Don King

Pokora nigdy nie była jego główną cnotą. Ekstrawaganckie włosy, zawsze postawione do góry, i od lat trwający szum medialny wokół jego osoby, który niejednokrotnie sam wznieca.

W Polsce jego popularność wzrosła w czasie, kiedy Andrzej Gołota święcił swoje triumfy, a ostatnio znów jest o nim głośno za sprawą sukcesów Tomasza Adamka na zawodowych ringach bokserskich. Don King to ikona światowego boksu, najbardziej rozpoznawalny do niedawna, czyli do prezydentury Baracka Obamy, czarny Amerykanin, któremu się udało w biznesie.

Ten prawie osiemdziesięcioletni Amerykanin swoją karierę rozpoczął dawno, bo w latach 50. Któż teraz pamięta, że pierwsze pieniądze zdobywał jako number runner sprzedający kupony loteryjne. Po przeróżnych perturbacjach i kłopotach z prawem – pobycie w więzieniu za zabójstwo – wypłynął w latach 70. jako organizator kultowego pojedynku pięściarskiego w Kinszasie, „Rumble in the Jungle” pomiędzy Muhammadem Ali i Georgem Foremanem. Jego długie życie usłane jest wieloma procesami, pomówieniami i oskarżeniami o machlojki finansowe, oszukiwanie bokserów z własnej stajni, ale nigdy nic z tego nie zostało udowodnione przed sądem.

Jedno jest pewne, od ponad 40 lat z megasukcesami porusza się w świecie managementu i marketingu sportowego. Negocjuje stawki, rozmawia z mediami, a jego nazwisko jest gwarancją sukcesu finansowego. Na czym polega fenomen Kinga?

Ci, którzy go znają bliżej, jak T. Adamek czy Z. Rozalsky, twierdzą,  że jest to człowiek-instytucja. Jemu świat boksu zawdzięcza tak wysokie gaże za walki pięściarskie. To on spowodował, że bokserzy stali się autentycznymi milionerami. Dzisiaj mieszka w przepięknej posiadłości na Florydzie i rzadko już udziela wywiadów. Dla Managera zrobił wyjątek.