Walutowe ryzyko zawodowe

ManagerOnline

Ekspansja zagraniczna stopniowo staje się powszechna wśród coraz mniejszych firm. W związku z powyższym te przedsiębiorstwa muszą się zmagać z ryzykiem walutowym, a zatem mechanizmy zabezpieczające przed tym rodzajem ryzyka muszą stawać się tańsze i powinny być też prostsze. Tym bardziej że wiedza o możliwościach w tym zakresie jest stosunkowo mała i raczej nie będzie jej przybywać w szybkim tempie, gdyż najczęściej manager koncentruje się na czynnikach bezpośrednio związanych z rozwojem biznesu.

Na początku warto wspomnieć, że sam fakt ekspozycji na ryzyko walutowe nie zawsze jest w spółkach znany. A należy podkreślić, że nawet jeśli ktoś kupuje w złotych i sprzedaje w złotych, to najczęściej zmiany kursu złotego względem innych walut i tak mają kolosalny wpływ na prowadzony biznes. Niekiedy dopiero poważne zachwianie kursem jakiejś waluty może unaocznić, jak subtelne potrafią być powiązania biznesowe. Przykładem może być spółka, której nagłe załamanie kursu rubla wskazało, iż miała ona bardzo istotną ekspozycję na tę właśnie walutę, choć towar swój eksportowała nie do Rosji, a do Niemiec. Opłaca się zatem prześledzić, kto tak naprawdę jest końcowym odbiorcą naszych towarów, względnie poszukać korelacji wyników biznesowych ze zmianami kursów walut, bo mogą nas one doprowadzić do interesujących wniosków.

Drugim ciekawym wątkiem jest tzw. hedging naturalny, którego stosowanie deklaruje wiele spółek, ale w praktyce jest to tylko eufemizm dla określenia mniej lub bardziej świadomego zatrzymania ryzyka walutowego w spółce. Aby bowiem hedging naturalny rzeczywiście automatycznie chronił spółkę przed ryzykiem walutowym, musi być spełnionych wiele warunków, w szczególności terminy i wartości płatności w poszczególnych walutach powinny być tak ułożone, aby pozycja netto była rzeczywiście minimalna. Można zatem uznać, że w przyrodzie hedging naturalny raczej sam z siebie nie występuje, choć może być „hodowany” poprzez poszukiwanie takich kontraktów, które kompensować będą ekspozycję na ryzyko w poszczególnych walutach.

Niestety, takie „hodowanie” w dużym stopniu ogranicza możliwości biznesowe spółki. Dlatego warte rozważenia jest aktywne podejście do zarządzania ryzykiem walutowym, choć wydarzenia na rynku sprzed kilku lat powodują, że pamięć o tzw. opcjach bezkosztowych jest wciąż żywa i ma podwójnie negatywny wpływ. Po pierwsze, powoduje ona reakcje alergiczne wielu osób, które same się sparzyły na tych instrumentach, względnie mogły obserwować, jak wpłynęło to na ich partnerów czy konkurentów. Po drugie natomiast, pojawiła się w obiegu taka koncepcja, że opcję można dostać za darmo, a zatem istnieje naturalna niechęć, aby za nią zapłacić.

Niemniej ta żywa pamięć ma swoje zalety – managerowie chętniej sięgają po instrumenty proste i starają się zabezpieczać bezpiecznie. Te proste instrumenty to przede wszystkim forwardy. Wielu mogą się wydawać wręcz prostackie czy staroświeckie, ale nie ma to jak stara, sprawdzona metoda. Proste instrumenty mają tę zaletę, że pozwalają nam łatwo zrozumieć zmiany w przepływach finansowych. A zmiennych jest tak wiele (wartości i terminy płatności, zmiany kursu walutowego), że nałożenie na nie skomplikowanego mechanizmu zabezpieczeń wymaga jeszcze bardziej skomplikowanego mechanizmu kontroli, na czym wielu się przejechało. Z kolei to bezpieczne zabezpieczanie odnosi się do niefortunnych operacji sprzed kilku lat, kiedy to osoby zarządzające finansami postanowiły zabezpieczać nie tylko pewne przepływy finansowe, ale także te niepewne, życzeniowe, czy wręcz nieosiągalne. W ten sposób działanie to przerodziło się niekiedy w spekulację, co przyniosło pożałowania godne efekty.

Kolejną bardzo ważną kwestią są zagrożenia wynikające z zabezpieczenia ryzyka. Z ryzykiem jest bowiem jak z wodą pod wysokim ciśnieniem – jeśli zatkamy jedną dziurę, to ona wypłynie inną. Dlatego największym niebezpieczeństwem dla spółki będzie moment, kiedy prezes uzna, że wszelkie ryzyka zostały zabezpieczone. One nigdy nie będą całkowicie zabezpieczone – można je minimalizować, transferować, ale w pełni ich nigdy nie wyeliminujemy. Podobnie jest z ryzykiem walutowym – nawet jeśli na papierze wszystko będzie się nam zgadzać, to w praktyce może się to rozjechać. Wyobraźmy sobie, że idealnie zabezpieczyliśmy ryzyko związane z transakcją eksportową i zawierając kontrakt już wiedzieliśmy, ile dostaniemy w złotych. Ale złoty się osłabił, a nasi koledzy z branży się nie zabezpieczyli, a zatem zarobili więcej i mogą nas wygryźć z rynku. Albo inny przykład – nasz kontrahent zbankrutował i nie dostaniemy płatności za wyeksportowany towar, a dodatkowo straciliśmy na transakcji zabezpieczającej, która w ten sposób stała się spekulacyjną.

Jak z powyższego wynika, zabezpieczanie się przed ryzykiem kursowym to bardziej sztuka niż matematyka. Dlatego tak ważne jest poznanie jej tajników – staramy się zgromadzić wiedzę, którą następnie będziemy się mogli dzielić z osobami mniej zaawansowanymi w tej materii. Próbujemy także gromadzić niewiedzę, czyli identyfikować obszary, w których braki są szczególnie dotkliwe, a przez to mogą być szczególnie kosztowne. Przeprowadzane wspólnie z Ebury badanie powinno pozwolić emitentom na lepsze zarządzanie ryzykiem walutowym, „aby spółki rosły w siłę, a managerom żyło się dostatniej”.