Ostatni prawdziwy kowboj

O Fordzie Mustangu napisano już chyba wszystko. To samochód, którego każda generacja staje się legendą, może z wyjątkiem modeli z okresu kryzysu paliwowego. Dobre czasy jednak wróciły, a obecna generacja zdaje się być najlepszą w historii

Wersji Mustanga jest całe mnóstwo, a tunerzy prześcigają się, prezentując coraz to ciekawsze opcje stylistyczne i napędowe. Ford także sięgnął do swojego dziedzictwa i zaprezentował samochód, który bezpośrednio nawiązuje do gwiazdy lat 70. ubiegłego wieku i modelu, o którym marzyli wszyscy nie tylko w USA. Mustang Mach-1 jest bowiem ikoną nieustannie od 1969 roku.

Ten samochód wręcz ocieka testosteronem. Aż dziw, że nie ma na stałe przyczepionego do grilla dymiącego cygara i butelki amerykańskiego burbona. Bezpośrednie nawiązania do legendarnego pierwowzoru widoczne są już na pierwszy rzut oka. Agresywna linia nadwozia podkreślona została czarnym grillem z dwoma okrągłymi wlotami powietrza, dodatkowym spojlerem pod przednim zderzakiem, ozdobną listwą na boku z pomarańczowymi akcentami, pomarańczowymi zaciskami hamulców oraz czarną blendą pomiędzy tylnymi światłami. Naturalnie, nie zabrakło również czterech wydatnych końcówek układu wydechowego.

Kultowe wnętrze i legendarny napęd

Kruczoczarne, skórzane, kubełkowe fotele Recaro i deska rozdzielcza wprowadzają kierowcę w specyficzny klimat. Jedynym elementem odcinającym się od tej wszechobecnej czerni jest srebrna gałka drążka zmiany automatycznej skrzyni biegów. Otworzyłem szerokie drzwi pozbawione ramek i zatopiłem się w głębokich, kubełkowych fotelach. Położyłem dłonie na wieńcu kierownicy i wiedziałem już, że spędzimy razem wspaniałych kilka dni. Uśmiecham się więc pod nosem i rozglądam po kabinie. W prawe udo wbija mi się uchwyt hamulca ręcznego. Na desce rozdzielczej świeci na czerwono napis START. Nie myślę długo i naciskam przycisk. Natychmiast czuję, jak marszczy mi się skóra na plecach, a włosy na rękach zamieniają się w kolce. Siedząc skulony w fotelu Recaro, próbuję złapać oddech, by wykrztusić z siebie kilka niecenzuralnych słów. Karoseria drży. To znak, że pod maską obudziła się bestia. Podrasowane pięciolitrowe V8 za sprawą podwójnego wydechu artykułuje dźwięki znane bardziej ze sceny walk z Władcy Pierścieni niż z klasycznego dreszczowca. Czuję, jak ciepło silnika rozprzestrzenia się po podwoziu.

Być jak Steve McQueen

Wrzucam „Drive”, puszczam hamulec i czuję, jak wibracje silnika rozchodzą się teraz po moim ciele. Mustang Mach-1 jest jak żywe zwierzę, które czuję każdym centymetrem kwadratowym skóry. Auto, choć wierzga i ryczy jak oszalałe, wciąż ma na sobie kaganiec, który pozwala mi ruszyć z miejsca prosto, nie uszkadzając przy tym nawierzchni i nie paląc opon. Za równomierne oddawanie mocy odpowiada tu 10-biegowa, automatyczna skrzynia biegów. Jest szybka i precyzyjna. Świetnie pasuje do charakteru auta. Nim się spostrzegłem, prędkościomierz pokazywał już 100 km/h. Już wiem, że to auto dla twardzieli i nie dlatego, że jest brutalnym sportowcem. Tu trzeba być twardym i opanowanym, żeby nie dać się ponieść emocjom. W Mustangu bardzo łatwo stracić prawo jazdy, dlatego cieszę się, że dałem się namówić na kilka rozgrzewkowych kółek na zamkniętym torze.

Dla ludzi o mocnych nerwach

Mach-1 to samochód dla bardzo dojrzałych i odpowiedzialnych kierowców. Czas więc sprawdzić, czy nadaje się do jazdy na co dzień. Opuszczam więc tor i ruszam na publiczne drogi. Okazuje się, że skrzynia biegów potrafi też być łagodna i doskonale umie liczyć do dziesięciu. Podczas jazdy miejskiej chętnie korzysta z wysokich przełożeń, sprawiając, że prowadzenie  Mustanga nie jest w żadnym razie męczące. Silnik mruczy sobie łagodnie, niby uwięziony w słodkim śnie. Wydaje się wtedy najlepszym pojazdem do miasta. Jego ostentacyjność budzi na ulicy taki respekt, że nim zdążysz wrzucić kierunkowskaz, już masz dwóch chętnych, by ustąpić ci miejsca przed sobą. Podobnie na autostradzie potrafi z klasą sunąć prawym pasem, jakby ta cała gonitwa za uciekającym czasem w ogóle go nie obchodziła. W kabinie jest cicho i przyjemnie. Samochód idealny! Należy jednak cały czas pamiętać, że klatka jest otwarta i każde mocniejsze wciśnięcie pedału przyspieszenia powoduje ryk silnika i wystrzały z rur wydechowych. Potrafi wtedy niespodziewanie zarzucić tyłem nawet w niespiesznie pokonywanym zakręcie.

Lubię jego dzikość

Wracam więc na tor, wyłączam kontrolę trakcji i przestawiam ustawienia trybu jazdy na torowy. Podjeżdżam na prostą startową i spuszczam go ze smyczy. Czuję, że pod maską zaczyna się gotować, a tylne koła czekają na znak. Silnik wchodzi na obroty, wydając z siebie piekielne jęki. Ryczy jak oszalały, a ja znów sztywnieję w fotelu. Tym razem ręce muszę mieć szybkie, niczym rewolwerowiec, bo Mustang rusza przepięknym „slidem”, zostawiając za sobą dwa dymiące ślady. Zmieniam biegi łopatkami przy kierownicy i cały czas czuję, jak tylne koła buksują. Z wyłączoną trakcją Bullitt potrafi zerwać przyczepność nawet na czwartym biegu. Radość, jaką daje podczas zabawy na torze jest trudna do opisania. Czujesz się, jakbyś wszedł do baru, w którym siedzą wszyscy ci, którzy dokuczali ci w podstawówce, a ty teraz możesz bezkarnie każdemu wymierzyć sprawiedliwość…

Ford wskrzesił kolejną legendę. Auto, które przez lata było obiektem kultu, dziś może trafić w ręce każdego fana motoryzacji. Mustang jest samochodem bezkompromisowym i trzeba mieć na uwadze to, że lubi ugryźć. Prowadząc go, zasłużycie jednak na szacunek innych kierowców, bo w dobie rozpychającej się elektromobilności to pięciolitrowe V8 jest ostatnim dowodem na istnienie radości z prowadzenia auta.

Michał Garbaczuk