Ronald Binkofski

Rozmowa z Ronaldem Binkofskim, Dyrektorem działu Business & Marketing Organization Microsoft Polska.

– Zdaniem ekspertów, „cloud computing” to obecnie najważniejszy kierunek rozwoju informatyki. Dlaczego „chmura” jest tak istotna?

– „Chmura” to zupełnie nowa jakość w informatyce, a precyzyjniej rzecz ujmując, przetwarzanie w „chmurze”. To istotna zmiana w postrzeganiu informatyki jako dziedziny wymagającej tajemnej wiedzy, ogromnych nakładów organizacyjnych i ekonomicznych, i czasami będącej sztuką dla samej sztuki. „Chmura” to informatyka w formie prawdziwej usługi, gdzie nie musimy wnikać w to, jak jest naprawdę skonstruowana, gdzie znajduje się jej infrastruktura i jak działa.

Niepełnymi jej substytutami są outsourcing czy hosting. „Chmura” to coś więcej. To pełne rozproszone przetwarzanie. To moc obliczeniowa dostępna na wyciągnięcie ręki i w takiej ilości, w jakiej jej aktualnie potrzebujemy. A wszystko to w bardzo ekonomicznie korzystnych modelach biznesowych. Dzięki temu „chmura” potrafi zmieniać rynki i sposoby funkcjonowania przedsiębiorstw. Jest bardzo ważne, że poprzez istotną redukcję barier wejścia otwiera na rozwiązania informatyczne całkiem nowe, do tej pory nie osiągalne rynki. Redukując koszty, zwiększając elastyczność przedsiębiorstwa „chmura” przyczynia się także bardzo do wzrostu jego konkurencyjności. Na dzień dzisiejszy nie widzę tak bardzo kształtujących biznes trendów na rynku, jak „cloud computing”. Czyli teza dotycząca istotności „chmury” jest jak nabardziej prawdziwa. „Chmura” to także propozycja dla użytkowników prywatnych. Zdalne usługi kont pocztowych, narzędzi do wymiany informacji i komunikacji czy chociażby dyski sieciowe to już powszedność. A pamiętajmy, to także element „chmury”.

– Użytkownik nie wie, gdzie konkretnie przechowywane są jego dane.

– A czy wiedza ta ma jakiekolwiek znaczenie? Istotne jest bezpieczeństwo danych i łatwy do nich dostęp. Kolejna ważna kwestia to możliwość korzystania z określonego oprogramowania, bez konieczności wykupienia licencji w sposób nam obecnie znany. Przy wykorzystaniu „cloud computing” nie trzeba wiązać się z jedną konfiguracją wykorzystywanego środowiska, tylko, testując różne warianty, możemy dobrać optymalne jego zestawienie. Następnie wystarczy zapłacić wyłącznie za określony czas dostępu. Porównałbym to do wykorzystywania energii elektrycznej – płaci się tylko za określone zużycie i dostęp do sieci.

– Może to zrewolucjonizować planowanie zakupów informatycznych w firmach.

– Właśnie o to chodzi. Niejednokrotnie rozmawiałem z managerami, którzy zdecydowali się kupić na wyrost określone oprogramowanie, zakładając przyjęcie nowych pracowników. Kiedy zmieniali plany, nie wiedzieli, co zrobić z niepotrzebnymi licencjami. Proszę pamiętać, że dla małych i średnich firm inwestycje w informatykę oznaczają poważne wydatki. Związane z tym obawy mogą w konsekwencji hamować rozwój przedsiębiorstwa. Trudno sobie wyobrazić lepszy model niż ten, w którym dostawca hostuje np. system finansowo – księgowy, a użytkownik korzysta z tylu stanowisk, ile jest mu potrzebne w określonym czasie. Słowem – zamiast kupować pakiet oprogramowania za, powiedzmy, 10 tys. zł, firma może zapłacić stałą opłatę w wysokości np. 100 zł miesięcznie, jeśli tylko taka jest faktyczna intensywność używania. W konsekwencji oznacza to, że informatyka, która nadal dla niektórych managerów jest „wiedzą tajemną” i obiektem nie do końca zrozumiałych wydatków, stanie się wreszcie normalnym narzędziem, za pomocą którego realizowany jest biznes. Informatyka staje się dzisiaj faktycznie prawdziwą usługą dla biznesu.

