz potrafią się przyznać do swoich błędów i na nich się uczyć.
– Tylko tyle?
– Oczywiście, muszą mieć wizję i drive, ale i trochę pokory. Zarządzanie polega na tym, żeby cały czas krytycznie weryfikować swoją pracę i szukać nowych, lepszych rozwiązań. Myślę, że istotę roli managera najlepiej charakteryzuje zdanie Gandhiego: „Be the change you want to see in the world.”. Lider, który poważnie traktuje tę maksymę, ma szansę na trwały sukces. Na marginesie – mam wrażenie, że coraz mniej mówi się ostatnio o etyce biznesu. A to bardzo ważny temat. Proszę zwrócić uwagę na upadek marketingu, który wypacza utrwalone wzory i postawy, promując cechy, które nasze babcie oceniały za naganne, np. sknerstwo czy skąpstwo. Ale to sprawa na inną rozmowę.
– Czym zajął się pan po wyjeździe z Polski?
– Kierowałem działem marketingu i sprzedaży samochodów dostawczych. Przez trzy lata byłem odpowiedzialny za sprzedaż w ponad 100 krajach w Afryce, na Środkowym Wschodzie, w Europie Centralnej i Europie Wschodniej. Było to niesamowite doświadczenie ze wzglądu na liczbę egzotycznych miejsc, jakie odwiedzałem, konieczność dopasowania się do lokalnych zwyczajów. Jak już wcześniej wspomniałem, lubię poważne wyzwania, więc przyjąłem funkcję szefa działu controllingu i rachunkowości w EvoBus Gruppe, zajmującej się autobusami, która od dawna przeżywała problemy. Znajomi patrzyli na mnie ze zdumieniem, pytając, po co to robię? A jednak było warto. Mój nowy szef wdrażał radykalny program naprawczy, który z dużym powodzeniem udało nam się wprowadzić w życie. Skoncentrowaliśmy się na jakości autobusów, poprawianiu produktywności fabryk, optymalizacji współpracy z dostawcami oraz sprzedaży i serwisie. Po dwóch latach spółka zaczęła przynosić zyski. Udało się to po raz pierwszy od dziesiątek lat. Zostałem mianowany na członka zarządu EvoBus Gruppe i globalnego działu Daimler Buses, odpowiedzialnego za finanse i controlling. Tam właśnie w praktyce nauczyłem się, że nic nie jest ważniejsze niż jakość produktów. To ona decyduje o tym, czy firma odniesie sukces na rynku.
– Po raz kolejny pojawił się pan w Polsce cztery lata temu, już jako prezes.
– Wracając spotkałem wiele osób, które znam i lubię. Mam świadomość, że kieruję kompetentnym i doskonale zmotywowanym zespołem. Pomimo kryzysu, w ubiegłym roku udało nam się osiągnąć największy wzrost sprzedaży w Europie. Choć, oczywiście, nie jesteśmy największym rynkiem, to jednak takie osiągnięcie stanowi doskonały napęd do jeszcze lepszej pracy. Rok 2009 był pod każdym względem rekordowy, sprzedaliśmy 5 tys. samochodów osobowych, przekraczając mityczną barierę w segmencie premium.
– A dziś co w trawie piszczy?
– Nie utajniamy naszych przedsięwzięć, jak nowych modeli przed premierą… Ale uchylę rąbka tajemnicy: w Detroit na NAIAS pokażemy kolejną generację Klasy C, a pod koniec stycznia nowy model Mercedesa SLK – najbezpieczniejszego roadstera w historii marki. Ale najmocniej postawiliśmy na pogłębienie relacji z klientami. Nie muszę chyba wyjaśniać, że zadowolony klient to najlepszy marketingowiec. Dlatego też szalenie ważnym wskaźnikiem jest dla nas CSI, czyli Customer Satisfaction Index. Nasze hasło głosi prostą prawdę, że doskonałość to proces. W dodatku jest to proces, który nigdy się nie kończy. Centralną sprawą jest to, co dzieje się w serwisach. Auto kupuje się raz na kilka lat, natomiast serwis trzeba odwiedzać wielokrotnie. Muszę wyjaśnić, że chodzi nam nie tylko o wysoką jakość usług, ale też o życzliwość w relacjach z klientem. Minęły czasy, gdy sprzedawca Mercedesa zdzierał nosa.
