Ekonomizacja polityki

Ryszard Czarnecki, jedyny polski wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, o tym, czy doświadczenia managerskie pomagają w polityce

Spotkaliśmy się, by porozmawiać o polityce w kontekście biznesu, nie sposób jednak nie odnieść się do tego, co stało się ostatnio w Brukseli.
Po Madrycie AD 2004, Londynie AD 2005 i Paryżu AD 2015 mamy Brukselę. Spodziewaliśmy się tego w Prezydium Parlamentu Europejskiego, choć pewnie dla wielu zaskakująca była skala ofiar i fakt, że nie zaatakowano instytucji UE. Wśród ofiar są, niestety, jak w stolicach i Hiszpanii, i Wielkiej Brytanii, także Polacy. To, co się stało tylko potwierdza słuszność naszej ostrożnej i sceptycznej polityki imigracyjnej.

Pańska kariera to splot polityki i biznesu, z przewagą tej pierwszej. Czy doświadczenia managerskie mogą być przydatne w pracy europarlamentarzysty?
Teoretycznie rzecz biorąc to dwa zupełnie różne światy, które jednak stale się przenikają. Próby przejścia z polityki do biznesu zwykle są niezbyt udane, w odróżnieniu od transferów w drugą stronę. Najlepiej świadczy o tym przykład Donalda Trumpa, który zdobywa coraz więcej zwolenników. Na Słowacji w 2014 roku w wyborach prezydenckich wygrał przedsiębiorca Andrej Kiska, którego konkurentem był rasowy polityk, premier Robert Fico.

A jak to wyglądało w Pańskim przypadku?
To, czego nauczyłem się jako manager, procentuje do dzisiaj. Dla mnie szczególnie ważna jest praca w zespole. Często powtarzam, że w polityce można być solistą, ale to niewłaściwa droga. Zamiast boksować się ze wszystkimi wokół, lepiej szukać możliwości współpracy. Mając inne nastawienie do świata i ludzi nie mógłbym dobrze pełnić swojej obecnej funkcji, w Parlamencie Europejskim, gdzie pełno jest ludzi o bardzo silnej osobowości.

Zaczynał Pan jako dziennikarz.
Jako rodowity londyńczyk poznawałem reguły gry rynkowej pracując etatowo w „Polish Daily”. Po powrocie do kraju zostałem prezesem spółki Norpol-Press we Wrocławiu. Niejedną noc spędziłem w należącej do niej drukarni. Był to początek lat 90. Na rynku pojawiały się nowe tytuły, więc walczyłem wspólnie z moimi współpracownikami o pozyskanie nowych klientów dla drukarni. Przez cztery lata kierowałem redakcją w Polsacie. Przewodniczyłem Radzie Programowej Radia Polonia i szefowałem Radzie Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”. Udało mi się też połączyć hobby z pracą – gdy przez 8 lat społecznie byłem prezesem i wiceprezesem klubu żużlowego WTS Atlas Wrocław oraz angażowałem się w pracę Rady Nadzorczej klubu piłkarskiego WKS Śląsk. Nawet w okresie, gdy większość czasu poświęcałem polityce, nie zerwałem kontaktu ze światem biznesu – byłem najpierw wiceprzewodniczącym, a od 2013 roku przewodniczącym Rady Nadzorczej spółki „Forum”, która wydaje dziennik „Gazeta Polska Codzienna”, ale także jako członek Rady Nadzorczej „Fratrii” w pierwszym okresie jej działalności. Przewodniczyłem również Radzie Dyrektorów Polish Credit Union. O tej ostatniej instytucji warto powiedzieć kilka słów – jest to kasa oszczędnościowo- kredytowa dla Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. Powstała w 2012 roku, mając za wzór podobne instytucje finansowe w USA i Kanadzie. Obecnie angażuję się w działalność PCU jako jej honorowy prezydent.

Skoro już mówimy o zarządzaniu, co – Pańskim zdaniem – decyduje o sukcesie managera, ale też polityka?
Jak już wspomniałem, podstawową kwestią jest umiejętny dobór współpracowników. Zespół działa dobrze tylko w jednym przypadku – gdy lider umie jasno określić cele, które chce osiągnąć. A w tej sprawie jestem skrajnym realistą. Uważam, że – wbrew staremu porzekadłu – należy mierzyć zamiary na siły.

