Sport i zdrowie

Robert Korzeniowski o tym, jak planować karierę, mądrze uprawiać sport i walczyć z procesem starzenia

Kiedy pytam managerów o hobby, prawie zawsze słyszę: sport.
Aktywność ruchowa jest bardzo ważna dla osób, które większość dnia spędzają za biurkiem. Musi to być jednak zestaw ćwiczeń dostosowanych do możliwości fizycznych. Postanowienia noworoczne typu: za dwa miesiące przebiegnę maraton, często przynoszą efekty odwrotne od zamierzonych. Niestety, mało kto prosi o pomoc fachowca – inspirację stanowi opinia kolegi lub tekst znaleziony w internecie. W efekcie po dwóch, trzech tygodniach pojawiają się problemy z kolanami lub ścięgnem Achillesa lub poważniejsze urazy…

Od czego należy więc zacząć przygodę ze sportem w średnim wieku?
Znam osoby, które podjęły takie wyzwanie mając ponad 50, a nawet 60 lat. To najlepsze antidotum na starzenie. Sport – w odpowiednich dawkach – pozwala utrzymać doskonałą kondycję do późnej starości. Tak jak wszystko, należy to jednak robić w sposób przemyślany, mając kontakt z lekarzem i trenerem. Ostatnio poświęcam wiele uwagi tym sprawom jako manager programu Medycyna dla Sportu i Aktywnych w Grupie LUX MED. W lipcu 2014 roku dowiedziałem się, że LUX MED został Głównym Partnerem Medycznym PKOl. Monitoring zdrowia i prowadzona na tym gruncie optymalizacja treningu zawsze mnie pasjonowały, więc kiedy we wrześniu tego roku prezes Anna Rulkiewicz zaproponowała mi kierowanie programem medycyny sportowej w Grupie, po prostu nie mogłem odmówić. LUX MED stał się już przecież firmą ,,olimpijską”, a ja olimpijczykiem nigdy nie przestałem być po Atenach. Tytuł mistrza olimpijskiego wiąże się z misją osobistą i zobowiązaniem propagowania sportu na całe życie… Program, który zaczęła wdrażać cała Grupa LUX MED, a którego naturalnym liderem jest warszawska klinika Carolina Medical Center – FIFA Clinic of Excellence, realizuje w wersji pełnowymiarowej obecnie 6 placówek w Polsce a w wersji konsultacyjno- -orzeczniczej kolejnych kilkanaście. To poważne przedsięwzięcie, w którym bierze udział ponad stu lekarzy. Warto podkreślić, że dziś medycyna sportowa, która dotąd była dziedziną elitarną, staje się egalitarna. Specjaliści, którzy dotąd koncentrowali się na sportowcach, służą pomocą również tym, którzy chcą zadbać o kondycję fizyczną, nie rujnując sobie zdrowia nieodpowiednimi ćwiczeniami.

Zamiast do sklepu ze sprzętem sportowym, najpierw należy więc wybrać się na specjalistyczne badania?
Koniecznie. Dopiero po serii badań i testów możliwe jest opracowanie odpowiedniego programu ćwiczeń. Nawet sprawa z pozoru tak banalna, jak zakup odpowiedniego obuwia, może mieć istotny wpływ na to, czy nie dojdzie do kontuzji. Od dawna powtarzam, że zanim zabierze się za uprawianie określonej dyscypliny, najpierw trzeba osiągnąć poziom zerowy. A to oznacza 2-3 miesiące intensywnej pracy. Trzeba też pamiętać, że nie każdy typ aktywności jest odpowiedni dla wszystkich. Dotyczy to na przykład bardzo ostatnio modnego wśród kadry zarządzającej triathlonu…

A jak zaczęła się pańska przygoda ze sportem?
Nietypowo. Będąc w liceum nawet nie myślałem o tym, że pójdę na AWF. Myślałem o historii lub kulturoznawstwie. Chodziłem do szkoły, w której trzeba było zasłużyć na uprawianie sportu. Choć intensywnie trenowałem i często wyjeżdżałem na zawody, nauczyciele wymagali ode mnie dobrych wyników. Na chód sportowy zdecydowałem się dość późno, mając 16 lat. W okolicach Tarnobrzega, gdzie zaczynałem moją przygodę ze sportem, a szerzej na terenie dawnej Galicji, marsze o charakterze sportowo-wojskiowym były popularne już przed I Wojną Światową. Wtedy organizowano zawody na trasie Przemyśł- Sokal. W drugiej klasie liceum uzyskałem tytuł mistrza Polski juniorów młodszych. Zawody odbywały się w pobliskim Rzeszowie, a o mnie napisały gazety. I w ten sposób zostałem kimś w rodzaju lokalnego bohatera. Potem przyszły kolejne sukcesy, uzyskałem stypendium państwowe. Zrozumiałem wówczas, że koncentrując się na sporcie mam szansę na niezależność finansową, co było ważne dla mojej niezbyt zamożnej rodziny z czwórką dzieci. Podjąłem więc studia na AWF w Katowicach i jeszcze intensywniej trenowałem. Jak wielu młodych ludzi, w czasie wakacji brałem udział w „wyjazdach handlowych” do krajów byłego RWPG. Wspominam o tym, ponieważ było to niezłą szkołą życia i ekonomii w praktyce.

