Rozmowa z przewodniczącym Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami Za granicą, senatorem Andrzejem Personem
– Czy rozpoczniemy od sportu, czy też od spraw dotyczących pańskiego obecnego stanowiska w Senacie, czyli problematyki emigracji i Polonii zagranicznej?
– Obie te sfery są bliskie memu sercu. I sport i losy Polonii rozsianej po całym świecie.
– Czy jest taki skrawek świata, którego pana serce nie obejmuje, czyli tam, gdzie nie mieszkają Polacy?
– Zaskoczył mnie pan tym pytaniem. Ale chyba rzeczywiście nie ma takiego punktu na globusie. Statystki podają, że od 17. nawet do 20. milionów rodaków mieszka poza Polską. Niektórzy są już czwartym, nawet dalszym pokoleniem po uchodźcach po powstaniach narodowych i wojnach światowych. Na Haiti mieszkają potomkowie naszych żołnierzy wysłanych przez Napoleona. Ponad 200 lat! I ciągle przyznają się do polskich korzeni. Zwłaszcza teraz, po tej straszliwej tragedii tej wyspy warto pamiętać, że wielu kolorowych Haitańczyków, którzy nie mówią po polsku, jest naszymi rodakami.
– I Senat ma w sercu wszystkich?
– Staramy się, chociaż, rzecz jasna, nie jest to proste, tak naprawdę nasza Komisja i marszałek Senatu są jakby ministerstwem do spraw Polaków rozsianych po świecie. Wciąż, oczywiście, najważniejsi są dla nas Polacy na Wschodzie, bo oni mieszkają u siebie. Granica się przesunęła, a oni zostali tam, gdzie mieszkali ich dziadowie, rodzice, tam gdzie przez lata była Polska. Na Litwie, Ukrainie, Wileńszczyźnie. Oni wszyscy są Polakami, natomiast dla osób, które wybrały inne miejsce do życia, przyjęliśmy od lat określenie Polonia.
– I matecznikiem tej Polonii świata jest USA, zwłaszcza Chicago?
– Już chyba nie. Nowa emigracja, która od czasu wstąpienia Polski do Unii Europejskiej wyjechała, żeby poprawić sobie sytuację ekonomiczną, to dzisiaj blisko dwumilionowa armia. Madryt, Rzym, Paryż, Glasgow, ale przede wszystkim Londyn, to nowe stolice naszej diaspory. Oczywiście, Polonię amerykańską darzymy ogromnym szacunkiem, pamiętając jak wiele pomagała Polsce w ponurych latach minionej epoki. Ich patriotyzm, podtrzymywanie narodowej tożsamości i tradycji zawsze będą godne podziwu.
– Obok prac w Senacie, dziennikarstwa sportowego, gdzieś pojawia się mocna więź, wielokrotnie powtarzana publicznie, z rodzinnym Włocławkiem.
– Pochodzę z Włocławka, tam się urodziłem i spędziłem dzieciństwo. Szkołę wspominam lepiej niż uniwersytet, była cicha i spokojna, nad Wisłą we Włocławku, w mieście robotniczym, kościelnym, pełnym ludzi, którzy osiedlili się tam po wojnie. Byłem uczony przez znakomitych pedagogów, moja nauczycielka dostała legię honorową od prezydenta de Gaulle’a za naukę francuskiego podczas Powstania Warszawskiego na tajnych kompletach! Uczyłem się angielskiego z piosenek Rolling Stonesów, a ze światem łączyliśmy się za pomocą Radia Wolna Europa. Kiedy trochę podrosłem, wyjechałem do wujka do Anglii i przeżyłem szok. Wyjeżdżam z ciężkiej komuny, a tu po ulicach chodzą hipisi i kobiety w minispódniczkach, wszyscy ludzie bardzo wyluzowani i weseli. Tam też byłem na meczu Manchester United, nie będąc wcześniej nigdy na meczu w Polsce! Grał tam Best i inni… Krótko mówiąc, oszołomiło mnie to wszystko do tego stopnia, iż uświadomiłem sobie, że to, co mamy w Polsce, jest lipą, zrozumiałem, że mamy udawane życie, nieprawdziwe.
