Krzysztof Musiał

Rozmowa z Krzysztofem Musiałem, wybitnym kolekcjonerem sztuki Polskiej

– Zrezygnował pan z kariery biznesowej, żeby budować kolekcję sztuki polskiej, której mogą panu pozazdrościć poważne muzea.
– Była to dla mnie przełomowa decyzja. Przez wiele lat funkcjonowałem jako manager lub przedsiębiorca, co wydawało mi się czymś zupełnie naturalnym. Chociaż specjalnie się o to nie starałem, zawsze byłem na czele jakiejś grupy – w szkole czy też podczas studiów na Politechnice Warszawskiej. Fascynowało mnie wówczas kino i teatr, współtworzyłem Dyskusyjny Klub Filmowy. Znajomi wiedzieli, że jeśli chcą zdobyć bilety w pierwszym rzędzie na koncert słynnego zespołu, powinni poprosić mnie o pomoc. Związałem się też ze studenckim radiem Rivera, w którym współpracowałem m.in. ze Zbigniewem Niemczyckim.

– Taka aktywność stanowiła wówczas gwarancję kariery w Polsce, wyjechał pan jednak za granicę.
– Zdawałem sobie sprawę, że nie ma szansy na realizację moich planów. W 1976 roku podjąłem niełatwą decyzję, żeby zostać na stałe w Paryżu. Moja motywacja nie miała charakteru politycznego. Udało mi się, jako jednemu z pierwszych Polaków, dostać na słynną uczelnię biznesową INSEAD. Byłem do tego dobrze przygotowany. Wyjechałem z kraju znając język angielski, niemiecki i rosyjski. Szybko nauczyłem się też francuskiego. Udało mi się zgromadzić trochę pieniędzy na zagranicznym koncie, które zdobyłem jako warszawski korespondent szwedzkich i duńskich mediów. W Paryżu wykonywałem na początku różne prace – byłem kierowcą i recepcjonistą w hotelu.

– MBA na INSEAD kosztuje majątek.
– Kiedy udało mi się zdać egzamin – uzyskałem kredyt bankowy, który pozwolił mi sfinansować czesne. Przez rok – bo tyle trwały niezwykle intensywne studia – wykonałem ogromny wysiłek intelektualny, którego chyba bym dziś nie potrafi ł powtórzyć… Program był niesamowicie skondensowany, na innych tego rodzaju uczelniach realizuje się podobne zajęcia w ciągu dwóch lat. Miałem jednak bardzo silną motywację. Wiedziałem, że na absolwentów INSEAD czeka mnóstwo ofert pracy. Już podczas studiów otrzymałem 4 propozycje. Zdecydowałem się zatrudnić w Cummins Engine Co. w Londynie, wielkim amerykańskim przedsiębiorstwie specjalizującym się w produkcji silników Diesla dla różnych firm. Przez 4 lata byłem odpowiedzialny za sprzedaż w Europie, z czym wiązało się mnóstwo podróży. Mając 30 lat kupiłem pierwszy dom, piekłem dla przyjaciół szarlotkę z jabłek z własnego ogrodu.

– Kariera i dziś niełatwa do zrealizowania, z punktu widzenia Polski lat 80. wydawała się czymś wręcz nierealnym…
– Pomimo to zdecydowałem się zmienić pracę. Przeniosłem się do Frankfurtu, gdzie mieściła się siedziba japońskiej firmy Star, produkującej drukarki komputerowe. I tym razem moim zadaniem była sprzedaż. W 1989 roku postanowiłem otworzyć przedstawicielstwo Star w Polsce. I tak przez 11 lat kierowałem własną firmą ABC Data, która początkowo zatrudniała 3 osoby. W 2001 roku, kiedy zdecydowałem się ją sprzedać, miała załogę dwustu-, a dziś trzystuosobową. Obecnie jestem jej mniejszościowym udziałowcem.

– Kiedy zaczął pan budować kolekcję?
– Zawsze interesowałem się sztuką, przyjeżdżając do kraju kupowałem pojedyncze obrazy. Wrażliwość na sztukę wyniosłem z domu. Pochodzę z rodziny, gdzie sztuka, w takiej czy innej formie, zawsze była obecna, mój ojciec był skrzypkiem. Od początku lat 90. zacząłem budować kolekcję, która szybko przestała mieścić się na ścianach mojego domu. Zadałem sobie wówczas pytanie: „Jeśli mam dalej kupować, to po co?” I tak powstała koncepcja, by stworzyć reprezentatywny zbiór sztuki polskiej XIX i XX wieku.

– Nieżyjący już, wybitny kolekcjoner dr Lech Siuda uważał, że kontakt ze sztuką to sprawa intymna. Nie lubił muzeów, z którymi nierzadko skutecznie konkurował.
– Ja sam rozwijałem się razem z moją kolekcją. Najpierw cieszyła mnie możliwość oglądania moich ulubionych dzieł we własnym domu. Potem jednak zrozumiałem, jak wielką radość daje mi możliwość dzielenia się zbiorami z innymi miłośnikami sztuki. Mam w kolekcji kilka znakomitych prac z kolekcji doktora Siudy. Szczególnie cenię „Kobietę z bukietem kwiatów” Artura Nacht-Samborskiego, który to obraz kupiłem na aukcji po długiej walce, ustanawiając rekordową cenę na pracę tego twórcy. Nie chcę jednak dziełem tym cieszyć się sam, w zaciszu swoich czterech ścian. Każdą pacę z mojej kolekcji, liczącej już ponad 1 000 obiektów, jestem skłonny wypożyczyć do ekspozycji muzealnej.

