Rozmowa z Janem Wejchertem, przedsiębiorcą, założycielem grupy ITI
– Wejchert Golf Club w Brzeźcach pod Górą Kalwarią. ma zostać otwarty już w połowie 2001 roku. To olbrzymia inwestycja, zostało więc już niewiele czasu...
– Zostały zakończone najważniejsze prace ziemne. Przy kształtowaniu terenu przemieszczono 1 mln m sześciennych ziemi. Powstały m.in. 4 jeziora, z których największe ma 3,5 ha. Na ukończeniu jest system odwadniający – 75 km rur. Na wiosnę zostanie posiana trawa. Termin uruchomienia klubu zależy od pogody, czyli od tego, jak szybko będzie rosła trawa. Wykonawcą jest francuska firma Benedetti, która ma na swoim koncie realizacje ponad stu pól golfowych na całym świecie, m.in. Valdemary w Hiszpanii czy Perverto na Sardynii. Nasze pole ma w ich rejestrach numer ewidencyjny 105. Budowa pola golfowego to w dzisiejszych czasach przedsięwzięcie naukowe. Bada się jakość gleby, klimat i dobiera się odpowiednia trawę. Współpracujemy z irlandzkim laboratorium badawczym, które doradza nam, jaką trawę mamy posadzić.
– O projekcie już teraz mówi się, że będzie to najnowocześniejsze pole golfowe w Europie Środkowo-Wschodniej. Czym będzie się wyróżniać?
– Bardzo ważne jest przede wszystkim, kto projektuje pole. W naszym przypadku jest to renomowana firma należąca do światowej czołówki – Robert Trent Jones Junior. Przez ostatnie 50 lat zaprojektowali ponad 450 pól golfowych na całym świecie.
– Jakie są ogólne założenia projektu?
– Na projekt składa się: pole golfowe, Akademia Golfa, centrum jogi, wellness i medytacji, centrum konferencyjne, dom klubowy oraz część mieszkalna. Najważniejsze jest jednak pole. Nie ma mowy o żadnych kompromisach, które mogłyby zaszkodzić jego jakości. Żadne inwestycje nie mogą naruszać naturalnego otoczenia. Pole w 70 proc. otoczone będzie lasem, na którego tle nie będzie żadnych zabudowań. Las jest naturalną granicą pola. To ewenement w Europie. Zwykle wokół pola buduje się mnóstwo domów. Gra się więc wśród kilkupiętrowych budynków. U nas część mieszkalna oraz zabudowania kompleksu powstaną tam, gdzie nie będą kolidować z naturalnym krajobrazem.
– Jak będzie wyglądała część mieszkalna?
– Będą to jednorodzinne domy o powierzchni od 250 do 750 mkw. Stanie ich ok. 60. Zadbamy o to, by była to dobra architektura, współgrająca z otoczeniem, nawiązująca do klasycznej architektury konstancińskiej. Znalezienie złotego środka w tym przypadku nie jest łatwym zadaniem.
– Jaka będzie powierzchnia pola?
– Zajmie 95 ha, na co złoży się 18-dołkowe pole główne o długości ponad 6 km i Akademia Golfa, z małym 9-dołkowym polem treningowym dla początkujących. Reszta to zespół domów i budynków klubowych, ok. 20 ha.
– Jak ocenia pan zwrot perspektywy biznesowe tej inwestycji? W Polsce nie ma przecież szczególnie wielu golfistów…
– Trzeba na to spojrzeć inaczej. Ludzie nie grają w golfa, bo nie ma pól golfowych. Każde nowe pole będzie przyciągać nowych graczy. Dzisiaj wokół Warszawy są dwa pola średniej jakości, nie ma żadnej akademii golfa. Sądzę, że w dwumilionowej aglomeracji warszawskiej chętnych do gry w golfa znajdzie się naprawdę wielu. Warszawa docelowo będzie za jakiś czas potrzebowała co najmniej 10 pól.
– Wspomniał pan o Akademii Golfa…
– Akademia ma być miejscem, gdzie będzie się w niej można nauczyć zasad i technik tej gry. Chcielibyśmy przede wszystkim umożliwić naukę młodym ludziom, od czterech lat w górę, chociaż golf jest sportem, który można zacząć uprawiać i po sześćdziesiątce. Ważne, by w Polsce zaistniał na dużą skalę golf profesjonalny. Mamy już całkiem liczną kadrę, część trenerów pracuje za granicą.
– Od kiedy gra pan w golfa?
