Rewolucja supermarketów

    Stanisław Kluza, prezes Quant Tank, wykładowca SGH, były szef KNF, minister finansów i prezes BOŚ, rozmawia z Piotrem Cegłowskim o pozytywnym wpływie na gospodarkę dużych zorganizowanych sieci detalicznych.

     

    W kwietniu w Szkole Głównej Handlowej odbyła się konferencja poświęcona wpływowi handlu detalicznego na rozwój społeczno-gospodarczy Polski.

    Zorganizował ją Quant Tank, a patronowała jej SGH. Konferencja stanowiła uwieńczenie monografii naukowej pod tym samym tytułem, której byłem kierownikiem naukowym. Na problem ten spojrzeliśmy z różnych perspektyw – makroekonomicznej, mikroekonomicznej i społecznej. Konferencja i monografia ujawniły wiele istotnych prawd, których o handlu detalicznym dotychczas nie wiedzieliśmy.

    Proszę o nich opowiedzieć.

    Pierwsza, szczególnie istotna konstatacja jest następująca: sieci handlu detalicznego przez ostatnie 20 lat miały bardzo duży wpływ na stabilizowanie cen i obniżanie inflacji w Polsce. Ilustruje to opracowanie Andrzeja Lewińskiego i Tomasza Pruska, którzy pokazali, jak formy zorganizowanego handlu detalicznego stabilizują procesy cenowe. Inne badania, które wydają mi się bardzo ciekawe, dotyczyły rozwoju handlu detalicznego w kontekście obniżania ubóstwa w Polsce, rozwoju małych i średnich przedsiębiorstw oraz branż kreatywnych, ograniczania szarej strefy i regulacji rynku pracy. Trzeba też pamiętać, że sektor ten generuje poważne wpływy w ramach CIT i PIT oraz podatku od nieruchomości i odprowadza duże kwoty do ZUS.

    Patrząc z perspektywy mediów, wygląda to zgoła inaczej – sieci handlowe to dyżurny chłopiec do bicia.

    Niesłusznie. Szkoda, że nikt nie mówi o tym, jak handel detaliczny wpływa na ograniczanie inflacji. Duże sieci zawierają z dostawcami kontrakty z poważnym wyprzedzeniem. Producenci, dla których generalnie jest to korzystne, muszą jednak bardzo sprawnie kalkulować swoje koszty. Przy dużych wolumenach są to kontrakty zawierane na pół roku, czasami nawet na rok do przodu. Spotkałem się z pojedynczymi przykładami, kiedy były to nawet dwa lata. Dotyczy to przede wszystkim artykułów podstawowych, takich jak cukier czy olej rzepakowy. Na giełdach towarowych ceny tego typu produktów mogą odnotowywać znaczne wahnięcia, co jednak nie przekłada się na ofertę supermarketów. Stosują one politykę stabilnych cen, co nie jest możliwe w przypadku mniejszych placówek handlowych zaopatrujących się w hurtowniach, które nie posiadają bufora wynikającego z długoterminowych kontraktów z producentami. Drobni sprzedawcy muszą zabezpieczać się przed ryzykiem cenowym, nie stać ich na zawężanie marży. Z kolei duzi sprzedawcy mogą sobie pozwolić na to, by utrzymując określony poziom cen, de facto obniżać inflację.

    Szybki rozwój sieci handlu detalicznego w Polsce przez ostatnie 20 lat sprowokował wiele dyskusji i protestów.

    Tymczasem jak wykazały omawiane badania, proces ten pozytywnie wpłynął na stabilizowanie cen, czyli obniżanie ich zmienności, z czym łączyło się zawężanie marż, czego konsekwencją było obniżanie oczekiwań inflacyjnych. Stabilizacja cenowa, stanowiąca efekt działania sieci zorganizowanych handlu detalicznego, miała dobry wpływ na rynek. W niektórych okresach mówiło się nawet, że polityka pieniężna jest już taka nudna, a stopy procentowe – takie niskie, że przydałoby się trochę inflacji.

