Mariusz Pujszo

Rozmowa z Mariuszem Pujszo, aktorem, scenarzystą, producentem i managerem

– Zanim się spotkaliśmy był pan na planie nowej komedii, później wpadł pan do firmy…
– A późnym wieczorem pewnie siądę nad kolejnym scenariuszem. Udaje mi się w miarę harmonijnie łączyć te obowiązki, ponieważ zwyczajnie lubię to, co robię. Dodatkowo usiłuję zarządzać własnym gospodarstwem agroturystycznym „Pujszany” we wsi Wiszenki na Zamojszczyźnie. W tym ostatnim przypadku mam najwięcej problemów. Tego typu biznes wymaga stałego zaangażowania właściciela. Tylko w takim przypadku można liczyć na stuprocentowy sukces.

– Kiedy zdecydował się pan spróbować sił w biznesie?
– Było to 10 lat temu. Po wieloletnim pobycie we Francji, gdzie wyjechałem w 1981 roku, postanowiłem uruchomić w Warszawie firmę specjalizującą się w produkcji filmów i organizacji eventów na wysokim poziomie.

– Wybrał pan niezwykłą nazwę – „Kurka Wodna Productions”.
– Pomysł podsunął mi… Steven Spielberg. Po obejrzeniu francuskiego filmu „Królowie życia”, w którym grałem rolę imigranta, znakomity reżyser zapytał mnie: Dlaczego co jakiś czas mówisz po polsku „kurka wodna”, co to znaczy? Pomyślałem, że skoro mój ulubiony słowny przerywnik zaintrygował samego Spielberga, może być to znakomita nazwa dla mojej firmy. Nazwa świetnie spełnia swoją rolę, łatwo ją zapamiętać, jest rozpoznawalna, a poza tym wszyscy – podobnie jak pan – pytają dlaczego „kurka wodna”?

– A może również dlatego, że wspomniany film był dla pana przełomowym punktem kariery, o czym pisze pan w autobiografii zatytułowanej właśnie „Królowie życia”?
– Ostatnio dziennikarka zapytała mnie, co chciałbym osiąg­nąć. Odpowiedziałem bez namysłu: marzę o zdobyciu Oscara. Kiedy popatrzyła na mnie  z niedowierzaniem, wyjaśniłem: we Francji, gdzie jest około 100 tys. aktorów, poradziłem sobie jako Polak – zagrałem w 50 filmach, a statystowałem w 300. Przez 11 lat szukałem producenta filmu, do którego sam napisałem scenariusz. Choć nikt ze znajomych nie chciał w to wierzyć – udało mi się nie tylko doprowadzić do nakręcenia „Królów życia”, ale jeszcze sam zagrałem główną rolę. Film odniósł sukces artystyczny i komercyjny, został kupiony przez dystrybutorów z wielu krajów, do dziś pokazują go różne telewizje. W dodatku prawa do amerykańskiego remake’u kupiła wielka wytwórnia „Dreamworks”. Myślę, że – biorąc pod uwagę moje ówczesne możliwości – był to wyczyn proporcjonalnie większy niż Oscar. Dlatego nigdy nie wolno rezygnować ze swoich marzeń.

– Potrzebna jest jeszcze determinacja…
– I wiara w to, co się robi. Dla człowieka z mojej branży największą wartość stanowi własna osobowość. Koncentrując się na swoich celach, trzeba być jednak otwartym i życzliwym. Często powtarzam, że sukcesy odnosi nie ten, kto rano wstaje, ale ten, kto wstaje uśmiechnięty. Nigdy się nie poddałem, choć wiele razy musiałem walczyć z przeciwnościami losu. Bohaterowie moich scenariuszy czasem przeżywają podobne przygody, jak ja. Kiedyś zabawnie podsumował to Roman Polański, mówiąc: „Nie musisz niczego wymyślać, twoje życie to gotowy scenariusz”.

– Jak poradził pan sobie na polskim rynku?
– Przyjechałem z Francji pełen zapału, byłem przekonany, że ludzie z branży będą chcieli skorzystać z moich doświadczeń, złapać kontakt z wybitnymi reżyserami i aktorami, do których po prostu mogłem zadzwonić. Sądziłem, że w ten sposób mogą powstać nowe ciekawe projekty. Przywiozłem do Polski m.in. słynnego reżysera Arthura Penna, miałem z nim projekt filmowy, ale… Moje oczekiwania nie sprawdziły się i znów byłem zdany na własne siły. „Kurka Wodna Productions” wyprodukowała kilka filmów. Najbardziej jestem zadowolony z komedii „Polish kicz projekt”, który trafił na ekrany m.in. w USA, Francji i Hiszpanii. O kilka lat wyprzedziliśmy „Borata” opartego o podobny pomysł. Zresztą cały czas kontroluję w pewnym sensie historie moich filmów na Zachodzie. Co kilka miesięcy dostaję tantiemy z Francji za kolejne emisje moich filmów, i to mnie cieszy podwójnie, bo zarabiam pieniądze, a z drugiej strony wiem, że moje filmy się nie zestrzały.