– Zacząłem, gdy przeprowadziłem się w 1984 r. do Irlandii. Ale bardzo żałuję, że nie robiłem tego w sposób bardziej systematyczny. To były raczej przypadkowe spotkania z tym sportem. Źle spożytkowałem mój czas w Irlandii. Ale jak się bardzo intensywnie pracuje, to czasu na golfa jest bardzo mało, a jest to sport czasochłonny.
– Pana życiorys to taki „American dream”, do wszystkiego doszedł pan sam, zaczynając od zera. Jak pan zarobił pierwsze pieniądze?
– Pierwsze prawdziwe, bardzo duże pieniądze zarobiłem nie sam, ale razem z moimi partnerami. Miałem wielkie szczęście, że poznałem Mariusza Waltera, potem Brunona Valsangiacomo, a ostatnio Wojtka Kostrzewę, razem założyliśmy grupę ITI. Zawsze chciałem być samodzielny finansowo. Pierwsze pieniądze zacząłem zarabiać już w szkole podstawowej. Robiłem zdjęcia na szkolnych imprezach, akademiach, wycieczkach, a potem je sprzedawałem. Trzeba było kupować papier fotograficzny i chemikalia do wywoływania fotografii, to nauczyło mnie kalkulacji. Ale wychodziłem na swoje. Miałem zawsze jakieś drobne na swoje potrzeby. Słowem – pierwsze pieniądze zacząłem zarabiać w wieku 12 lat.
– Jaki stosunek do pieniędzy wyniósł pan z domu?
– Pieniądze wystarczały nam na bardzo skromne życie, właściwie tylko na jedzenie. Nie byłem nigdy głodny, ale rodzicom ledwo wystarczało do pierwszego. Bardzo dobrze mnie nauczyli wartości pieniądza i relacji między pracą a pieniędzmi. To mi zostało na całe życie i mam nadzieję, że również udało mi się to przekazać moim dzieciom. To, że za pieniędzmi stoi praca i umiejętności.
– Rozumieją wartość pracy i pieniądza? Zadbał pan, by zdobyły staranne wykształcenie na zagranicznych uczelniach, odbyły staże w innych firmach. Czy połknęły biznesowego bakcyla?
– Mam nadzieję, że moje dzieci mają szacunek do pracy. Chcą być samodzielne i samowystarczalne. Te, które już skończyły studia i pracują, same na siebie zarabiają. Nie potrzebują mojej pomocy. Bardzo dobrze wykorzystały to, co ja im dałem, czyli możliwość dobrego wykształcenia. Wiadomo jednak, że można dostać dobre wykształcenie i tego nie wykorzystać. Jestem bardzo z nich dumny, bo pracują i są dobrzy w tym, co robią.
– Czy chcą w przyszłości przejąć rodzinny biznes, czy raczej robić swoje?
– Przyjęliśmy taką zasadę w rodzinie, że po skończonych studiach najpierw zaczyna się pracę na zewnątrz. Mój syn pracował w różnych bankach, zanim zaczął pracę w TVN, a później w Onecie. Córka z kolei ponad 6 lat pracowała w Procter & Gamble, a obecnie przechodzi do mnie. Ma się zajmować hotelem i naszym Wellness& Meditation Center. Młodsza córka jest na studiach, a przed najmłodszymi dziećmi jeszcze długa droga.
– Wellness & Meditation Center to będzie rodzaj spa?
– Chcemy unikać tego typu skojarzeń. Planujemy miejsce dla ludzi, którzy są bardzo zajęci, narażeni na stres. Będzie tam można odpocząć, ćwiczyć jogę, a co za tym idzie medytację, a także poddać się masażom. To ma być miejsce aktywności z możliwością pełnej odnowy biologicznej.
– Ćwiczy pan jogę?
– Bardzo regularnie. Mam na tym punkcie bzika. Ćwiczę i staram się namawiać do tego innych, również naszych pracowników. Pokutuje przekonanie, podobnie zresztą jak w stosunku do golfa, że to zajęcie dla emerytów. W obu przypadkach to mylne stwierdzenie. Jogi trzeba spróbować, żeby się samemu przekonać. Podczas godzinnego treningu jogi można się zmęczyć równie mocno jak w siłowni.
– Ma pan osobistego trenera jogi?
– Jest to Kasia Wilkos, współpracująca z centrum fitness w ITI, zaangażowana w nasz jogowo-medytacyjny projekt w Brzeźcach. Znakomita trenerka, której wiele zawdzięczam i mam nadzieję, że robię postępy. Kiedy podróżuję, sam staram się ćwiczyć.
– Dużo pan podróżuje?
– Sporo. Przyzwyczaiłem się.
– Lubi pan to?
– W ogóle lubię to, co robię.
– To widać… A co się czuje, gdy się trafia na listę najbogatszych Polaków?