– Tam też podobno rozpoczęła się przygoda z dziennikarstwem sportowym?
– Paradoksalnie zawód dziennikarza, który zacząłem wtedy wykonywać, był pewnego rodzaju wyzwoleniem. Prawo, które ukończyłem w Toruniu, nie interesowało mnie. Od początku uważałem, że zawód adwokata jest moralnie co najmniej dwuznaczny. Jak „oszukiwać” tę biedną matkę, że syn dostanie 10 lat za pobicie na weselu i aby matka sprzedała krowę, by go ochronić… to przykre. A sport ciągnął mnie zawsze. Bozia nie dała warunków ani talentu, więc stwierdziłem, że można ten sport opisywać – sam sobie w tym pomogłem. Pamiętam pierwszą relację na żywo z budki telefonicznej z Wembley do studia radiowego w Toruniu – to trzeba było mieć naprawdę fantazję. Ale udało się. Czułem, że to jest to, tym bardziej, że widziałem jak wielu fantastycznych ludzi uciekało do dziennikarstwa sportowego, bo nie chcieli pisać o wykopkach i pochodzie 1-majowym.
– Doświadczenie dziennikarza sportowego przydaje się w prowadzeniu spraw polonijnych?
– Bardzo! Wynika to z faktu, że dane mi było uczestniczyć, jako dziennikarz czy też jako rzecznik PKOL-u, w wielu igrzyskach, mistrzostwach świata i to spowodowało, że sprawy polonijne były zawsze mi bliskie i dobrze znane. Wśród nich sport ma miejsce wyjątkowe. Jak rzadko która dziedzina życia, sport łączy polskie serca i umysły na całym świecie. Przecież jedną z najpiękniejszych tradycji naszej diaspory są Igrzyska Polonijne, podczas których następuje wspaniała integracja Polaków z różnych krajów i różnych pokoleń. Wielu z nich uważa, że przyjeżdżając do Starego Kraju na igrzyska ładują akumulatory polskości na kilka lat.
– Igrzyska to flagowe imprezy polonijne, ale przecież nie jedyne?
– Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o golfie. W sierpniu 2010 r. w Międzyzdrojach już po raz 15. odbył się turniej Polonia Cup. Proszę sobie wyobrazić, że są golfiści, na przykład z Vancouver czy USA, którzy brali udział we wszystkich turniejach. Oczywiście, golf to jest taka ciekawostka, ale dominuje piłka nożna. W Londynie w rozgrywkach trampkarzy i juniorów tego drugiego już pokolenia nowej emigracji, gra regularnie ponad 50 drużyn. W Dublinie polski zespół występuje w rozgrywkach ligowych. W Madrycie w zawodach emigrantów drużyna Andrzeja Janeczki, prezesa tamtejszej Polonii, zawsze lokuje się w okolicach podium. A mogę pana zapewnić – bo oglądałem w ubiegłym roku wspólnie z nieżyjącym, niestety, wielkim fanem piłki, prezesem Wspólnoty Maciejem Płażyńskim, mecze Polaków z Argentyną i Rumunią – że poziom nie odbiegał od polskiej III ligi.
– Wspomniał pan o Londynie jako jednej z nowych „stolic” Polski, można chyba być pewnym, że za rok na igrzyskach nasi olimpijczycy będą czuli się jak w domu.
– Wśród tysięcy młodych i nie tylko młodych Polaków już dzisiaj obowiązuje hasło olimpijskie: „Polacy, gramy u siebie!” Nie mam żadnych wątpliwości, że poza gospodarzami będziemy najgłośniej dopingowaną ekipą w czasie londyńskich igrzysk.
– Pana współpracownicy zgodnie mówią o panu, jako o humaniście. Bliski jest panu, z racji wykonywanych czynności, związek polityki i globalnych przemian społeczno-obyczajowych.