– Dlaczego „chmura” jest utożsamiana z technologią przyszłości?

– Jesteśmy świadkami rewolucji w dziedzinie sposobu korzystania z Internetu. Dzięki „chmurze” użytkownicy urządzeń przenośnych mogą mieć dostęp do swoich danych w identyczny sposób, jakby korzystali z komputera stacjonarnego. Microsoft bardzo poważnie zaangażował się we wdrożenie tego modelu, proponując wizję „trzech ekranów i chmury”, która zakłada, że aplikacje dostarczane do komputerów PC, telefonów Windows Phone oraz telewizorów wyglądają tak samo i są połączone usługami „cloud computing”. Takie podejście wynika z aktualnego trendu na rynku, promującego rozwiązania hybrydowe, czyli kombinacji usług on – line z oprogramowaniem instalowanym lokalnie. Jest czymś niesamowitym, wbrew przepowiedniom autorów fantastyki naukowej ostatnich jeszcze lat, że w rozwiniętym technologicznie społeczeństwie XXI wieku komputery zejdą do podziemi i staną się niewidoczne dla swoich użytkowników. Tak właśnie się dzieje teraz. Dosłownie. „Cloud” jest wokół nas, my jesteśmy w „chmurze” i tak naprawdę nikt nie wie, gdzie się odbywa przetwarzanie. To jest największa rewolucja, właśnie to, że znika wiele obciążeń i barier, jakie klasyczne pojmowanie informatyki ze sobą niosło.

– Schodząc z chmur na ziemię wypada zapytać, jak teoria sprawdza się w praktyce?

– Z rozwiązania korzysta już kilka wielkich firm, m.in. Coca – Cola i Starbucks Caffe. W Polsce również przeprowadziliśmy pilotażowe wdrożenia. Jestem przekonany, że upowszechnienie się „chmury” to kwestia najbliższych dwóch lat. „Chmura” niesie ze sobą wiele zmian. Również, a może przede wszystkim, w obszarach koncepcyjnych i mentalnych biznesu. Jest to proces dość skomplikowany, jednakże bardzo konsekwentnie postępujący. Od „chmury” nie ma już odwrotu.

– Ma pan bogate doświadczenia biznesowe dotyczące Polski i Niemiec.

– Jestem Ślązakiem i w związku z tym intuicyjnie łączę elementy tradycji tych dwóch krajów. Kiedy byłem dzieckiem, moi rodzice zdecydowali się wyjechać do Niemiec Zachodnich, gdzie, pomimo słabej znajomości języka szybko poczułem się jak ryba w wodzie. Już po roku napisałem najlepsze w klasie wypracowanie z niemieckiego. Realizując swoje zainteresowania, zacząłem studiować matematykę na Uniwersytecie we Frankfurcie. Coś jednak mnie ciągnęło do Polski. Chociaż rodzice mnie zniechęcali, przeniosłem się na Uniwersytet Jagielloński. Po dyplomie otrzymałem propozycję pracy naukowej na Politechnice Krakowskiej. Zaproponowano mi jednak pensję, za którą nie byłbym w stanie utrzymać rodziny. W związku z tym wybrałem pracę na uczelni w Darmstadt, gdzie też długo nie zagrzałem miejsca.

– I tak zaczęła się pańska kariera w firmie informatycznej…

– Podczas studiów programowałem na Unixie, byłem zafascynowany rozwojem informatyki, więc to, że trafiłem do centrum rozwoju oprogramowania w Software AG, było czymś najzupełniej naturalnym. Z punku wiedzenia firmy, moją wielką zaletę stanowiła znajomość języka polskiego oraz rosyjskiego, którego w odróżnieniu od kolegów chętnie uczyłem się w polskiej szkole, a potem doskonaliłem podczas studiów w Niemczech. Otrzymałem propozycję zajęcia się rozwojem biznesu Software AG w Afryce oraz w Europie Środkowo – Wschodniej, skupiając się na Polsce, Rosji, Czechach.

– To z kolei początek drogi managera.