    No cóż, teraz mamy jej w nadmiarze i wcale nie jest lepiej…

    Kolejny ciekawy wniosek wynikający z badań dotyczy pozytywnych aspektów konkurencji pomiędzy największymi sieciami w dziedzinie możliwie jak najniższych cen produktów podstawowych. Kryje się za tym prosty zabieg marketingowy – chęć przyciągnięcia poprzez niskie ceny produktów najbardziej podstawowych do zakupów w określonej sieci, ponieważ wyraźnie więcej się zarabia na towarach nieco wyższej klasy lub premium. Paleta produktów bazowych, private label, czyli marek własnych, to np. bułki, chleb, mleko świeże w plastikowych butelkach. Jest sprzedawana z bardzo niskimi lub zbliżonymi do zera marżami. Z perspektywy gospodarstw domowych – biednych lub niezamożnych – taka właśnie polityka sieci handlowych przesunęła wymiar społeczny granicy ubóstwa w Polsce. Spoglądając wstecz, możemy dziś kupić zdecydowanie więcej różnego rodzaju produktów. Wynika to również ze wzrostu gospodarczego i wielu innych czynników, ale w tej układance mają swój udział również sieci handlu detalicznego. Oferując naprawdę tanio najbardziej podstawowe, niezbędne do życia produkty, przesuwają granicę ubóstwa kosztowego, związanego z tym, ile możemy kupić, korzystając z minimalnego zasobu finansowego. Ważna sprawa to również wymiar ubóstwa dochodowego. Są w Polsce regiony, w których bezrobocie jest strukturalne – od zawsze wysokie. Abstrahując od procesów demograficznych, które nam obniżyły te wskaźniki, swój udział w obniżaniu poziomu bezrobocia mają również sieci handlu detalicznego. To one jako pierwsze, a jednocześnie najszerzej rozwinęły coś, co można nazwać elastycznymi formami zatrudnienia. Duży komponent bezrobocia strukturalnego czy systemowego polega na tym, że wiele osób nie może z różnych powodów pracować na cały etat. Tymczasem w placówkach handlu detalicznego sporo pracowników zatrudnionych jest na pół etatu. Niektórzy pracują tylko wieczorem, inni rano. W grupie tej jest sporo emerytów i samotnych matek, które mają liczne obowiązki domowe.

    Musi mieć to wpływ na poziom zatrudnienia w makroskali.

    Szacujemy, że w zorganizowanych sieciach handlu detalicznego w Polsce pracuje 250–300 tys. osób, pomijając warzywniaki, kioski, małe outlety czy cukiernie. Nie zgadzam się z argumentacją dotyczącą zagrożeń, jakie duże sieci mogą stwarzać dla rynku pracy. W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. Mówiąc o strukturalnym bezrobociu, często mamy na myśli osoby o bardzo niskim poziomie kompetencji, które nie są w stanie znaleźć pracy. Sieci handlu detalicznego dają tym ludziom szansę na godne życie. Prowadzą stały nabór, nie tylko dają zatrudnienie, lecz także uczą, jak podnosić swoją wartość na rynku pracy. Firmy te wprowadzają wysokie standardy i uczą kultury w relacjach z przełożonymi i klientami. Robią coś, czego, niestety, nie uczymy w polskich szkołach na poziomie podstawowym lub zawodowym. Podnoszą na wyższy poziom jakość kapitału ludzkiego na rynku pracy. Często chodzi o najprostsze sprawy – umiejętność przywitania się, stosunek do higieny własnej i miejsca pracy. Dzięki dużym sieciom do przeszłości przechodzi patologia, taka jak np. praca na czarno za 1,5 tys. miesięcznie, skoro legalnie można zarobić ponad dwa razy więcej, mając ochronę zdrowotną i emerytalną. Wzrosły oczekiwania co do minimalnego wynagrodzenia na rynku osób najmniej zarabiających, przez co wyciągnięto je z szarej strefy. Legalne zatrudnienie to ważna sprawa dla państwa w kontekście systemu emerytalnego i zabezpieczenia społecznego.

    A szara strefa w handlu to nieewidencjonowane obroty.

    Czy może pan sobie wyobrazić, że kasa w sklepie sieciowym nie wyda paragonu? Placówki takie obowiązuje pełna ewidencja obrotu. Wydaje nam się to dziś normalne, ale to też zasługa rozwoju zorganizowanych sieci handlu detalicznego.