Piotr Zmelonek

Rozmowa z Piotrem Zmelonkiem, dyrektorem wydawniczym „Polityki”.

– Słysząc, co mówią media elektroniczne o obecnym kryzysie prasy, mam wrażenie, że ktoś próbuje za wszelką cenę wysłać nas do kąta. 
– To złożony proces, który trudno sprowadzać do problemów, jakie mają dzienniki, z którymi konkurują internetowe portale informacyjne. Moim zdaniem, przełomowy był rok 2001, gdy pękła bańka internetowa i runęły wieże WTC. Wtedy zaczęły się problemy mediów, i to nie tylko drukowanych. Telewizja ma swoje kłopoty. Internet również. Bardzo szybko zachodzą w nim zmiany; ktoś na krótko zostaje liderem i odkrywcą nowego lądu, by za chwilę zupełnie stracić znaczenie.

– Niektóre internetowe imperia są jak zamki na piasku. Zmywa je pierwsza mocna fala.
– Dziś liderem jest „Facebook”, a kto jeszcze pamięta o „MySpace”? W odróżnieniu od internetowych, media drukowane wykazują ogromną stabilność. Wbrew temu, co twierdzą zwolennicy życia w sieci, coraz więcej osób lubi być „off line”. Prasa nie służy do pospiesznej, natychmiastowej konsumpcji. Ulubiony magazyn zabiera się do domu, by czytać go w spokoju. Powiedziałbym żartem, że kontakt z mediami elektronicznymi przypomina romans, niekoniecznie miły i udany. Z kolei związek emocjonalny z ulubionym magazynem jest czymś w rodzaju porządnego małżeństwa. Kontakt z czasopismem jest o wiele intymniejszy niż z szybkimi mediami elektronicznymi. iPada do wanny nie zabiorę, a gazetę i owszem.

– Wbrew wieszczeniom, kończący się kryzys nie doprowadził do rozwodu czytelników z gazetami. „Polityka” notuje w tym roku bardzo stabilną sprzedaż.
– To, co działo się w gospodarce w ostatnim czasie, przypomina samospełniającą się przepowiednię. Media, podobnie jak inni uczestnicy rynku, odczuły spadki przychodów z reklam i sprzedaży egzemplarzowej. Teraz jest już lepiej, choć nie osiągnęliśmy jeszcze poziomu z 2007 roku. Obawiam się, że raczej nie ma powrotu do sytuacji sprzed 2001 roku, ale nie widzę powodu, żeby bić na alarm. Wiele zależy też od nas, czyli ludzi, dla których prasa jest ważna nie tylko jako element biznesu, ale też pewnego ładu demokratycznego.

– Powinniśmy przypominać o zaletach prasy, zamiast koncentrować się na problemie, czy czytelnicy będą woleli iPady od papieru. Ja sam chętnie korzystam z czytnika elektronicznego, ale jestem daleki od entuzjazmu. Ile jest na rynku iPadów? Jak niewiele stworzono na nie treści… Od listopada tego roku będzie można na nich przeczytać „Politykę”. Nie spodziewam się jednak z tego powodu żadnej rewolucji w strukturze przychodów naszego wydawnictwa.

– „Polityka” jako jedno z pierwszych wydawnictw utworzyła portal z prawdziwego zdarzenia, nie będący próbą prostego przełożenia treści z gazety do Internetu.
– Oczywiście, był to krok w dobrym kierunku, choćby z marketingowego punktu widzenia. Działalność w sieci jest jednak deficytowa. Dochody z prezentacji reklam są zbyt niskie, by utrzymać wysoki poziom merytoryczny i jednocześnie zarabiać. Jak pan zwrócił uwagę, od początku zaplanowaliśmy biznes internetowy inaczej od gazetowego. Portal żyje swoim własnym życiem, choć współtworzą go znakomici autorzy „Polityki”. Rekordy oglądalności biją blogi Daniela Passenta i Janiny Paradowskiej. Bardzo wysoki poziom prezentują komentarze internautów-blogowiczów, którzy poświęcają mnóstwo czasu na przygotowanie własnych minifelietonów. Niektóre z internetowych inspiracji przekładają się później na nasze decyzje biznesowe. Na przykład, ogromna popularność poświęconego muzyce poważnej blogu Doroty Szwarcman zachęciła nas do przygotowania dostępnej obecnie na rynku kolekcji „Wirtuozi muzyki poważnej”.

– Można je kupić w waszym sklepie internetowym.
– To dobry przykład, jak biznes wydawniczy korzysta z możliwości sieci. Nasze kolekcje – podobnie jak wszystko, co robimy – kierujemy do określonego, bardzo wymagającego odbiorcy, czyli ciekawego świata inteligenta. Wszystko, co proponujemy, musi być najwyższej jakości – niezależnie od tego, czy stawiamy na współczesną literaturę polską, książki dla dzieci, jazz, bluesa lub też ambitne powieści kryminalne. Warto dodać, że niektóre z naszych bezpłatnych dodatków zaczęły żyć swoim własnym życiem i dobrze sobie radzą na rynku, jak np. „Niezbędnik inteligenta”, „Pomocnik historyczny” czy „Poradnik Psychologiczny Ja, my, oni”.

