Dusia Bucher

Rozmowa z Dusią Bucher, właścicielką Hotel Grand Villa Serbelloni w Bellagio

– Kieruje pani wspaniałym hotelem we Włoszech, choć pochodzi pani z Polski.
– Wyjechałam pod koniec lat 70. na studia do Szwajcarii. Było to możliwe tylko dzięki temu, że mój ojciec, ekonomista, pracował dla ONZ. W Genewie poznałam obecnego męża, Gianfranco Buchera. Studiowałam biologię w tej samej grupie, co jego kuzynka. I tak się poznaliśmy. Początkowo sadziłam, że to inżynier, bo takie studia kończył w Zurychu. Okazało się jednak, że zgodnie z tradycją rodzinną, sięgającą pięciu pokoleń, postanowił zostać hotelarzem. Po ślubie zamieszkaliśmy razem z jego rodzicami w Bellagio, gdzie, już jako druga generacja rodziny Bucher, prowadzili Hotel Grand Villa Serbelloni. Przez pewien czas uczyłam się zasad tego biznesu, w czym pomagali mi teściowie. Od 30 lat prowadzimy hotel sami z mężem. Na marginesie – uprzedzając pytanie, które zadaje mi większość polskich znajomych – wyjaśnię genezę mojego imienia. Mam na imię Magda, ale francuskojęzyczni koledzy zdrabniali je jako Dusia. I tak już zostało.

– Jak czuje się pani we Włoszech?
– Podobnie jak w Polsce. Włosi są bardzo otwarci, życzliwi, łatwo nawiązać z nimi kontakt. Na pewno wejście w nowe środowisko ułatwiła mi pozycja rodziny Bucher, którą wszyscy tu znają i szanują. Świetnie mi się tu mieszka, ale musiałam się nauczyć poruszania w gąszczu przepisów, których sami Włosi nie rozumieją. Rozwiązania podatkowe czy też dotyczące zatrudnienia są niebywale skomplikowane. Nie ma prostych i jednoznacznych odpowiedzi. Wiele zależy od dobrej woli urzędników.

– Zupełnie jak u nas… A jak wygląda zarządzanie hotelem?
– Pochodzę z rodziny ziemiańskiej i mam wrażenie, że tego rodzaju biznesem kieruje się trochę jak dużym gospodarstwem. Praca w hotelu wymaga zajmowania się przeróżnymi sprawami jednocześnie i to od rana do późnego wieczora. Muszę wiedzieć, co robi hydraulik, stolarz, czy dobrze funkcjonuje zaopatrzenie… Bardzo to lubię, ponieważ nigdy się nie nudzę.

– Co cechuje dobrego managera tej branży?
– Przede wszystkim, musi lubić to, czym się zajmuje. Poza tym powinien być, w dobrym tego słowa znaczeniu, ludzki w kontakcie z pracownikami. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której miałabym wyrzucić kogoś z pracy, ponieważ się postarzał i nie jest już tak wydajny jak kiedyś. Jeżeli pracownik poświęcił nam wiele lat swego życia, to musimy o tym pamiętać. Z wieloma osobami współpracuję od 30 lat. Niedawno przeszedł na emeryturę konsjerż, który spędził tu 41 lat. Nieważne jaką firmą się zarządza – wzajemne zaufanie to klucz do sukcesu.

– Wróćmy jednak do hotelu i jego historii.
– Dziadek mojego męża odkupił go w 1917 roku. Na marginesie – nazwa Serbelloni pochodzi od rodziny książęcej z Mediolanu, do której należały kiedyś te tereny. Na przykładzie naszego hotelu można prześledzić, jak rozwijała się ta branża. Trudno w to uwierzyć, ale do połowy ubiegłego stulecia konsjerże i inni kluczowi pracownicy płacili właścicielowi za to, żeby ich zatrudnił. Żyli bowiem z bardzo wysokich napiwków. Zamożni klienci przyjeżdżali z całą obsługą, zajmując całe piętra. Szczególnie zaskakujące jest to, że szczyt sezonu przypadał… w zimie. Nie należało przyjeżdżać w lecie do Włoch, bo groziło to niemodną opalenizną. O określonych godzinach odzywał się gong, wszyscy goście jedli o tej samej porze – nieważne, czy był to przemysłowiec, czy też członek rodziny królewskiej. Takie były zasady i wszyscy ich przestrzegali. Wszystko zmieniło się po II Wojnie Światowej. Zamykamy hotel w listopadzie, żeby go otworzyć w kwietniu, i to wcale nie dlatego, że jest brzydka pogoda. Modny jest wypoczynek w lecie.

