Sukcesja na miarę sukcesu

Temat sukcesji okazuje się nowym, nieznanym dotąd na naszym rynku wyzwaniem przedsiębiorców. Nieodzowna, nieunikniona, budząca obawy, odwlekana w czasie, coraz bardziej niecierpliwie puka do drzwi kolejnych firm. O tym jak ich obecni właściciele mogą do niej podejść, na co powinni zwrócić uwagę, czego unikać, aby ten nieuchronny, delikatny proces przebiegł jak najmniej boleśnie, rozmawiamy z Konradem Wilkiem, trenerem rozwoju, ekspertem w zakresie psychologii biznesu, kognitywistą.

Red; Wiele firm, jakie powstawały w latach 90-tych XX w. wchodzi w czas przełomu, zmiany warty, przekazania pałeczki.

KW: Faktycznie. W naszym kraju są setki tysięcy firm rodzinnych. Zdecydowana większość z nich to firmy młode, żyjące nie dłużej niż 30 lat. Ich założyciele, którzy we wspomnianej dekadzie zmagali się z wymogami czasów przemiany, raczkującego kapitalizmu, nie musieli dotąd, poza wyjątkowymi przypadkami, zajmować sobie głowy sprawami sukcesji. Jednak czas płynie, okoliczności rynkowe zmieniają się, lat przybywa. Dla wielu z tych, którzy w tamtym okresie zaczynali, zbliża się naturalny czas przekazania swojego dorobku swoim następcom.

Red: Z czym wiąże się ten proces?

KW: Jak każde doświadczenie dużej zmiany, ze stresem. Stres towarzyszy tu wszystkim stronom zaangażowanym, nie tylko właścicielowi, jego rodzinie, ale też pracownikom firmy. Dla właściciela przeżycie jest tym bardziej narażone na trudne emocjonalnie skutki, że wiąże się ze świadomością nieuchronności przemijania. Człowiek podświadomie lęka się śmierci, która w tym przypadku coraz wyraźniej majaczy się na mecie ostatniej prostej. Nieustannie zajęty, zapracowany boi się również tego, że po oddaniu swojego biznesu znajdzie się w pustej przestrzeni braku zajęć, braku ludzi wokół, wyzwań, obowiązków, z których składało się jego życie. Firmę prowadził przecież niemalże od kiedy sięga pamięcią. To wszystko, co do tej pory robił nadawało znaczenie i sens jego życiu. A poza tym będąc wciąż szefem zaspakaja swoją potrzebę władzy, decydowania, znaczenia, strukturalnego autorytetu. Jest jeszcze coś. Kolejny lęk, bardzo dotkliwy, niepokój, że to wszystko co z takim trudem, w towarzystwie tylu wyrzeczeń budował, czemu się poświęcił, może ulec zniszczeniu, zostać zaprzepaszczone. Nie ma przecież pewności, że następca sobie z tym poradzi, że będzie miał tyle serca, zaangażowania, wiedzy, doświadczenia i woli, co on. Przecież nie może pozwolić na to, by dorobek jego życia przestał istnieć, bo jaki sens wtedy by miało to wszystko. Stąd właśnie biorą się te wszelkie próby odwlekania decyzji, trzymania się tego co jest, pozostawanie w swoim miejscu, na mostku kapitańskim, u steru.

Red: Co zatem miałoby sprawić, żeby taki właściciel z własnej i nieprzymuszonej woli zdecydował o rozpoczęciu procesu sukcesyjnego?

KW: Wbrew obiegowym opiniom, naprawdę wielu polskich przedsiębiorców to ludzie dojrzali i świadomi. Nie muszą czekać na diagnozę o chorobie terminalnej, nie potrzebują zwlekać do trzeciego zawału, żeby taką decyzję podjąć. Świadomość rodzi dystans. Świadomość zawiera w sobie wiele mechanizmów życia, jak choćby mechanizm przemijania. Dojrzały człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że na wszystko jest odpowiedni czas. Wie, że życie dzieje się w etapach, jedne się kończą, a inne zaczynają, jedne potrzebują się skończyć, by mogły się zacząć kolejne. Powstrzymywanie naturalnych mechanizmów systemowych może działać, i często działa destrukcyjnie. Skoro kocham swoje dziecko-firmę, to jestem gotów na to, by je uwolnić, zaufać, pozwolić, aby moi następcy kontynuowali moje dzieło. Nie zawsze po mojej myśli, ale wierzę w nich, że zrobią to tak, jak potrafią najlepiej. Inaczej nie znaczy gorzej.

