Robert Korzeniowski

Rozmowa z Robertem Korzeniowskim, doradcą ds. pr i marketingu Uefa Events, wybitnym sportowcem

– Zacznijmy od najmniej znanej pana aktywności. Doradza pan managerom, jak osiągać sukcesy.
– Jestem związany z Brian Tracy International, ponieważ poglądy tego wybitnego guru biznesu są mi bliskie. Podczas szkoleń staram się przekazać wiedzę na temat osiągania sukcesów i pokonywania trudności. Trudno o lepszy przykład niż moja kariera sportowa, że wszystko jest możliwe, pod warunkiem, że ma się wystarczająco silną motywację, połączoną z samodyscypliną. Kiedy mówię o tym, że przez dwa lata miałem zwolnienie z lekcji w-f z powodu astmy i reumatyzmu, słuchacze patrzą na mnie z niedowierzaniem. Poradziłem sobie z tymi ograniczeniami ponieważ chciałem zostać wybitnym sportowcem. Początkowo trenowałem judo, moim idolem był Bruce Lee. Działo się to w czasie stanu wojennego, władze patrzyły nieufnie na osoby, które trenowały sztuki walki. Moja sekcja została zawieszona. Zupełnie tymczasowo, by nie tracić kontaktu ze sportem, zainteresowałem się lekką atletyką, bo sekcja działała przy moim liceum. Dlaczego akurat chodem sportowym? W Tarnobrzegu istniała głęboka tradycja, a w dodatku mogłem trenować wszędzie, nie ograniczając się do stadionu czy hali. Ja zresztą nie lubię ograniczeń.

– Zdobył pan cztery razy złoty medal na olimpiadzie, dwa razy został pan mistrzem świata. Jak dochodzi się do takich sukcesów?
– Sama wola walki nie wystarcza. Trzeba mieć świadomość długodystansowego kształtowania swojej kariery, szanując rywali i zachowując pokorę w sukcesie. Po liceum zdecydowałem się na AWF, gdzie wybrałem indywidualny tok studiów, godząc treningi, wyjazdy na zawody z nauką. W 1991 roku otrzymałem propozycję wyjazdu do Paryża z Racing Club de France. Moje oczekiwania brutalnie zderzyły się z rzeczywistością. Po dwóch latach podjąłem decyzję, że wracam do Polski, ale dałem Francuzom jeszcze jedną szansę. Skorzystałem z oferty klubu z Chez les Ch’ti w Turcoing. Myślę, że był to udany kontrakt dla obu stron, osiągałem coraz poważniejsze sukcesy, zdobywając status gwiazdy. Reprezentowałem jednocześnie francuski klub UST i WKS Wawel Kraków. Przemieszkałem w okolicach Lille aż 10 lat; nauczyłem się francuskiego, a w szczególności poznałem lokalny koloryt, zyskałem wielu przyjaciół, pokochałem tamtejszą kulturę i kuchnię.

– Nie wspomniał pan o swoich przygodach biznesowych z tego okresu.
– Generalnie była to twarda szkoła życia. Dzięki temu wiem, że lepiej sprawdzam się w roli managera w cudzej firmie, niż jako prywatny przedsiębiorca. Pod koniec lat 90. usiłowałem łączyć zarządzanie własnym biznesem z karierą sportową, co nie było łatwe. W dodatku, moim sklepom sportowym wyrósł bardzo groźny konkurent w postaci wielkich sieci handlowych.

– W 2004 roku, po zdobyciu złotego medalu na olimpiadzie w Atenach, ogłosił pan zakończenie kariery sportowej.
– W tej dziedzinie trzeba wiedzieć, kiedy należy powiedzieć: dość.