– Ilustruje to siłę brandu „Polityki”?
– Stanowi on ogromną wartość, na którą składają się talenty autorów tygodnika. Żadna z polskich gazet nie może się poszczycić tak poważnym gronem znakomitych, powszechnie rozpoznawalnych dziennikarzy, którzy w dodatku czują silny związek z firmą. Niełatwo jest kierować grupą równie silnych indywidualności, których spotkania to prawdziwe burze mózgów. Redaktor naczelny, a zarazem prezes Jerzy Baczyński świetnie sobie radzi w roli kapitana, a zarazem sternika tego statku. Obok Adama Michnika, jest redaktorem naczelnym, który najdłużej piastuje swą funkcję… Kolejnym, obok autorów, kluczem do sukcesu „Polityki” jest to, że co tydzień piszemy wyłącznie o tym, co nas samych naprawdę interesuje.

– O „Polityce” mówi się, że to firma, w której pracuje się od matury do emerytury.
– Dużo w tym prawdy, w naszym zespole są osoby związane z tygodnikiem od pół wieku, jak niezastąpiony Marian Turski. Tylko u nas pracuje dwoje dziennikarzy roku – Janina Paradowska i Jacek Żakowski. Nie brakuje też jednak młodych, bardzo utalentowanych dziennikarzy. Tytuł ma wielką siłę przyciągania znakomitych autorów, którzy wcześniej pracowali dla konkurencyjnych pism, jak choćby satyryk Stanisław Tym, rysownik Henryk Sawka, czy wróg publiczny celebrytów Kuba Wojewódzki.

– Dla młodego dziennikarza publikacja w „Polityce” to prawdziwa nobilitacja, o czym sam się przekonałem publikując u was pierwszy tekst.
– Najlepsze tego potwierdzenie stanowią „Paszporty Polityki”, które co roku wręczamy młodym twórcom. Nierzadko nagroda ta stanowi dla nich punkt zwrotny w rozwoju kariery.

– „Polityka” zawsze pełniła szczególną rolę. W czasach poprzedniego ustroju uchodziła za najbardziej niezależne pismo „demoludów”. Świetnie też dostosowała się do nowych czasów, choć jej forma organizacyjna jest nietypowa.
– To prawda, wydawcą tygodnika jest spółdzielnia, co stanowi pozostałość przekształceń okresu przełomu ustrojowego, kiedy Komisja Likwidacyjna RSW przekazała sporo tytułów zespołom dziennikarskim. Firma startowała z dwiema maszynami do pisania, by po kilkunastu latach dorobić się własnej kamienicy w centrum Warszawy. Przypomina to, że spółdzielcy mądrze gospodarowali kapitałem. Siedziba, warta dziś kilkadziesiąt milionów złotych – sąsiednią, mniejszą od naszej działkę wyceniono na 6 mln zł – powstała bez kredytów. Kolejną udaną inwestycją był zakup prestiżowego tygodnika „Forum” od innej dziennikarskiej spółdzielni. Na marginesie – to właśnie „Forum” było pierwszym moim miejscem pracy w tym miejscu.

– Jak trafił pan do „Polityki”?
– Moja droga była dość nietypowa. Zacząłem studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, skąd przeniosłem się najpierw do Bochum, a potem do Düsseldorfu. Po studiach podjąłem w Niemczech pracę w agencji PR, ożeniłem się z Brytyjką, którą poznałem wcześniej w Krakowie. Wspólnie wyruszyliśmy w długą, roczną podróż po świecie. W końcu musieliśmy sobie odpowiedzieć, gdzie chcemy zamieszkać – w Anglii, Niemczech czy w Polsce. Wybraliśmy Warszawę, gdzie wygrałem konkurs na dyrektora Izby Wydawców Prasy. Po roku zdecydowałem się przejść do „Polityki”, gdzie najpierw byłem doradcą prezesa, by wkrótce objąć kierowanie pionem wydawniczym. Jak już wspomniałem, firmą niepodzielnie kieruje Jerzy Baczyński. Natomiast operacyjnym zarządzaniem zajmują się szefowie trzech pionów. Mam przyjemność współpracować z dwiema managerkami z prawdziwego zdarzenia, które odpowiadają za Biuro Reklmay – Krystyną Jarosz i finanse i administrację – Jadwigą Kucharczyk.

Co lubi Piotr Zmelonek?

Zegarek – nie nosi, każdy zegarek, który zakładał, natychmiast się psuł
Pióra – najbardziej ceni ołówki, ponieważ… nie skrzypią
Ubrania – z materiałów naturalnych, buty firmy „El Naturalista”, garnitury z Wólczanki
Wypoczynek – najchętniej spędza czas we własnym ogrodzie pod Płońskiem lub spacerując z dziećmi po polskich parkach narodowych. Często wyjeżdża do rodziny żony do Cotswolds w Anglii. Jest to uroczy zakątek zwany „Heart of England”
Kuchnia  indyjska i włoska. Zdecydowanie nie lubi sushi
Restauracja – w Londynie wegetariańska „Place Below”, a w Warszawie „Rozbrat 20”, praktycznie i blisko mieszkania
Samochód – z rodziną podróżuje siedmiomiejscowym Dodgem, a na co dzień jeździ służbowym Seatem Leonem
Hobby – jest członkiem Polskiego Towarzystwa Dendrologicznego, miłośnikiem ornitologii. Jego wielka pasja to jazz, przede wszystkim bebop