Red: Brzmi jak opowieść rodem z baśni. Naprawdę tak to wygląda w realiach naszego sektora firm rodzinnych?

KW: Osobiście uczestniczyłem w procesach sukcesji opartych na wartościach, świadomości i przeprowadzanych w oparciu o szczegółowy plan ich realizacji. Tak, rzeczywiście tak to się odbywało, z miłości, z miłością, z planem, empatią i uważnością na wszystkich zainteresowanych.

Red: Czy jest to powszechne zjawisko?

KW: Niestety moje doświadczenie w pracy z firmami rodzinnymi, badania, które dotyczą starszych rynków kapitalistycznych, ale też naszego rodzimego ogródka pokazują, że największym problemem w temacie sukcesji firm rodzinnych jest kwestia relacji rodzinnych. Konflikty, trudne emocje, różne wizje na temat przyszłości firmy, sposobu i formy przekazywania pałeczki, roli seniora właściciela w procesach decyzyjnych po zmianie sternika, to szara codzienność firm rodzinnych. Konflikty na linii pokoleniowej spędzają sen z powiek wszystkich zainteresowanych. Pętle komunikacyjne, konflikty na każdym z pól koła konfliktów Moora, zaszłości relacyjne przenikające pomiędzy systemem rodzinnym i zawodowym sieją spustoszenie i nie pozwalają na świadome, oparte na klarownej strategii przeprowadzanie procesu sukcesji. Cierpią nie tylko członkowie rodziny, nie tylko pracownicy firmy, ale również jej pozycja na rynku. Ryba psuje się od głowy, mówi stare przysłowie. Frustracja, zatargi, demotywacja, ambicje, niechęć, rywalizacja potencjalnych sukcesorów, żądza pieniądza, to nie są wibracje sprzyjające konstruktywnemu myśleniu, działaniu, ani tym bardziej nie zaliczają się one do czynników sukcesu. Uwikłanie emocjonalne odbiera zdolność klarownego spojrzenia. Im mniej świadomości, tym bardziej prymitywnie, niszcząco, boleśnie.

Red: Co zrobić? Jak poukładać to, co psuło się przez tyle lat? Czy to jest w ogóle wykonalne?

KW: Jak najbardziej.

Red: Co jest zatem potrzebne, by sprawy wyjaśnić, unormować, załatwić dla dobra wszystkich zainteresowanych stron?

KW: Potrzebna jest praca nad tym, co nie działa należycie. Warto przyjrzeć się temu z dystansem, odkryć źródła, uleczyć co boli, znaleźć rozwiązania, jeśli to możliwe skomunikować, wyjaśnić, wybaczyć, stworzyć plan zgodny z zasadami sztuki i wspólnie zabrać się do jego realizacji. Rozpoczęcie pracy w towarzystwie osoby wspierającej takie procesy, mającej w tym doświadczenie i obycie, daje szansę na dobre zaopiekowanie się jednym z ważniejszych procesów zmiany, z jakim firma i tworzący ją ludzie mogą się spotkać. Korzyści z tego procesu będą rzutowały nie tylko na przyszłość firmy, jej sytuację finansową, pozycję na rynku, rozwój, ale też na atmosferę w relacjach całej rodziny. Dorobek właściciela ma sens wtedy, kiedy znajduje swoją dobrą, pozytywnie nacechowaną kontynuację. O to z pewnością warto zadbać. I chociaż część właścicieli przyzwyczaiła się uważać, że wiedzą najlepiej jak sobie radzić z problemami, co przecież robili całe życie, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że tym razem mają dobrą okazję po temu, by podjąć decyzję o skorzystaniu ze wsparcia z zewnątrz od osoby, której można ufać. Dojrzałość, doświadczenie i życiowa mądrość pozwalają otworzyć drzwi do własnego domu przed gościem, który wesprze skutecznie w przejściu przez ten ważny czas przełomu. W tym przełomie pulsuje bogactwo potencjału nowego otwarcia, nowej jakości, nowego, pełnego, wartościowego życia dla właściciela, dla rodziny, dla pracowników i dla firmy.

Red: Czyli jest o co walczyć?

KW: Albo raczej jest dla kogo i dla czego wreszcie walczyć przestać.

Red: Dziękuję za rozmowę.