Całe życie w siodle

IMG_3325Pokonując w pierwszym etapie osiemnastu, a w drugim czterech kontrkandydatów wygrał pan w doskonałym stylu konkurs na stanowisko prezesa Stadniny Koni Janów Podlaski. Teraz stoją przed panem niełatwe wyzwania, a każda pańska decyzja zapewne będzie szeroko komentowana przez media…


Zdaję sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Podjąłem się tego zdania, ponieważ przyszłość polskiej hodowli koni jest dla mnie sprawą pierwszoplanową. To mój zawód i pasja życiowa, której poświęciłem 45 lat. Stadnina w Janowie Podlaskim dysponuje najlepszym materiałem genetycznym na świecie. To jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich marek. Hodowane tu konie prezentują specyficzny polski typ araba, który bardzo podoba się za granicą.

Przypomnę, że stadnina w przyszłym roku będzie obchodziła 200. rocznicę powstania. Pomimo wielu przeciwności losu przetrwała kataklizmy I i II Wojny Światowej, radziła sobie w warunkach poprzedniego ustroju. To kapitał, którego nie wolno roztrwonić. Na marginesie – jestem zaangażowany w prace Rady ds. Hodowli Koni przy Ministerstwie Rolnictwa, która pracuje nad długofalową strategią w tej dziedzinie. W 1989 roku państwo było właścicielem 31 stadnin i 11 stad ogierów. Do dziś przetrwało ich w sumie 18. Pozostałe padły ofiarą procesu transformacji – zostały sprywatyzowane lub zaprzestały działalności, a ich majątek wyprzedano. Trzeba zatrzymać ten proces, a przede wszystkim zachować najcenniejsze klacze matki i ogiery. Należy pamiętać o tym, że hodowla koni wymaga czasu i cierpliwości, a tym samym sporych nakładów. Rotacja pokoleń jest dość długa, koń osiąga dojrzałość w wieku 7 lat.

Jakie są pańskie plany dotyczące Janowa Podlaskiego?
Należy pamiętać, że jest to nie tylko hodowla koni arabskich, ale wielkie przedsiębiorstwo rolne dysponujące 1,7 tys. ha. Najważniejsze zadania na dziś to pełna kontrola wszystkich procesów i profilaktyka dotycząca przede wszystkim zagadnień weterynaryjnych. Wbrew obiegowej opinii, nieprawdziwe jest określenie „zdrowy jak koń”. Zwierzęta te czasami chorują, a główną przyczynę problemów stanowi bardzo wrażliwy przewód pokarmowy. W tej dziedzinie nic nie może zastąpić dbałości i prawdziwego zaangażowania ze strony pracowników. Stadnina dysponuje ponad 300 końmi czystej krwi arabskiej. Tylko niewielka część może trafić na najbliższą wielką aukcję, która odbędzie się w połowie sierpnia. Przy okazji warto wspomnieć, że udział w niej zapowiedziało już wielu potencjalnych nabywców. Po raz pierwszy pojawi się grupa klientów z Chin, które z roku na rok stają się coraz ciekawszym rynkiem.

A co z pozostałymi arabami, o których pan wspomniał?
Chcąc rozwijać biznes nie wolno pozostawać w tyle za nowymi trendami, wyznaczanymi w Europie Zachodniej i USA. W klasycznych wyścigach startuje zaledwie około 20 proc. populacji arabów. Pozostałe powinny być w szerszym niż dotychczas zakresie wykorzystywane w rajdach długodystansowych, szczególnie popularnych w krajach arabskich. Konie, które dobrze sprawdzają się w tej dyscyplinie, osiągają dobre ceny i łatwo znajdują nabywców. Rośnie też moda na reining, czyli ujeżdżanie w stylu westernowym. W Janowie już dwukrotnie zorganizowano Sportowe Mistrzostwa Europy Koni Arabskich z wieloma konkurencjami, w tym także reiningiem. Ostatnio dwa janowskie ogiery prezentowaliśmy pod amazonkami w pokazie „Pas de Deux” na plaży w Kołobrzegu w czasie zawodów z Cavaliada. Trochę w cieniu wielkich aukcji arabów z takimi rekordami, jak zeszłoroczne 1,4 mln euro za Pepitę, pozostaje janowska hodowla małopolskich koni półkrwi angloarabskiej. Zdobywa ona wiele nagród branżowych. Ostatnio klacz Karioka została czempionem pokazu narodowego w Białce, a Atakama otrzymała tytuł „Best in Show” w Radomiu. Wracając do pytania o perspektywy Janowa: wiążą się one nie tylko z końmi, ale też hodowlą bydła, która ma na koncie wiele sukcesów, wysoce dochodową sprzedaż mleka czy też produktów rolnych.