– Mało kto potrafi się na to zdobyć, zwłaszcza będąc na szczycie.
– Jeszcze nie wiedziałem o tym, że czeka mnie kolejne niezwykłe wyzwanie. Dwa tygodnie po powrocie z Aten zaprosił mnie Maciej Grzywaczewski, dyrektor TVP1. W imieniu prezesa Jana Dworaka zaproponował mi pracę w charakterze kierownika redakcji sportowej „Jedynki”. Nie zgodziłem się od razu, choć oferta była kusząca. Uparłem się, że w moim kontrakcie musi znaleźć się utworzenie sportowego kanału tematycznego. Wydaje mi się, że moi ówcześni szefowie nie zdawali sobie sprawy z tego, jak poważnie potraktuję swoje zadanie. Po niespełna dwóch latach ruszył kanał TVP Sport, dzięki czemu wreszcie można było skoordynować wszystkie audycje sportowe. Najciekawszą przygodą było dla mnie relacjonowanie Igrzysk Olimpijskich w Pekinie w 2008 roku. Niejako przy okazji byłem odpowiedzialny za uruchomienie pierwszego kanału HD w TVP. W 2009 roku ruszył portal wideo www.sport.tvp.pl. Pomimo tego po pięciu latach przepracowanych w telewizji stwierdziłem, że czas zmienić pracę. Byłem zmęczony częstymi zmianami w kierownictwie i związanym z tym zamieszaniem programowym oraz rewolucjami personalnymi. Pięć lat spędzonych w telewizji było też dla mnie znakomitą szkołą zarządzania oraz szybkiego podejmowania decyzji. Zanim złożyłem dymisję, udało mi się w 2009 roku wywalczyć dla TVP status wyłącznego nadawcy Euro 2012, a tym samym strategicznego partnera UEFA na terytorium Polski.

 – I tak dochodzimy do pańskiej kolejnej roli – doradcy UEFA.
– Podczas negocjacji poznałem wiele osób z UEFA. Pewnie dlatego, będąc już Przyjacielem UEFA EURO 2012 nr 3, specjalnie się nie zdziwiłem, gdy w grudniu 2009 r. skontaktował się ze mną Vincent Bergmann, generalny manager programu hospitality, i zaproponował spotkanie na trzy dni przed Bożym Narodzeniem, w porze rorat, o godz. 7.30. W Walentynki ub. roku pojawiłem się w biurze organizacyjnym EURO 2012 jako doradca UEFA ds. PR i marketingu.

– Jest to niezwykłe biuro, powołane zadaniowo, na kilkanaście miesięcy.
– Jest to dla wszystkich wielkie wyzwanie, ale i wspaniała przygoda życiowa, a gdy biuro zakończy działalność po turnieju, jego pracownicy będą mogli pochwalić się dobrym wpisem w CV. Entuzjazm jest ogromy, podczas mistrzostw wspierać nas będzie 2,5 tys. wolontariuszy. Nie chodzi tu o samą imprezę sportową, ale o zmiany, które oznacza ona dla naszego kraju. Przed EURO 2012 wykonaliśmy wielki skok cywilizacyjny. Proszę nie zapominać, że pomimo głosów krytycznych, już możemy się cieszyć nowymi odcinkami autostrad, stadionami, wyremontowanymi dworcami kolejowymi. Czeka nas wielkie narodowe święto, przypływ optymizmu, który może wydatnie pomóc pokonać kryzys. Dzięki mistrzostwom zarobi mnóstwo dużych i małych firm. Zyskają miejscowości, w których nie będą rozgrywane mecze, choćby Kołobrzeg, gdzie zamieszka Duńska drużyna, albo mała podpoznańska Opalenica, która ma gościć Portugalczyków. W wielu miastach powstaną strefy kibica, dzięki którym emocje będą mogli wspólnie przeżyć wszyscy, którym nie udało się zdobyć biletów. Proszę mnie dobrze zrozumieć – nie mam „religijnego” nastawienia do piłki nożnej, kieruję się zdrowym rozsądkiem. Nie zmienia to jednak faktu, że nie potrafi ę mieć  obojętnego stosunku do wielkiej szansy, jaką jest dla nas EURO. Kiedy pracowałem w telewizji, wielkie sukcesy odnosił Adam Małysz. Koledzy żartowali, że relacje ze skoczni oglądają podczas prasowania panie nie mające pojęcia na temat tej dyscypliny. Dla mnie było to wspaniałe zjawisko, jednoczące rodaków we wspólnej radości.