– Ostatnie 25 lat minionego stulecia to rewolucja technologiczna, która przekształciła nasz sposób myślenia, produkcji, konsumpcji i handlu. Dynamiczna globalna gospodarka powoduje zmianę postrzegania czasu i przestrzeni. Na naszych oczach kończy się era przemysłowa. Społeczeństwo przemysłowe XX wieku przekształca się w poprzemysłowe społeczeństwo informacyjne XXI wieku. Jego podstawą jest gospodarka oparta na wiedzy, a zasadniczym zasobem gospodarczym staje się zasób wiedzy, czyli informacji, i sposób jej wykorzystania. Wiedza staje się substytutem bogactw naturalnych, środków produkcji, pracy ludzkiej i kapitału.
– Państwo cywilizacji informacyjnej to państwo zdecentralizowane, zarządzane lokalnie.
– Tak, u jego podstaw leży społeczeństwo obywatelskie z jego oddolnymi inicjatywami, istotną rolą lokalnych mediów czy biznesów, a także współpracy między nimi. Model państwa sieciowego to, zdaniem wielu, Unia Europejska, która daje ogromne szanse tożsamościom indywidualnym i grupowym. Stwarza im możliwość współpracy, buduje otwartość na inne kultury.
– Wróćmy do sportu. XX wiek nazwany został przedziwnym stuleciem sportu. Co zatem powiedzieć można o obecnych czasach, gdy igrzyska olimpijskie czy mistrzostwa świata w futbolu, albo wielki szlem tenisowy zaprzątają uwagę całego świata?
– W czasach państwa informacyjnego, gdy trzej najbogatsi ludzie świata mają dochody równe 48 państwom liczącym 600 milionów ludności, myślę, że jedynie sport daje równe szanse wszystkim. Już ponad pół wieku obserwuję rolę i miejsce sportu we współczesnym świecie. Nie mam wątpliwości, że z roku na rok jesteśmy coraz bardziej dumni ze swoich mistrzów, coraz więcej poświęcamy im uwagi. Informacje o nich zajmują już nie ostatnie, ale pierwsze strony gazet, a popularność bije na głowę polityków i celebrytów. A przecież jeszcze ciekawsza od zwycięstwa, z punktu widzenia obserwacji socjologicznej i politycznej, jest porażka. Prezydent oburza się na norweskich sędziów piłki ręcznej, którzy, zdaniem opinii publicznej, a więc i prezydenta, nie sprzyjali Polakom w meczu z Chorwacją. Do dyskusji narodowej włączają się wszyscy, łącznie z premierem. Bo taka dzisiaj jest waga sportu. Po kilkunastu dniach ten sam prezydent wysyłał telegramy gratulacyjne najpopularniejszej Polce, Justynie Kowalczyk. Zresztą nic w tym złego, tak robi cały polityczny świat. A my, oczywiście, też będziemy się tak samo cieszyć, gdy najszybciej na nartach ponownie pobiegnie radosna dziewczyna z Kasiny Wielkiej.
– Podtrzymuje pan tezę, zawartą w tytule pańskiej książki, że to jednak sport rządzi światem?