– Dlaczego polskie filmy tak rzadko odnoszą sukcesy zagraniczne?
– Kluczem do sukcesu jest uniwersalność scenariusza. Nieważne, gdzie rozgrywa się akcja – widzowie mają zrozumieć, o co chodzi bez zagłębiania się w niuanse. Mówiąc obrazowo – film, w którym działaczka „Solidarności” ma ojca konfidenta, wujek jest byłym żołnierzem AK, a stryjek oficerem SB, nie ma żadnych szans wejścia na światowe ekrany. Do filmu trzeba podejść jak do normalnego biznesu.

– A przecież czescy i rumuńscy reżyserzy, którzy opowiadają historie ze swoich krajów, radzą sobie na arenie międzynarodowej.
– Proszę zauważyć, że ich filmy mają uniwersalne przesłanie i rzadko odwołują się do historii, z wyjątkiem ogólnie znanych wydarzeń, jak np. wejścia wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji w 1968 roku.

– Pomówmy teraz o „drugiej nodze” pańskiej firmy, czyli organizacji eventów. To dzięki niej jest pan zaliczany o grona celebrytów.
– Od kilku lat organizuję imprezy, które gromadzą osoby znane z mediów, jak np. „Luksusowa marka roku” lub „Osobowości roku”. Żartobliwie mówiąc, to, że jestem rozpoznawalny, na pewno mi nie przeszkadza. Swoje dobre relacje zagraniczne wykorzystałem przygotowując pierwszą w historii polską galę „Luksus i Piękno”, która odbyła się w hotelu Carlton, podczas tegorocznego festiwalu filmowego w Cannes. Celem moich działań jest promocja polskiej kinematografii w miejscu, które najlepiej się do tego nadaje. Cieszy mnie więc zrozumienie i wsparcie ze strony wielu osób, w tym producentów, jak Waldemar Leszczyński, szef „Syrena Film”. W 2012 roku w hotelu Carlton w Cannes odbędzie się druga edycja Gali „Luksus i Piękno”, na którą zaprosimy wiele światowych gwiazd show biznesu.

– Mówi się, że dla aktora windą wiozącą na najwyższe piętro sławy jest duża rola w serialu.
– Zacząłem swoją przygodę z filmem jako siedemnastolatek, grając główną rolę w serialu „Wakacje”. Później występowałem
w wielu serialach podczas pobytu we Francji, niektóre z nich pokazywała polska telewizja. Niedawno pojawiłem się w jednym z odcinków „Ojca Mateusza”. Dla mnie – jako aktora – szczególnie ważne są jednak role w filmach fabularnych. Ukończyłem zdjęcia do komedii „Komisarz Blond”, a obecnie, wspólnie z grupą znakomitych aktorów, gram w bardzo zabawnym filmie „Kac Wawa”. Skoro jednak mówimy o serialach – z pełną premedytacją pogrzebałem szanse na szybkie zdobycie popularności w Polsce. Pomimo że otrzymałem poważną rolę w serialu ”Dom”, nie wróciłem z Francji, żeby dokończyć zdjęcia. Moją rolę przyjął inny aktor, trzeba było od nowa nakręcić kilka scen. Gdybym wówczas wrócił, moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej – stan wojenny zablokowałby mi na kilka lat szanse na wyjazd na Zachód.

– Nad czym pan obecnie pracuje?
– Najważniejsze projekty to film z czasów napoleońskich i kilka komedii. Których scenariusz napisałem już kilka ładnych lat temu. No cóż, w tym zawodzie trzeba mieć dużo cierpliwości. Zawsze jak coś piszę, to konsultuję się z producentami z zagranicy, prosząc ich o opinię. Bo bardzo chcę, żeby i te filmy były w zachodniej dystrybucji.

– A co z Oscarem?
– Myślał pan, ze żartowałem? Trzeba mieć cel, który napędza do działania.

Co lubi Mariusz Pujszo?

Zegarki – Omega
Pióra – woli długopisy Montblanc i Christian Dior
Ubrania – styl – artystyczny casual, ulubione firmy
– Cerruti i Atelier Brodzińska
Wypoczynek – wraca co jakiś czas do Prowansji Chętne odwiedza zamki i pałace, które kryją tajemnice
Kuchnia – japońska, francuska
Restauracja – „Sakana”, „Fleming:” i szczególnie godna polecenia francuska kuchnia „Le Regal” w Warszawie
Samochód – Lexus ISF, lubi też terenówki, zawłaszcza marki Volvo
Hobby – od czasu dzieciństwa fascynuje go poszukiwanie skarbów. Zachwycony przygodami „Pana Samochodzika”, poznał Zbigniewa Nienackiego, dla którego wyszukiwał materiały w archiwach. Na marginesie – myśli o nakręceniu filmu na podstawie tych książek. Zna wielu poszukiwaczy, interesuje go też epoka napoleońska oraz lotnictwo