– W przypadku klasy A trudno chyba zadzierać nosa.
– Proszę nie lekceważyć tego segmentu. Także w przypadku samochodów kompaktowych gwarantujemy jakość typową dla naszej firmy. Pamiętam medialne dyskusje, gdy w roku 1997 ogłosiliśmy, że nie będziemy się ograniczać do sektora aut luksusowych. Była to znakomita decyzja biznesowa. Od tego czasu koncern wielokrotnie zwiększył swoje obroty i zyski, dysponuje wielkimi środkami na badania (rocznie ok. 5 mld euro), co pozwala spokojnie myśleć o przyszłości. Pośrednio, dzięki poszerzeniu oferty o Klasę A, nasza flagowa Klasa S może być jeszcze lepsza. Przed 25 laty Mercedes produkował pół miliona aut osobowych, obecnie jest to 1,2 mln.
– Wspomniał pan o badaniach, konkurenci bardzo aktywnie promują auta elektryczne.
– Nie tylko nie pozostajemy w tyle, ale też prowadzimy zaawansowane badania dotyczące alternatywnych koncepcji napędu. Pracujemy nad wszystkimi technologiami, które uważamy za obiecujące. Tak więc optymalizujemy silniki spalinowe, podnosimy wydajność napędów hybrydowych i pracujemy nad pojazdami bezemisyjnymi (ogniwa paliwowe i baterie elektryczne). Notabene, prace nad napędem elektrycznym Mercedes prowadzi już od ponad 20 lat. Pierwszym pojazdem z napędem wodorowym generowanym przez ogniwa paliwowe był NECAR 1 w 1994 r. Obecnie Daimler AG jest głównym udziałowcem Automotive Fuel Cell Cooperation i ma klarowny cel: szybkie rozpoczęcie seryjnej produkcji samochodów wyposażonych w ogniwa paliwowe. Na rynku mamy już dojrzałe produkty, jak Klasa B F-Cell, Vito E-Cell czy bezemisyjne autobusy Mercedes-Benz F-Cell, które przejechały już ponad 4 mln km w dziesięciu europejskich metropoliach i od niedawna jeżdżą również w Chinach i Australii. Inną koncepcję zastosowano w modelu smart fortwo e-drive, który jest napędzany baterią elektryczną. Już 2 tysiące takich smartów jeździ po aglomeracjach miejskich w Europie. Do roku 2015 w każdej klasie będziemy oferować model z alternatywnym napędem przyjaznym dla środowiska.
Co lubi Jan Madeja?
Zegarki – na co dzień nosi Omegę Constelation, którą dostał od matki z okazji matury. Bardzo wysoko ceni markę Lange & Sohne
Pióra – Montblanc, ze względu na stonowaną elegancje.
Ubrania – Uwielbia za jej jakość niemiecką markę Bogner. Jej twórca, projektant Willy Bogner zaczynał od strojów narciarskich, obecnie oferuje szeroką kolekcję. Inwestuje w dobre materiały, najchętniej szyje na miarę, zwykle w firmie Belmont Int
Wypoczynek – aktywny. Uprawia sport od 4 roku życia. Zachęcony przez ojca, zaczął trenować pływanie, miał świetne wyniki, marzył o olimpiadzie. Kiedy jednak trener usiłował namówić go do rezygnacji ze sprintu na rzecz długich dystansów, zrezygnował mówiąc: „Jeśli nie mogę być najlepszy, to mnie nie interesuje”. Chętnie jeździ na nartach, zwykle w Austrii
Kuchnia – włoska i oczywiście śląska
Restauracja – „San Antonio” w Warszawie, „Cube”w Stuttgarcie
Samochód – Mercedes SL. Swojego pierwszego Mercedesa Klasy C kupił na początku kariery w firmie. Jak sam podkreśla: „Wielką zaletą mojej pracy jest to, że od wielu lat używam służbowych aut, które dają mi poczuć, co to jest przyjemność z jazdy”
Hobby – literatura popularnonaukowa, zahaczająca o s-f. Ulubiony autor Isaac Asimov. Biografie ciekawych ludzi. Ostatnio szczególnie zaciekawiła go książka prof. Władysława Bartoszewskiego „Życie trudne, lecz nie nudne”