WATERBERG – piękno i mrok

Po raz kolejny zapraszam do Afryki. Czemu ponownie właśnie tam? Pewnie dlatego, że to moja miłość pierwsza i największa (mam na myśli kontynenty oczywiście) i chciałbym się tą miłością podzielić z czytelnikami „Managera”

Wiele osób boi się Afryki i woli ją oglądać na ekranie tv lub smartfona. Oczywiście, ten strach często jest uzasadniony i nie będę przekonywał, że nic nam nie grozi gdy przemierzamy ten kontynent. Zagrożeń jest wiele, zarówno ze strony ludzi, jak i natury. Ale czy tam, gdzie na stałe mieszkamy, jesteśmy bezpieczniejsi? Różnie to bywa. Mnie więcej problemów spotkało w Polsce niż w trakcie nawet ryzykownych wypraw. Nasze poczucie bezpieczeństwa, jakiego na co dzień doświadczamy, jest w dużej mierze złudne. Znamy region, w którym mieszkamy i ludzi, którzy nas otaczają. Przyzwyczajamy się do tego. Tworzymy w naszych umysłach swoistą strefę komfortu. Ale w tej strefie czyhają liczne ryzyka. Przez to, że u siebie czujemy się komfortowo, przestajemy zauważać i lekceważmy zagrożenia. Wyjeżdżając gdzieś daleko, gdzie jest inaczej, starannie przygotowujemy się do nowych warunków, a na miejscu jesteśmy czujnymi obserwatorami i podejmujemy przemyślane decyzje. Dzięki temu zwykle dobrze zarządzamy naszym bezpieczeństwem. Spróbujmy zrobić sobie indywidualny własny bilans nieszczęść – wypadków, kradzieży, rozbojów, oszukaństwa lub niegodziwości jakiej doświadczyliśmy – i indywidualnie oceńmy, gdzie więcej złego nas spotyka.

Wspomniałem, że dla mnie Afryka jest pierwszą miłością. Zrodzoną z dziecięcych fascynacji przygodami Koziołka Matołka (tak, tak, był taki bohaterski koziołek), słuchanymi jeszcze na kasetach magnetofonowych, czy historiami Tomka Wilmowskiego na Czarnym Lądzie. Afryka długo była dla mnie niedostępnym obiektem pożądania. Aż do roku 1993, kiedy pierwszy raz trafiłem na prawdziwie czarny ląd – do Kenii. Tym razem jednak nie będzie o Kenii, ale o wspomnianym kilka miesięcy temu Waterbergu – niezwykłej urody płaskowyżu zlokalizowanym w centralnej części Namibii. W Afryce są dwa Waterbergi, ten drugi to pasmo górskie zlokalizowane ok. 1500 km na wschód od Namibii, w Republice Południowej Afryki. Oba są piękne, ale tym razem opowiem o tym namibijskim, który wyrasta 200 metrów ponad dość suchą i rozległą sawannę, ciągnąc się przez ok. 49 km z południowego zachodu na północy wschód. Szerokość płaskowyżu waha się między 8 a 16 km. Wysokość nad poziom morza to z kolei ok. 1700 metrów.

Nazwę Waterberg można przetłumaczyć jako wodną górę. Pochodzi ona ponoć od licznych źródeł wody zlokalizowanych na zboczach płaskowyżu. Nie bez znaczenia są też pewnie dość obfite opady deszczu w tym regionie. Dzięki temu niższe partie tej formacji skalnej porośnięte są bujną roślinnością, której soczysta zieleń wspaniale kontrastuje z pomarańczowym piaskowcem, z którego zbudowany jest płaskowyż. Roślinność doskonale rozwija się też na płaskim szczycie góry, dzięki czemu udało się tu utworzyć park narodowy licznie zamieszkały przez wspaniałe zwierzęta: możemy tu spotkać żyjące w spokoju bawoły afrykańskie, leopardy (pantery), żyrafy, nosorożce, gepardy, imponujące antylopy sobolowe i wiele innych. W spokoju, bo płaskowyż jest nie tylko dość trudno dostępny, ale przede wszystkim niemal nie odwiedzany przez ludzi.

