Prawo do naprawy

    Budowa zrównoważonego świata może się okazać niemożliwa, jeżeli w relacji producent -konsument ten drugi będzie stał na przegranej pozycji. Coraz częściej w mediach pojawia się postulat prawa do naprawy. Dlaczego? Z roku na rok rośnie liczba urządzeń powszechnego użytku, które po kilku latach trzeba wyrzucić, ponieważ ich naprawa jest niemożliwa lub absurdalnie droga. 

    Według badania Eurobarometru 77 proc. konsumentów w UE wolałoby naprawić swoje urządzenia, niż kupić nowe. Muszą je jednak wymienić albo wyrzucić ze względu na koszty lub brak możliwości naprawy.

    Nie sposób pogodzić filozofii Sustainable Brands ze strategią firm, które gotowe są wypuszczać na rynek nowe, niskiej jakości produkty, nie przejmując się ich dalszym losem. Typowy przykład tego procederu stanowi opisana przez internautę nieudana próba naprawy zmywarki renomowanej firmy. Okazało się, że zepsuty, mało istotny element elektroniczny, który wymagał wymiany, kosztował aż 80 proc. ceny nowego urządzenia. W efekcie góra elektrośmieci zwiększyła się o ponad 20 kg.

    Ta niebezpieczna tendencja dotknęła też motoryzacji. Kierowcy, którzy dotychczas samodzielnie wykonywali drobne naprawy, dziś nie są w stanie niczego zrobić ze względu na utrudnienia wprowadzone przez producentów. Każdy drobiazg wymaga wizyty w serwisie, nierzadko łączy się z zastąpieniem całego modułu nowym, choć uszkodzeniu uległ pojedynczy, nadający się do regeneracji element. Biorąc pod uwagę standard wykonania i grubość blach, można założyć, że żywot współczesnego auta obliczony jest zaledwie na kilka lat. Na marginesie, prawie w każdym nowym serialu pojawia się ostatnio youngtimer, czyli atrakcyjne auto z drugiej połowy XX w. Na ulicach widać coraz więcej pięknie wyremontowanych tego rodzaju pojazdów nie tylko zagranicznych, lecz także polskich, które budzą większe zainteresowanie niż współczesne modele. Trudno o bardziej efektowną ilustrację tezy, że drugie życie przedmiotów ma sens, a samochód należy zmieniać co trzy lata.

    Warto zapytać, dlaczego jeszcze kilkanaście lat temu auta jednej z czołowych niemieckich marek przejeżdżały około miliona kilometrów? Dziś w prestiżowej limuzynie tej firmy trzeba wymieniać klocki hamulcowe po 15 tys. km, a tarcze po 30 tys. km, nie wspominając o innych naprawach… Z kolei niewielki silnik napędzający bardzo modne auto konkurencyjnej marki został zaprojektowany na 50–70 tys. km, bo zwykle tyle przejeżdża w ramach gwarancji, zanim się rozpadnie. Słowem, w paradoksalny sposób niska jakość napędza zyski koncernów.

    Producenci, nie tylko samochodów, lecz także większości urządzeń AGD i RTV, sprytnie zabezpieczają je przed samodzielną naprawą. Na szczęście, na poziomie Komisji Europejskiej pojawiły się nowe inicjatywy i regulacje, które mają zakazać tego procederu. Dodatkowo wydłużając życie urządzeń, UE chce wymusić na firmach dołączanie instrukcji nie tylko obsługi, lecz także napraw. To dobry krok w dziedzinie promocji gospodarki obiegu zamkniętego, będącego jednym z haseł Europejskiego Zielonego Ładu. Rozważane jest też wprowadzenie dziesięcioletnich gwarancji, obejmujących prawo do naprawy we własnym zakresie. Dobry przykład dała Szwecja, decydując się obniżyć podatek VAT na części zamienne. Potrzebne są kolejne działania ograniczające zakupy nowych urządzeń, bo inaczej nie poradzimy sobie z problemem technośmieci.

    P.C.