– W pewnym sensie tak. Nasi przeciwnicy, delikatni esteci złośliwie mówią, że jest to ogłupianie społeczeństwa, ale to piłka i sport jednak rządzą. Widzieliśmy, co działo się w Zurychu, gdzie decydowały się losy organizacji Mundialu, ile zamieszania przy tym powstało. Anglicy chcieli udowodnić, że cały ten proces jest przestępstwem… A tymczasem sport dla wielu ludzi jest ładowaniem akumulatorów. Kiedyś byłem z wizytą oficjalną w Brazylii. Pamiętam, że kiedy skończyliśmy już rozmawiać o sprawach gospodarczych i politycznych, to dopiero zaczynała się poważna rozmowa, dotycząca oczywiście piłki nożnej, a nie gospodarki. Trzeba być tam wielkim ekscentrykiem, aby w tym momencie powiedzieć, że sport mnie nie interesuje. Taka piłka nożna przynosi więcej dochodów niż kawa w Brazylii! Pamiętam, że kiedyś, w czasach komuny, funkcjonowało stwierdzenie „Kiedy Górnik lepiej gra, to górnicy lepiej fedrują węgiel” – i było w tym sporo prawdy. Wszyscy się pasjonowali zabrzańską jedenastką. Potwierdza to historia słynnego górnika, który był uwięziony dłuższy czas pod ziemią i pierwsze pytanie, jakie zadał po uratowaniu, to „Czy Górnik wygrał?” Zdaję sobie sprawę z tego, że humaniści krzywią się, iż cywilizacja nie wymyśliła nic nowego. Sport jest większą religią niż sama religia. Sport niesie też dobre wartości, bo nie prowadzi do aż takiej radykalizacji postaw jak ideologia, jednak czasem też przeradza się, niestety, w niebezpieczne sytuacje, mam tu na myśli ustawki i rozróby kiboli.
– Czy właśnie aspekty: ekonomiczny i obyczajowy powodują, że sport jest ważniejszy od polityki?
– Oczywiście, trochę przesadzam, sport jest bardzo ważny, ale nie najważniejszy, dziś światem rządzą media, które w dodatku epatują informacjami negatywnymi, to już nie są czasy pozytywnego przekazu… Dziś czuję, że powoli się tęskni za tym, żeby usłyszeć coś miłego. Od rana słyszymy o kolejnej tragedii. Jeśli nikt nie zginął, to już po pół godzinie jest po informacji, jeśli ktoś zginął, to strasznie się tym podniecamy, no i mamy zapełniony program stacji przez pół dnia.
– Czyli to czwarta władza de facto rządzi?
– Dziś bez mediów nie można odnieść sukcesu i odwrotnie, media mogą człowieka pogrążyć. Nikt nie pokonał mediów, są one straszną władzą. Jeśli są źle wykorzystywane, to niedobrze, z kolei jeśli zakłada im się kaganiec, to też nie najlepiej. Dziennikarz powinien mieć trochę samokontroli, aby ludziom nie robić krzywdy, podawać sprawdzone informacje. Przecież zwykle przeprosiny czy sprostowania, umieszczane gdzieś na marginesach, są niewspółmiernie małe do krzywd. Media mogą wszystko wykreować, całą rzeczywistość i tak się działo już od czasów bardzo odległych. Ktoś, kto chce funkcjonować publicznie, musi zaakceptować media. Tak więc konkretyzując – dziś najważniejszy jest ten, kto produkuje informacje, przecież widzimy, że nieważne czy pomnik jest ładny czy brzydki, ale ważne, jak go opiszą i niestety, trzeba to akceptować. Zanikła pewna kultura, kiedy ktoś był ważny, bo kontynuował wieloletnią tradycję rodzinną, czy mógł poszczycić się osiągnięciem, teraz ludzie są ważni, kiedy się o nich mówi.
– A może coś optymistycznego na koniec, panie senatorze?
– Jestem ogromnym optymistą, jednak swojemu losowi trzeba trochę pomóc. Potrzebujemy więcej optymizmu! Różnica między Paryżem a Warszawą jest taka, że tam ludzie się uśmiechają, a tu nie. Trzeba mieć też pomysł na życie. Jakikolwiek by on był, najbardziej nawet szalony, chociażby się wszyscy śmiali, to jeśli konsekwentnie będzie się dążyć do celu – jest szansa by go zrealizować.
Co lubi Andrzej Person?
Zegarki – Omega
Pióro – Montblanc
Wypoczynek – tam gdzie można grać w golfa, Międzyzdroje, Floryda
Kuchnia – włoska, azjatycka i polska
Samochód – „Lubię marki francuskie.”
Hobby – zdecydowanie golf