W 1991 roku wyjechał pan do Francji.
Miałem 23 lata i czwarte miejsce na Mistrzostwach Europy. Kontrakt zaproponował mi paryski Racing Club de France, który jest znany przede wszystkim jako organizator turnieju Roland Garros. Dzięki temu, że w liceum chodziłem do klasy z rozszerzonym programem francuskiego, nie miałem problemu z barierą językową. Po dwóch latach dokonałem transferu do klubu w Tourcoing koło Lille. Zamieszkałem 500 metrów od granicy belgijskiej, którą podczas treningów mijałem kilka razy dziennie. Pamiętam, jaki to stanowiło szok dla moich gości z Polski – przyzwyczajonych do pogranicznych kontroli i zasieków, którzy nie zdawali sobie sprawy z ułatwień w strefie Schengen. Występowałem wówczas jako reprezentant dwóch klubów – wspomnianego wcześniej francuskiego i „Wawelu” Kraków, którego prezes, wierząc, że kiedyś wrócę, załatwił mi mieszkanie służbowe w tzw. gołębniku na ostatnim piętrze bloku.

Porzekadło, że nie ma róży bez kolców, sprawdziło się także w pańskim przypadku.

Patrząc z dzisiejszego punktu widzenia wiem, że nie należy wierzyć we własny geniusz, ani też w to, co mówią pochlebcy. Jak grom uderzyła we mnie wiadomość o dyskwalifikacji za technikę. Co gorsza – różne życzliwe osoby usiłowały za pośrednictwem mediów kłócić się w moim imieniu z sędziami. Trudno o gorszy scenariusz. W 1993 roku zdecydowałem się zmienić sposób treningów. Sam zostałem szefem swojego zespołu, do którego zaangażowałem fizjologa, fizjoterapeutę, lekarza i sparring partnerów. Żyłem skromnie, dzięki czemu 30 proc. wydatków finansowałem z własnych dochodów. Bardzo pomogły mi środki z Fundacji Solidarności Olimpijskiej, bez nich nie zdobyłbym dwóch złotych medali w Sydney. Pojawiłem się też w światowej kampanii firmy Reebok, przejętej potem przez Adidasa, z którym związany jestem do dzisiaj.

Cztery złote medale olimpijskie, trzy w mistrzostwach świata i dwa w mistrzostwach Europy. Co czuł pan zamykając w roku 2004 karierę sportową?
Nie miałem czasu, by się nad tym zastanawiać. Otrzymałem bowiem propozycję objęcia kierownictwa redakcji sportowej w TVP 1. Zgodziłem się, z zastrzeżeniem, że nie będę figurantem, a szefowie telewizji zlecą mi misję stworzenia sportowego kanału tematycznego, który ruszył dwa lata później. Kolejne wyzwanie stanowiła zmiana sposobu nadawana – jako pierwsi w rozdzielczości HD relacjonowaliśmy igrzyska w Pekinie. Przychodząc do TVP jako człowiek z zewnątrz ze zdumieniem patrzyłem na sieć wewnętrznych relacji i ambicji, które przeszkadzały w pracy i generowały niepotrzebne koszty. Dążyłem do połączenia redakcji sportowych poszczególnych kanałów w jeden sprawny zespół. Rozwiązanie to sprawdza się dobrze do dzisiaj. W telewizji kierowałem początkowo 30, a później 120 osobami. W praktyce uczyłem się więc zarządzania. Szybko przekonałem się, że najlepiej sprawdza się metoda delegowania zadań. Raz w tygodniu organizowałem spotkanie całego zespołu. Kierownictwo TVP zlecało mi kolejne zadania – jak np. zakup licencji. Przez pięć lat w telewizji przetrwałem… sześć zmian na stanowisku prezesa, z czym za każdym razem wiązały się nowe pomysły, których przy takiej karuzeli kadrowej nie można było zrealizować. Przez dłuższy czas udawało mi się dogadywać z kolejnymi szefami na zasadzie gentlemen’s agreement. Kiedy w końcu okazało się to niemożliwe – zdecydowałem się odejść. Wcześniej postawiłem sobie za cel uzyskanie praw do emisji Euro 2012 i ekstraligi żużlowej.

Jak rozwijała się potem pańska kariera?
Przez 9 miesięcy obowiązywał mnie zakaz konkurencji. Po raz pierwszy w życiu mogłem pozwolić sobie na długie wakacje. Pojechałem m.in. do Australii i Wenezueli, zmieniłem mieszkanie, urodziło mi się dziecko. Wspólnie z Izą Barton-Smoczyńską napisałem książkę „Moja droga do mistrzostwa”. Dałem się też za piątym podejściem namówić do udziału w „Tańcu z gwiazdami”. Kiedy w końcu mogłem wrócić do pracy, zaangażowałem się na 1,5 roku w ciekawy i nowatorski na polskim gruncie projekt Corporate Hospitality – czyli sprzedaż pakietów biznesowych na Euro 2012. Wszystkie założenia organizatora, czyli UEFA, zostały zrealizowane, choć początkowo wielu moich znajomych managerów z niedowierzaniem patrzyło na ten projekt. Przez kolejne dwa lata zajmowałem się rozwojem biura ubezpieczeń na rynku sportowym. Kosztowało mnie to wiele pracy i starań, okazało się jednak, że nasz rynek nie jest jeszcze gotowy na takie rozwiązanie.

Co lubi Robert Korzeniowski?

Zegarki Omega do garnituru, Polar Monitoring podczas treningów
Ubrania
Diesel, Adidas
Wypoczynek
różne mało znane turystom zakątki Francji
Kuchnia
śródziemnomorska, włoska
Samochód
hybrydowy Lexus RX z napędem 4×4
Hobby
podróże, fotografia, historia – szczególnie kultury prekolumbijskie i II Wojna Światowa