Nie daj się okraść

ManagerOnline

Ludzkość z problemem kradzieży zmaga się praktycznie od zawsze i od zawsze tworzone są różnego rodzaju normy i procedury, które miałyby kradzieżom zapobiegać

Niestety, mają one ograniczoną skuteczność, gdyż rozwijająca się gospodarka mnoży liczbę i wartość obiektów pożądania, pobudzając kreatywność tych, którzy nie chcą lub nie mogą ich osiągnąć w uczciwy sposób. Dodatkowym wyzwaniem jest rosnący poziom skomplikowania własności, co powoduje, że niekiedy zamiast kraść batonik w sklepie, łatwiej i bezpieczniej będzie ukraść firmę te batoniki produkującą.

Zasadniczo procedury przeciwdziałające nadużyciom tworzone są „od końca”, tj. od styku firmy z otoczeniem zewnętrznym. Odnosząc się do przykładu z batonikiem, będą to różnego rodzaju środki (kamery, ochrona, tajniacy po cywilnemu wśród klientów), które mają zapewnić, że żaden batonik nie zostanie skonsumowany lub wyniesiony ze sklepu bez uiszczenia należnej kwoty. Z czasem okazało się, że batoniki mogą znikać z niewyjaśnionych okolicznościach pomimo tych środków zaradczych i kolejnym krokiem była analiza nadużyć, na jakie mogą się skusić pracownicy sklepu, firmy transportowej lub ochroniarskiej. Jeszcze kolejnym krokiem analizy są ewentualne nadużycia na samych szczytach władzy w spółkach. Niby trudno to sobie wyobrazić, bo przecież władze co do zasady nie przymierają głodem, ale są powody, dla których tak się dzieje. Apetyt przecież rośnie w miarę jedzenia, a poczucie bezkarności wzrasta wraz z przesuwaniem się w górę. Dlatego tak ważne są różnego rodzaju procedury w spółkach, prawdziwie niezależni audytorzy wewnętrzni czy członkowie rad nadzorczych, rzetelne badanie sprawozdań finansowych dokonywane przez zewnętrzną firmę, etc.

To rozpoczęte „od końca” tworzenie różnego rodzaju procedur i przesuwanie ich coraz bliżej „początku” powoduje, że w ramach przedsiębiorstwa (a zwłaszcza spółki giełdowej) coraz trudniej jest coś ukraść. Dlatego kreatywność przesuwa się jeszcze wyżej, w kierunku prób kradzieży całych spółek. Z pozoru wydaje się to niemożliwe, ale życie uczy, że istnieje aż za wiele możliwości, aby tego dokonać. Najbardziej prymitywną formą kradzieży spółki będzie jej przejęcie siłowe, w czysto fizycznym znaczeniu tego słowa. Z pozoru wydaje się to jak opowieść z Dzikiego Zachodu, ale takie rzeczy mogą się jak najbardziej zdarzyć w Polsce w XXI w. Na jakiej bowiem podstawie wezwana policja ma określić, czy bardziej uprawnione do kierowania spółką są osoby w środku, czy na zewnątrz siedziby? Najczęściej uzna, że należy „bronić” spółki przed akurat w danym momencie „atakującymi”, a zatem zamrozi status quo i na merytoryczne rozstrzygnięcie sprawy przyjdzie długo czekać, niekiedy aż do upadłości spółki, zwłaszcza jeśli są jakieś wątpliwości natury prawnej.

Nieco bardziej wyrafinowane są różnego rodzaju przejęcia spółek poprzez zdublowanie ich organów – zarządów, rad nadzorczych czy nawet walnych zgromadzeń akcjonariuszy. Wykorzystując pewne luki w dokumentach korporacyjnych spółek można narobić sporo zamieszania. Przebieg takiej batalii jest najczęściej mniej krwawy niż w przypadku przejęcia fizycznego, co nie znaczy, że mniej szkodliwy dla spółki. O rozstrzygnięciu decyduje bardziej jakość kancelarii prawnej niż firmy ochroniarskiej, co wygląda bardziej cywilizowanie, ale może trwać dużo dłużej i generować wyższe koszty. Oczywiście spółki z dużym doświadczeniem (najczęściej te po mniej lub bardziej przykrych przejściach) dbają o to, żeby nic złego im się nie przytrafiło.

W sferze dokumentów korporacyjnych wszystko mają doskonale poukładane, procedury antykryzysowe wdrożone, co powoduje, że koszty „ataku prawnego” są zbyt wysokie – łatwiej i taniej będzie uderzyć słabszego. Nie oznacza to jednak bynajmniej, że mogą spać spokojnie, bo pojawiają się możliwości kradzieży spółki w zupełnym oderwaniu od jej sytuacji własnościowej czy korporacyjnej, a co najgorsze – bez jakiejkolwiek wiedzy spółki. Idąc bowiem w górę władz spółki mamy do czynienia z coraz bardziej nieprawdopodobnymi, ale jak najbardziej możliwymi scenariuszami. Kto kieruje spółką? Zarząd. Kto wybiera zarząd? Rada nadzorcza. Kto wybiera radę nadzorczą? Akcjonariusze. A kto wybiera akcjonariuszy? Do niedawna myśleliśmy, że nikt, bo przecież ktoś jest lub nie jest akcjonariuszem. Były wprawdzie różnego rodzaju walne zgromadzenia, w których utrudniano lub uniemożliwiano udział różnym grupom akcjonariuszy, ale wówczas można było blokować realizację uchwał takiego WZA. Życie pokazało jednak, że do walnego zgromadzenia akcjonariusze spółki w ogóle nie są potrzebni. Bo przecież nie jest ważne, jak oni zagłosują na walnym, ale to, co zarejestruje Krajowy Rejestr Sądowy. Czyli – idąc tym tropem – wystarczy wysłać do KRS wniosek o dokonanie zmian w składzie władz spółki (będący rzekomo rezultatem uchwał podjętych przez walne) i można przejąć spółkę. Po dokonaniu zmian w KSR można w świetle prawa podpisywać wszelkie dokumenty w imieniu spółki, zawierać kontrakty, zatrudniać pracowników, a w szczególności dobrać się do pieniędzy i dokonywać przelewów.

Oczywiście jest to zbyt brawurowe, abym mógł sam to wymyślić, dlatego spieszę poinformować, iż nie jest to dziełem mojej fantazji, ale opisem rzeczywistego przypadku, który wydarzył się w jednej ze spółek giełdowych kilka miesięcy temu. Skoro jednak coś takiego się zdarzyło, to można puścić wodze wyobraźni i naszkicować kolejny etap ewolucji w kradzieży spółek. Po co bawić się w fikcyjne protokoły z walnego, czekać na dokonanie zmian w KRS, etc. Wystarczy przecież znaleźć dziurę w systemie informatycznym, włamać się i zmieniać tam w stosownych momentach dane władz spółki na potrzeby różnych ciekawych transakcji. Wiem, że czytelnikom „Managera” wydaje się to niemożliwe i mam nadzieję, że mają rację.