– Kim są goście Grand Villa Serbelloni?
– Odwiedzają nas ludzie znani, którzy chcą odpocząć od zgiełku. Zupełnie nie mają potrzeby, żeby zwracać uwagę mediów. Jest wśród nich wielu polityków, pisarzy, aktorów. Zdarza się, że ktoś na ulicy w Bellagio mówi: „Zobacz jaki on podobny do…” Na szczęście, ludzie nie są tu nachalni, nie zaczepiają i nie proszą o autografy. Inaczej wygląda to tylko podczas kręcenia filmów, ale to dzieje się wyłącznie poza sezonem.

– Jaka jest naczelna zasada, którą kieruje się pani w biznesie?
– Nie chcemy być modni, bo mody przemijają. Chcemy być dobrzy w tym, co robimy. W kategorii hoteli luksusowych nie jesteśmy bardzo drodzy, ale trzymamy się zasady, że cena jaką podajemy nie podlega dyskusji. Oczywiście, są pewne wyjątki – jak choćby wynajem dla grup wieloosobowych, np. z okazji wesela. W weekendy obowiązują wyższe stawki niż w ciągu tygodnia. Standardowy pokój kosztuje około 400 euro za dobę i jest to cena, którą nasi goście z Polski uważają za odpowiednią. Zresztą, część z nich korzysta z droższych pokojów.

– Goście mają do dyspozycji dwie zupełnie różne restauracje.
– „La Goletta” ma charakter nieformalny, jest otwarta przez cały dzień, co może trochę dziwić we Włoszech. Nasi goście przyjeżdżają jednak o różnych porach, więc zależy nam na ich wygodzie. Z kolei „Mistral”, z gwiazdką Michelina, działa w tygodniu tylko w porze kolacji, a w weekendy także podczas lunchu. Nasz kucharz Ettore Bocchia pochodzi z Parmy i jest geniuszem kulinarnym. Razem z fizykiem z miejscowego uniwersytetu stworzyli kuchnię molekularną, która nie ma nic wspólnego z jej odmianą hiszpańską. Wszystko musi być jak najwyższej jakości, żeby uzyskać pełnię smaku. Ostatnio była tu grupa dziennikarzy z USA. Byli zachwyceni tym, że wszystko co jedli w „Miastralu” ma tak wyrazisty smak. „U nas wszystko smakuje tak samo” – podkreślali ze smutkiem.

– Ale wszystko ma swoją cenę…
– Wcale nie tak wysoką, jak się powszechnie uważa. Degustacyjne menu molekularne złożone z 7 wspaniałych dań kosztuje około 110 euro. Normalne dania z karty są znacznie tańsze. Warto pamiętać, że w restauracjach tak naprawdę płaci się głównie za wina.

– Jest pani autorką ciekawej koncepcji SPA.
– Nasze SPA istnieje od 1992 roku, kiedy jeszcze w ogólnie nikt nie mówił na ten temat. Pojęcie to stało się modne dopiero około 2000 roku. Używamy specjalistycznych kosmetyków francuskich, zbliżonych do linii medycznych, co powoduje, że zabiegi przynoszą świetne rezultaty. Cel naszych zabiegów to relaks, a nie np. aktywne odchudzanie. Żeby dobrze wyglądać, trzeba być zrelaksowanym i szczęśliwym.

Co lubi Dusia Bucher?

UBRANIA – kupując je kieruje się impulsem. Nie jest przywiązana do żadnej marki
WYPOCZYNEK – „Ponieważ żyjemy razem z dziećmi w luksusie przez cały rok, na
wakacje staramy się jeździć w miejsca zupełnie odmienne. Szczególnie lubimy
trekking w Nepalu lub nurkowanie w Morzu Czerwonym.”
KUCHNIA – włoska na co dzień. Sama gotuje, jej główne danie to jednak polska szarlotka
RESTAURACJA – własna: „Mistral”
SAMOCHÓD – VW Eos
HOBBY – projektowanie wnętrz, sztuka
SPORT – narty, ćwiczenia typu pilates