Niewielu managerom, tak jak panu, udaje się łączyć zainteresowania i pracę.
To prawda. Bakcylem jazdy konnej zaraziłem się kończąc szkołę podstawową od starszego brata, który zapisał się do Akademickiego Klubu Jeździeckiego w Lublinie. W szkole średniej każdą wolą chwilę spędzałem w stajni. Ulegając matce zdecydowałem się na studia medyczne, które jednak przerwałem, by – za namową prof. Ewalda Sasimowskiego – przenieść się do Akademii Rolniczej na zootechnikę. W ciągu jednego roku zaliczyłem trzy lata studiów, łącząc to w dodatku z pracą w zakładzie Hodowli Koni. W 1985 roku uzyskałem doktorat, a w 1997 roku habilitację. W roku 2007 odebrałem z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego nominację profesorską. Od 39 lat jestem związany z tą samą uczelnią, która zdążyła zmienić nazwę na Uniwersytet Przyrodniczy w Lublinie. Specjalizuję się w hipologii, prowadzę bania nad końmi różnych ras, szczególnie interesują mnie jednak konie sportowe. Łączy się to z moją aktywnością jeździecką i sędziowską. Zdobyłem wiele nagród i wyróżnień w konkursach jeździeckich. Chcąc poszerzyć swe kompetencje w tej dziedzinie, dodatkowo ukończyłem studia trenerskie na AWF w Warszawie. Kolejny etap mojej kariery sportowej stanowi sędziowanie w licznych konkursach w kraju i za granicą. Odwiedziłem w tym celu 40 krajów na 4 kontynentach. Szczególnie inspirująca była dla mnie podróż do Nowej Zelandii, gdzie zaprosił mnie nie widziany od 34 lat kolega z Holandii, którego poznałem jako szef AKJ w 1975 roku…

Czy pańscy studenci radzą sobie równie dobrze?
Przede wszystkim nie mają problemów ze znalezieniem pracy, zarówno w Polsce, jak i za granicą. Prowadzą własne stajnie, zajmują się hodowlą ub treningiem. Zainteresowanie końmi rośnie z roku na rok. Przez długi czas prowadziliśmy jedną 30-osobową grupę, ale musieliśmy podjąć decyzję o dwukrotnym zwiększeniu liczby studentów – tylu było chętnych. Przy okazji chciałbym zauważyć, że stanowczo za mało mówi się w mediach o pozytywnym wpływie jeździectwa na kształtowanie charakterów młodzieży. Młodzi ludzie, którzy mają kontakt z końmi uczą się zwykle zacznie lepiej niż ich rówieśnicy, nie szukają zabronionych używek. Mają odpowiednie podejście zarówno do zwierząt, jak i ludzi. Obaj moi synowie oczywiście jeżdżą konno. Wspólnie założyliśmy ośrodek jeździecki w Pólku pod Lublinem. Starszy ukończył weterynarię, więc opiekuje się 21 końmi, a młodszy, jako specjalista w dziedzinie finansów, zajmuje się biznesową stroną przedsięwzięcia.

Skoro już mówimy o biznesie, co uważa pan za najważniejsze w kierowaniu tak dużą i prestiżową spółką, jak Stadnina Koni w Janowie Podlaskim?
Przez cale lata łączyłem zadania dydaktyczne z zarządzaniem i pracą społeczną. Jestem głęboko przekonany, że w każdej firmie, zwłaszcza takiej jak janowska stadnina, decydującą rolę pełnią wysoko wyspecjalizowani pracownicy. W tej branży często doświadczenia zawodowe przekazywane są z dziadka na ojca, z ojca na syna. Planując uzupełnienie kadr nawiązaliśmy współpracę z lokalnym Technikum Hodowli Koni.

Co lubi Sławomir Pietrzak?IMG_3307

Ubrania Na wykładach pojawia się w klasycznych garniturach. Po pracy zminia strój na sportowy – chętnie firmy Nike lub Adidas
Wypoczynek
przez prawie 40 lat pracy zaledwie dwa dni spędził nudząc się na plaży. Wyjeżdża często za granicę jako sędzia na zawodach hippicznych. Ostatnio szczególnie spodobało mu się Chile
Kuchnia
tradycyjna, polska
Restauracja
„Corleone” w Lublinie, której właścicielem jest Tomasz Wójtowicz, legendarny siatkarz
Hobby
jeździectwo i tenis. Jak sam mówi, ogląda po nocach turnieje wielkoszlemowe