Nieliczni turyści ograniczają się do wizyty na kilku kempingach zlokalizowanych u podnóża góry, ewentualnie do wejścia na jeden z punktów widokowych. Czasami jakaś grupka spragnionych mocniejszych wrażeń podróżników decyduje się na kilkudniowy trekking na rozległym szczycie, ale to wymaga uzyskania stosownego zezwolenia, gotowości spędzenia kilku dni w dziczy i akceptacji ryzyka spotkania się oko w oko ze szczęśliwym, aczkolwiek niekoniecznie zadowolonym z naruszania jego terytorium, zwierzakiem. Miałem okazję przekonać się osobiście, jak takie spotkanie wygląda i zapewniam, że wtedy można zrozumieć, jak naprawdę działa wysoka dawka adrenaliny, zwłaszcza kiedy nie ma żadnego Homo sapiens w pobliżu, a w dłoni ściskamy nie karabin, a aparat fotograficzny… Historię tę opowiem już wkrótce, razem z kilkoma innymi, z jakimi niekoniecznie chcielibyśmy mieć do czynienia w podróżach…

Waterberg to nie tylko wspaniała natura. To też niestety mroczna historia i ona również przyciąga pewną grupę odwiedzających, w szczególności Niemców, których przodkowie, w czasie wojny z ludami Herero i Nama, stoczyli u podnóża płaskowyżu 11 sierpnia 1904 roku zwycięską bitwę (Battle of Waterberg w przekazie niemieckim lub Ohamaraki Battle w przekazie Herero). Bitwa ta była punktem zwrotnym powstania Herero, które wybuchło w styczniu 1904 roku, by zatrzymać niemiecką ekspansję kolonialną na tych terenach. W początkowym okresie wojny powstańcy uzyskali sporą przewagę, ale, niestety, Niemcy sprowadzili do ówczesnej Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej (obecnie Namibia) 15-tysięczny korpus dowodzony przez okrutnego generała Lothara von Trothę. To on też dowodził niemieckimi oddziałami w bitwie pod Waterbergiem, która odmieniła losy powstania.

W bitwie wzięło udział ponad 1,5 tys. niemieckich żołnierzy oraz kilka tysięcy bojowników Herero dowodzonych przez przywódcę powstania Samuela Maharero. Powstańcom towarzyszyły całe rodziny; łącznie na tym obszarze przebywało wówczas ok. 50 tys. członków plemienia Herero. Wszyscy niemieccy żołnierze wyposażeni byli w nowoczesne karabiny, w tym także kilkanaście maszynowych. Dodatkowo dysponowali trzydziestoma działami. Powstańcy wyposażeni byli znacznie gorzej, a część z nich dysponowała tylko tradycyjną bronią zwaną kirri. Nie do końca wiadomo, czy była to celowa, czy przypadkowa taktyka, ale niemieckie oddziały okrążyły powstańców na południe od Waterbergu tworząc od strony pustyni Kalahari lukę, przez którą dziesiątkowane oddziały Herero zdołały się częściowo wymknąć i wspólnie z rodzinami uciec na pustynię Kalahari. Niemcy odcięli im dostęp do wody. Von Trotha dążył wtedy do całkowitej eksterminacji Herero. Wielu z nich zginęło z wycieńczenia na pustyni, wielu zostało zabitych (często zakłutych bagnetami, by oszczędzać amunicję), a silniejsi byli wykorzystywani do katorżniczej pracy, m.in. przy budowie linii kolejowej w południowej części obecnej Namibii.

Część bojowników zostało umieszczonych w obozie śmierci na słynnej Shark Island koło miasta Luderitz. Chyba najbardziej przerażającym faktem była jednak praktyka kilku niemieckich lekarzy prowadzących pseudonaukowe badania nad teorią ras, którzy na masową skalę wykorzystywali do swoich „badań” odcięte głowy Herero i Nama (innego plemienia, które również zbuntowało się przeciw Niemcom).

Jak widzimy, piękne miejsca, jakie stworzyła natura, czasami były świadkiem przerażających scen, których autorem był nie kto inny, jak Homo sapiens – najbardziej kreatywne, ale i najbardziej drapieżne zwierzę w historii naszej planety.

Waterberg ma też polski akcent. Ledwie 30 lat po opisanej bitwie, swój drugi etap podróży rowerem przez Afrykę (tym razem z Przylądka Igielnego do Algieru) rozpoczął słynny polski podróżnik, Kazimierz Nowak. Jego trasa biegła m.in. przez okolice Waterbergu. Upamiętnia to specjalna tabliczka zamontowana na ścianie recepcji NWR (Namibia Wildlife Resorts). Jego rowerowa podróż przez Afrykę (1931/1936) – najpierw z północy na południe, potem, już inną trasą, z południa na północ – to dzieło iście niezwykłe.