– W moim przypadku był to proces naturalny. Mówiąc żartobliwie, nawet nie zauważyłem, kiedy zostałem managerem, choć, oczywiście, budowałem biznes, zatrudniałem pracowników, raportowałem wyniki. Najpierw zbudowałem polski oddział firmy, który szybko zaczął osiągać znakomite efekty. Następnie oddano mi oddział czeski i rosyjski. Zostałem Area Managerem. Tak więc zarządzania nauczyłem się w praktyce, dopiero później skupiłem się na teorii… Problematyka wydaje mi się tak interesująca, że w przyszłości z pewnością poświecę dużo energii na dalsze zgłębianie tej tematyki.

– Co jest najlepsza inspiracją dla managera.

– Zadanie, które trzeba wykonać. Należy po prostu podwinąć rękawy i zabrać się do roboty. Co więcej – dobry szef powinien udowodnić podwładnym, że gdyby zaszła taka potrzeba, w każdej chwili sam mógłby ich wyręczyć. Nie ma szans na zdobycie autorytetu manager, który nie potrafi od czasu do czasu konkretnym działaniem wspomóc członków zespołu w ich wyzwaniach. Kolejna, moim zdaniem, najważniejsza, sprawa to pasja. Bez niej nic nie może się udać.

– Za co zwalnia pan z pracy?

– Najbardziej niepokoi mnie brak zaangażowania. Rozumiem, że każdy popełnia błędy. Nie toleruję jednak osób, które obojętnie, automatycznie wykonują swoje obowiązki. Zdarza się, że przyjmuję kogoś, kto robi świetne wrażenie podczas rozmowy kwalifikacyjnej. A potem okazuje się, że nie umie się identyfikować z celami firmy, nie potrafi współpracować z kolegami. W takim przypadku proponuję: „Odejdź, to nie jest miejsce dla ciebie, gdzie indziej na pewno lepiej sobie poradzisz”. Cieszy mnie, że osoby, z którymi się rozstałem, nie zostają potem moimi wrogami. Jestem głęboko przekonany, że manager powinien ocenić potencjał pracownika, który sprawia problemy i uczciwie z nim o tym porozmawiać. Każdy ma szanse znaleźć miejsce dla siebie. Nie powinien więc na siłę tkwić w organizacji, w której źle się czuje.

– Potwierdza to regułę, że w biznesie ludzie są najważniejsi.

– Zwłaszcza w informatyce, gdzie prawdziwy specjalista to naprawdę „number one”. Tylko zmotywowani pracownicy mogą stworzyć silną organizację. A tylko na takiej bazie można budować naprawdę skuteczną strategię. Kolejny etap to już realizacja i egzekwowanie wyników.

– A gdzie miejsce na dystans, na czas dla siebie?

– Nigdy nie odpuściłem życia prywatnego. Co prawda, jako młody manager angażowałem się na 100 proc. i zapominałem o tym, że nie można być w ciągłym biegu. Szybko zrozumiałem, że to niewłaściwa droga. Manager, który nie ma życia prywatnego, nie umie się zrelaksować, po jakimś czasie staje się mało skuteczny. Na szczęście, potrafię dobrze zarządzać swoim czasem, by efektywnie pracować i odpoczywać.

Co lubi Ronald Binkofski?

Zegarki – IWC Portuguese z podwójnym chronografem oraz Omega

Pióra – Cartier i Montblanc

Ubrania – styl włoski. Zegna, Baldini i Boss.

Wypoczynek – golf na Gibraltarze, Bałtyk zimą, spacery z dwoma psami, które wziął ze schroniska

Kuchnia – śródziemnomorska, ryby

Restauracja – „Izumi Sushi” w Warszawie i „Polska Tradycja”, gdzie zawsze zabiera gości z zagranicy odwiedzających stolicę

Samochód – jest wielkim miłośnikiem Jaguarów, ma trzy auta tej marki. Szczególny powód do dumy to 420-ka (hybryda) z 1967 roku

Hobby – jest zapalonym golfistą, należy do pierwszej 50. handikapowej w Polsce. Regularnie gra też w tenisa. Zbiera gitary, których ma 15. Ozdoba kolekcji to Martin z 1914 roku ze spodem z podlegającego już dziś ochronie brazylijskiego palisandru. Sprezentował jedną z gitar Johnowi Porterowi, który często z niej korzysta. Sam o sobie mówi: „Nie jestem zbyt dobrym gitarzystą, ale nie lubię, kiedy moje instrumenty leżą bezczynnie.”