– Podjął się pan znów niełatwego zadania – promocji oferty, której nie było dotąd na polskim rynku.
– Od razu powiem, że Club Prestige na UEFA EURO 2012 to pomysł na zupełnie inny sposób przeżywania meczów – z pozycji prywatnych lóż. Został znakomicie przyjęty przez wiele firm, bo to właśnie one są naszymi głównymi klientami. Tego rodzaju oferta funkcjonuje za granicą od wielu lat, u nas to nowość. Najprościej rzecz biorąc, chodzi o to, żeby zaprosić klientów na unikalne spotkanie, które zaczyna się na trzy godziny przed meczem. W eleganckiej sali – z której znakomicie widać stadion – na gości czekają wygodne fotele i znakomite menu. W pierwszej części jest dość czasu, by porozmawiać o interesach. Gdy rozpoczyna się mecz, goście przenoszą się na najlepsze, wcześniej zarezerwowane miejsca na trybunach. Później, gdy opadną sportowe emocje, jest dość czasu, by znów wrócić do rozmów. Nie zapomnieliśmy też, oczywiście, o przygotowaniu odpowiednich miejsc parkingowych. Podczas poprzednich mistrzostw program Corporate Hospitality cieszył się niezwykłą popularnością. Wskaźnik zadowolenia klientów osiągnął poziom 99 proc.

– A co się stanie, jeśli nasza drużyna – odpukać – odpadnie na początku rozgrywek?
– Z punktu widzenia atrakcyjności naszego programu, nie jest to szczególnie istotne. Oczywiście, występy „biało- -czerwonych” sprzedały się najszybciej, ale wielkim zainteresowaniem cieszą się też wszystkie te mecze, w których spotkają się światowej klasy drużyny. Dotyczy to nie tylko Warszawy, ale wszystkich miast, w których odbywać się będzie EURO 2012. Oferujemy kilka pakietów, z których najbardziej prestiżowy przewiduje „Skybox”, czyli prywatną lożę ze wspaniałym widokiem – na wyłączność klienta. Inni muszą się zadowolić korzystaniem ze wspólnych pomieszczeń. Najwięcej pracy mieliśmy po losowaniu kolejki meczów, 2 grudnia, oferta kurczy się z dnia na dzień. Przed mistrzostwami nie będziemy już pewnie mieli czego sprzedawać, ale wtedy przyjdzie czas na bliższy kontakt z naszymi klientami.

– Wspomniał pan, że kończycie działalność w połowie lipca. Co dalej?
– Jestem przekonany, że przetarliśmy drogę dla firm, które będą proponowały podobną ofertę podczas innych imprez sportowych oraz koncertów. Udało nam się skutecznie wypromować usługę, która ma szanse zadomowić się na naszym rynku na wiele lat.

CO LUBI ROBERT KORZENIOWSKI?

ZEGARKI – Tag Heuer, Longines, złoty Tissot. Planuje zakup Omegi. Lubi też zabawne, kolorowe czasomierze sportowe
WYPOCZYNEK – inspirują go sprzeczności: wielkomiejski klimat Nowego Jorku oraz dzika natura w Meksyku, Afryce czy też Pirenejach
KUCHNIA – francuska i śródziemnomorska. Przepada za serami i znakomitymi czerwonymi winami
RESTAURACJA – w Lille „Le Roi de la Moule”, w Warszawie „Izumi Sushi” przy ul. Biały Kamień
SAMOCHÓD – Suzuki Grand Vitara
HOBBY – historia prekolumbijska – Majowie i Inkowie. Fotografi a reporterska