Totalna moc

Żaden inny samochód w historii motoryzacji nie zdobył takiej pozycji – nie tylko na rynku, ale i w wyobraźni fanów aut. To samochodowy odpowiednik „bieli jeszcze bielszej”. 911 Turbo S. Zapraszam na wrażenia z testowych jazd najnowszym jego wcieleniem

W tak kontrowersyjnym kolorze jeszcze go nigdy nie widziałem. Nazywa się on Miami Blue, choć skojarzenie ze smerfami jest mi tu bliższe niż z Florydą. Ale kolorem się nie jeździ – do jazdy służy 580 KM. Nazywa się, oczywiście, Turbo S, choć od obecnej generacji modelu 911 wszystkie silniki będą turbodoładowane. Ale ten – to turbo wśród turbo. Nie chodzi już o fakt doładowania silnika, to określenie, które znaczy po prostu top of the range. I rzeczywiście, wszystko tu jest top. Jasne, są na świecie samochody rozwijające taką samą moc, a nawet i większą. Wbrew pozorom, takich aut jest sporo. A jednak kiedy fachowcy rozmawiają o najszybszych z nich, zawsze na początku wymieniają bolid z Zuffenhausen. Nie, nie dzieje się tak z rozpędu, rytualnie. Chodzi o to, że bardzo łatwo się przekonać, iż konie mechaniczne w Porsche mają po prostu więcej siły… To bardzo ładny bon mot, ale ma uzasadnienie.

Oczywiście, nie polega na zaprzeczaniu fizyce, po prostu konstruktorzy Porsche potrafią mechanicznymi czarami sprawić, że ani jeden koń mechaniczny, ani jeden niutonometr się nie zmarnuje. Służą do tego rozwiązania, których nie mają odwagi stosować inni producenci, jak choćby współskrętne tylne koła, co przy takim charakterze i takiej mocy auta jest niewyobrażalnie trudne, a fantastycznie wspiera stabilność i sterowność samochodu zarówno podczas manewrowania na ciasnym parkingu, jak i przy prędkościach przekraczających 300 km/godz. Ale to nie koniec listy systemów, które mają z idola zrobić ideał dynamiki. Najbardziej na wspomnienie zasługują: inteligentny napęd na 4 koła i… aktywne poduszki amortyzujące mocowanie silnika i skrzyni biegów do karoserii. Ten pierwszy daje nieprawdopodobną przyczepność w każdej sytuacji drogowej, a te drugie przeciwdziałają powstawaniu niekorzystnych sił skręcających, o których istnieniu i działaniu możemy nawet nie mieć pojęcia, ale które potrafią wpłynąć na precyzję prowadzenia, a tym samym i czas okrążenia toru wyścigowego.

Między innymi dlatego zawsze czuję się malutki i głupiutki, kiedy mam do czynienia z samochodami Porsche. Bo ich twórcy są bogami maszyn i potrafią naginać prawa fizyki tak, żeby ich samochody były szybsze od porównywalnie mocnych rywali, żeby się prowadziły lepiej niżby to wynikało z prostych obliczeń matematycznych, z możliwości jego aktywnego zawieszenia, opon, fenomenalnej automatycznej, dwusprzęgłowej, wyczynowej skrzyni biegów, niewyobrażalnie precyzyjnego układu kierowniczego… Co jednak nigdy nie przeszkodzi mi skorzystać z okazji, by to wszystko wypróbować. Wypróbowałem też, oczywiście, i ten niebieski egzemplarz, a jakże. I muszę przyznać, że do tej pory nie wiem, czy niemal wszyscy, których mijałem, kierowcy i piesi, i pasażerowie komunikacji miejskiej, oglądali się za tym potworem, którym jechałem ze względu na jego kolor, czy na fakt, że to naprawdę rzadki samochód. Ale prawdę mówiąc, niewiele mnie to obchodziło – choć towarzyszący mi fotograf cieszył się jak dziecko na widok twarzy obserwatorów. Później przestał się cieszyć. Bo naprawdę trudne jest wytrzymanie na prawym siedzeniu, jak kierowca dostaje małpiego rozumu usiłując wykorzystać choć z 10 procent potencjału Porsche 911 Turbo S… Usiłował zająć myśli fotografowaniem, ale nic z tego nie wyszło i wreszcie zaczął skomleć, żeby go też wpuścić za kierownicę… Wierzcie mi, było o co błagać. Bo prowadzenie tego samochodu jest jak obcowanie z absolutem. Auto wykonuje natychmiast to, o czym akurat pomyśli kierowca. I to lepiej, niż to sobie wyobraził. Genialny samochód.