Niebo jest granicą

Rolls-Royce od przeszło wieku jest synonimem luksusu, ekskluzywności niedostępnej dla kogokolwiek spoza elity. Od kwietnia br. w Polsce jest już oficjalny salon tej marki, która swym klientom pozwala na wybredność jakiej sobie nawet nie wyobrażacie

Przed otwarciem salonu w Warszawie miałem zaszczyt odwiedzić fabrykę Rolls-Royce’a w Goodwood nad kanałem La Manche. Mieści się ona tuż obok legendarnego toru wyścigowego, na którym corocznie odbywa się Festiwal Szybkości, co razem sprawia, że każdy maniak motoryzacji doznaje natychmiast przyspieszenia tętna. Słysząc słowo „fabryka” mają Państwo, tak samo jak ja, wizję wielkiej, hałaśliwej hali pełnej automatów, robotów, wózków widłowych i transporterów, strumieni iskier ze spawarek i pokrzykujących na siebie tłumów ludzi. Pomijam już fakt, że to imaginacja sztucznie stworzona na potrzeby widzów filmów dokumentalnych – w nowoczesnych fabrykach samochodów jest dość cicho, nikt nie biega, nie ma nieporządku, choć widać wyraźnie pośpiech, presję czasu i ekonomii. Nawet jednak tak spokojny obraz nie ma nic wspólnego z tym, co ukazuje się oczom obserwatora w fabryce RR w Goodwood. I z pewnością nie ma mowy o jakimkolwiek pokazowym przedstawieniu, bo fabrykę tę wciąż zwiedzają ludzie, codziennie co najmniej po kilkunastu – klienci uwielbiają najpierw zobaczyć, jak wygląda podejście robotników do pracy. Oraz do ich samochodów…

A podejście jest takie, jak to określa zasada, że pośpiech jest wskazany przy łapaniu pcheł. Pracują tu wyłącznie ludzie potrafiący wykonywać trudne prace, wymagające sprawności manualnej oraz intelektualnej. Nie ma mowy o bezmyślnym, mechanicznym w sensie powtarzalności wykonywaniu wciąż tych samych czynności. Nie. Tu każdy produkt jest inny. Nie istnieje coś takiego, jak „seryjny Rolls-Royce”, bo Rolls-Royce nie jest po prostu środkiem transportu. To nie jest pojazd, którym się człowiek przemieszcza z punktu A do punktu B. Samochód, który oferuje się klientowi, to raczej poemat o samochodzie. Mówi się o modelu, o silniku, charakterze (limuzyna, superlimuzyna, coupé lub kabriolet), i tyle. Karoseria, napęd, koła. Resztę definiuje klient. A jak definiuje? W ogromnej większości to, co sobie wymarzył (a także KTO sobie co wymarzył) jest tajemnicą handlową. Oczywiście, klient ma zawsze rację, lecz wbrew obiegowym opiniom, nie wszystko jest możliwe. Ale bezproblemowo akceptowane są zlecenia np. opracowania koloru nadwozia według wzoru, którym jest, przykładowo, „pukiel włosów” – sierść ulubionego setera irlandzkiego (autentyk, klient z USA). Takie zlecenia realizowane są swoim tempem (nawet i pół roku), bywają drastycznie kosztowne, ale dla tych, którzy je składają, w pełni opłacalne. Bo taki specjalny kolor można zastrzec (uzyskać do niego prawa autorskie) i nazwać wedle uznania, co zwykle uznaje się za warte wydatku (odrębnego od reszty samochodu) na poziomie co najmniej 180 tys. złotych. Tyle bowiem kosztuje procedura, obejmująca m.in. wizyty klienta w fabryce lub podróże specjalnych kurierów-handlowców, prezentujących wyniki prac nad zleceniem. Oczywiście, lakier to tylko początek. Materiały wykończeniowe w kabinie to kolejna serenada księżycowa na temat najwyższej klasy rzemiosła, umiejętności i wiedzy. Rolls-Royce z góry zaznacza, że przyjmie każde zlecenie, które będzie… legalne.

Można więc np. mieć skórę węża czy krokodyla (istnieją specjalne hodowle), ale już z nosorożca czy słonia – nie. Na przykład, na życzenie klienta po trwających rok badaniach uzyskano specjalną, zupełnie nową odmianę jedwabiu, którym pokryto fotele i boczki drzwiowe. Materiał zdobiły ręcznie malowane motywy roślinne i zwierzęce w stylu tradycyjnego malarstwa japońskiego… Podobnie jest z drewnem, metalami, kompozytami: wszystko, co najlepsze, ale przede wszystkim to, czego sobie życzy klient. Bo każdy inaczej pojmuje luksus. I właśnie na tym polega ekskluzywność, którą w tej marce nazywa się „bespoke”. Bespoke to po prostu najwyższy wymiar personalizacji. Warto jednak zaznaczyć jedną, być może niewyobrażalną kwestię: wbrew obiegowym opiniom, Rolls-Royce nie oferuje opancerzonych samochodów. Ale poza tym – sky is the limit!