Dlaczego w naszym kraju większość polityków uważa za cnotę trzymanie się jak najdalej od biznesu?
W krajach tzw. Starej Unii wygląda to zupełnie inaczej. Wystarczy pójść na kongres którejkolwiek z brytyjskich partii, żeby w kuluarach zobaczyć stoiska wielu firm. Jest to dla mnie czymś najzupełniej naturalnym: rozwój krajowego biznesu decyduje o kondycji państwa. Wiedzą o tym liderzy światowych mocarstw wspierający podczas wizyt zagranicznych rodzimych przedsiębiorców. Pamiętam zdziwienie znajomych polityków, gdy podczas wizyty w Polsce Jacques Chirac wprost mówił o konkretnych interesach francuskich firm. Co więcej – uważał, że to jego obowiązek. Podobną rolę pełnią na co dzień ambasady. Chciałbym podkreślić, że jednym z ważniejszych wyzwań jest teraz ekonomizacja naszej polityki zagranicznej.

Na razie dominuje nieufność…
To wynik radosnej twórczości lat 90. Gdy formował się krajowy biznes, niektórzy przedsiębiorcy załatwiali sprawy za pomocą toreb pełnych pieniędzy, a przy okazji brali udział w wyborach, by zapewnić sobie immunitet. Relacje polityka-biznes muszą być transparentne. Aby tak się stało, trzeba je sprofesjonalizować. Nie widzę innej alternatywy.

Jest Pan już trzecią kadencję europosłem, a od 1 lipca 2014 roku wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Czy nasi europarlamentarzyści potrafią odpowiednio wykorzystać swoją obecność w Brukseli działając na rzecz naszego kraju?
Po wejściu Polski do Unii musieliśmy zrozumieć, jak funkcjonuje europarlament, poznać procedury i zależności. Myślę, że radzimy sobie z tym bardzo dobrze, choć oczywiście nadal powinniśmy się uczyć od najlepszych. Świetnie radzą sobie z tym z pozoru eurosceptyczni Brytyjczycy, którzy lobbują znakomicie, aby wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy z UE. Ciekawy jest przykład Hiszpanii, która przez pierwsze trzy lata obecności w EWG, zamiast korzystać z brukselskiej pomocy, dokładała do wspólnej kasy. Dopiero później nauczyła się, jak załatwiać swe sprawy. Szczególnie istotną sprawą, ważniejszą niż partyjne interesy, jest solidarność przedstawicieli danego kraju, co znakomicie rozumieją Niemcy i Francuzi. Ze zdumieniem patrzyłem np. na Włochów, którzy potrafili głosować przeciw kandydaturze przedstawiciela swojego kraju. Przez wiele lat nasi europarlamentarzyści wspierali każdego Polaka, który – niezależnie od różnic ideologicznych – mógł coś zdziałać dla naszego kraju. Ze smutkiem muszę stwierdzić, że ostatnio coś pękło i ta niepisana zasada przestała obowiązywać. Zawsze głosowałem na Polaków, obojętnie od ich opcji – dziś nasza opozycja tak w PE już nie czyni. Szkoda.

Co lubi Ryszard Czarnecki?

Wypoczynek bardzo często podróżuje służbowo i nigdy się tym nie nudzi. Szczególnie interesuje go azjatycka część byłego ZSRR i Kaukaz Południowy, ale też Afryka – był tam w 16 krajach. Miasto, do którego szczególnie lubi wracać, to Londyn, gdzie się urodził i pracował jako młody człowiek
Kuchnia j
est patriotą kulinarnym, ale lubi też prostą, ludową włoską kuchnię oraz kuchnię azjatycką Restauracja niedawno zamknięto jego ulubioną restaurację w Brukseli „La Madonna” na placu Jourdan
Samochód
Audi 6
Hobby s
port, zwłaszcza żużel i piłka nożna. W 2003 roku obserwował na żywo wszystkie żużlowe Grand Prix. Jako student należał do piłkarskiej reprezentacji Uniwersytetu Wrocławskiego. Będąc posłem grał w ataku w drużynie Sejmu RP wspólnie z Donaldem Tuskiem