– Czy myślał pan kiedyś o utworzeniu własnego muzeum?
– Obawiam się, że mógłbym sobie nie poradzić z powodów organizacyjnych i bardzo wysokich kosztów. Finansuję od ponad pięciu lat działalność galerii „aTAK” przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Dzięki temu mogę promować twórców, którzy – moim zdaniem – na to zasługują. Dotyczy to zarówno artystów starszego pokolenia, jak i młodych, dopiero rozpoczynających karierę. Organizuję też w moim letnim domu w Toskanii plenery, na które zapraszam wybitnych twórców, którzy mogą sami wybrać pozostałych uczestników, zwykle z grona swoich studentów. Potem organizuję w galerii wystawę powstałych na plenerze prac.

– Część pana zbiorów można oglądać w ramach stałej ekspozycji w Muzeum Miasta Łodzi.
– Przekazałem tam jako depozyt 130 obrazów i rzeźb z lat 1840-1940, które są wręcz wzorowo wyeksponowane, tworząc „Galerię Mistrzów Polskich”. Tematyczny układ ekspozycji jest zgodny z moim zamysłem. Kiedy oglądam prezentowane tam dzieła, których zdobycie kosztowało mnie wiele starań i środków – to czuję się spełniony jako kolekcjoner.

– Głośna była też wystawa „Zapisy przemian”, złożona z prac z pańskiej kolekcji, którą okresowo pokazywano w kilku polskich muzeach.
– Ekspozycja zaaranżowana przez znakomitego artystę Andrzeja Okińczyca w poznańskim Muzeum Narodowym, tak bardzo mi się podobała, że żałowałem, iż mogła trwać tylko 6 tygodni. Wystawie towarzyszył obszerny katalog w formie albumu, opracowany przez wrocławskie Muzeum Narodowe. Bardzo mnie cieszy, gdy moja kolekcja żyje. Nie chciałbym, żeby znakomite dzieła sztuki pokrywały się kurzem w magazynach, toteż prawie nigdy nie odmawiam placówkom muzealnym, które chcą wypożyczyć określone prace.

– Jakimi przesłankami kieruje się pan dokonując obecnie zakupów?
– To, że określone dzieło mi się podoba, to już za mało. Staram się w logiczny sposób uzupełniać swoją kolekcję o prace, które reprezentują określony styl lub trend. Oczywiście, nie znaczy to, że przestałem ulegać emocjom, jakie zawsze budziła we mnie twórczość wielu bliskich mi artystów. Uprzedzając pytanie odpowiem, że dotyczy to m.in. Olgi Boznańskiej, Artura Nacht-Samborskiego, Piotra Potworowskiego czy Józefa Czapskiego. Inna motywacja do poszerzania kolekcji to moje przyjacielskie relacje z kilkunastoma znakomitymi twórcami reprezentującymi starsze i średnie pokolenie.

– A co z młodymi, tak dziś modnymi artystami?
– Kupuję co roku 20-30 prac młodych twórców, z których prawie każdy – mówiąc żartem – chciałby być kolejnym Sasnalem. W pokoleniu tym trochę niepokoi mnie gwiazdorski styl i sposób, w jaki kreują rynek niektóre galerie. Jakiś czas temu nabrałem ochoty na zakup prac jednego z młodych zdolnych. Usłyszałem jednak, że jego prace są nie tylko bardzo drogie, ale też niedostępne. Wkrótce potem znajomy powiedział mi, że artysta ten nic nie sprzedaje i żyje niemal w biedzie. Zadzwoniłem więc do galerii – okazało się, że wbrew wcześniejszym deklaracjom, dostępnych jest wiele prac.

– Kupił pan?
– Nie, ponieważ nie byłem w stanie zaakceptować przesadnie wysokich cen, porównywanych z kwotami, które płacę za dzieła uznanych mistrzów. Jestem przekonany, że nasz rynek jeszcze długo będzie dojrzewał do normalności.

– Kolekcja sztuki może stanowić świetną inwestycję?
– W dużej mierze zależy to od samego kolekcjonera, od tego, jaki przyświeca mu cel. Wiele dzieł, które kupiłem przed laty, ma dziś znacznie większą wartość, jak choćby pastele Stanisława Wyspiańskiego, które podrożały bodaj pięciokrotnie. Ceny innych prac zależą od wielu czynników, które wpływają na rynek. Kluczowa jest odpowiedź na pytanie, nie ile dana praca jest warta, ale ile ktoś jest w stanie za nią zapłacić.

Co lubi Krzysztof Musiał?

ZEGARKI – Patek Philippe
UBRANIA – Ermenegildo Zegna
KUCHNIA – włoska
RESTAURACJA – „U Kucharzy” w Warszawie, „La Tour d’Argent” w Paryżu – nie tylko z powodów kulinarnych, ale też dla pięknego widoku na Sekwanę i na Notre Dame. Najbardziej lubi jednak małe restauracje w Toskanii, gdzie ma letni dom
SAMOCHÓD – od lat jest wierny BMW, obecnie jeździ X5
HOBBY – obok sztuki – podróże. Ulubiony kierunek – Indonezja, a szczególnie Bali. W związku z tym, jako rasowy kolekcjoner, zgromadził już pokaźny zbiór sztuki z tamtego regionu