– Uważam, że w biznesie pieniądze są wymiarem sukcesu. Jeżeli odnosimy ten sukces, moi partnerzy lub ja sam, jesteśmy wymieniani na takich, czy innych listach. Niewątpliwie to jest to sukces. Ale sukces firmy. Pieniądze, które zużywam na swoje prywatne potrzeby, są niewielkim ułamkiem sumy zaangażowanej w sam biznes. Wielu ludzi tego nie rozumie. Ja korzystam w ułamka procenta z tego, co zarabiam. Ciągle inwestujemy. Stworzenie pięciu tysięcy miejsc pracy naprawdę dużo kosztuje. Na znalezienie się na liście najbogatszych patrzę w taki sposób: OK, coś nam się wszystkim udało, to, co zbudowaliśmy, jest warte konkretną sumę. To nie ja, to moja firma jest bogata.
– Które z osiągnięć miało dla pana szczególne znaczenie?
– Ja i moi partnerzy cieszymy się małymi i dużymi sukcesami. Bardzo cieszyliśmy się, gdy sprzedaliśmy pierwsze 20 magnetowidów w Polsce… No i pierwszym milionem dolarów. Cieszą też rzeczy niewymierne: nagrody dla naszych dziennikarzy, prezenterów, dla najlepszego pracodawcy… Ale jesteśmy przygotowani też na klęski. I zahartowani w boju. Najważniejsze, że wciąż potrafimy się cieszyć nawet małymi sukcesami. Również tym, że ma się zdrowie i dobrą formę.
– Mówi się o imperium medialnym ojca Rydzyka, a powinno raczej o medialnym imperium Jana Wejcherta.
– Nie lubię nazw imperialnych. Ale rzeczywiście wraz z moimi partnerami udało nam się stworzyć grupę unikalną w skali światowej. W ramach jednego holdingu mamy i telewizję naziemną, i kanały tematyczne, kanał newsowy, portal internetowy, sieć kin, platformę N i drużynę piłkarską… Można nas porównać właściwie tylko z Time Warnerem.
– Znajduje pan czas na pasje. Golf, joga to nie wszystko, interesuje pana również renowacja zabytków.
– Bardzo to lubię. Mam słabość do nieruchomości. Siedzimy dzisiaj w pałacu Sobańskich, to moja pierwsza poważna inwestycja. Bardzo się cieszę, że udało się go wyremontować, i to na tyle dobrze, że został uznany za najlepiej zrewaloryzowany budynek w ostatnim 10-leciu. Kupiłem i odremontowałem papiernię w Konstancinie. To też przykład wykorzystania istniejącej architektury. Starałem się zachować to, co się dało, ze starej, wypalonej fabryki.
– A teraz czas na odnowę budynku dawnej ambasady brytyjskiej w Alejach Ujazdowskich?
– Tak, chciałbym zmienić ją w hotel z dwudziestoma kilkoma apartamentami. Będzie stanowił wspólny kompleks z pałacem Sobańskich, gdzie znajdzie się zaplecze restauracyjno-kulturalne. Budynek wymaga kapitalnego remontu. Zostaną zapewne tylko mury.
– Aranżacją ma się zająć światowej sławy francuska architekt Sybille de Margerie…
– Ma na swoim koncie kilka bardzo udanych realizacji wnętrz, np. hotel Cheval Blanc w Courchevel, robi projekty dla wielkich sieci hotelarskich. Będzie też zajmowała się wnętrzami naszego domu klubowego w Brzeźcach.
– Co dzieje się na co dzień w pałacu Sobańskich?
– W siedzibie Klubu Polskiej Rady Biznesu 1 października została uruchomiona ogólnie dostępna restauracja „Amber Room”. Pojawił się nowy zespół, którego członkowie uzyskali praktykę gastronomiczną w prestiżowych lokalach w Anglii. Mają ambicję, jakom pierwsza polska restauracja uzyskać gwiazdki w przewodniku kulinarnym Michelina. Gorąco im kibicuję. Poza tym Zycie klubowe toczy się jak dawniej. To zamknięty klub, do którego należy obecnie ok. 400 osób. Aby się do niego dostać, trzeba zostać rekomendowanym przez dwóch członków klubu. Są to ludzie związani z biznesem wyższego szczebla. Podejmują tu swoich klientów, przyprowadzają gości, prowadzą rozmowy. Mam nadzieję, że jest to miejsce, które pomaga w funkcjonowaniu biznesu. To klub o silnym charakterze biznesowym, raczej przychodzi się tu pracować, niż się bawić.
– Jest pan też współwłaścicielem klubu Legia Warszawa? Czy to z miłości do piłki nożnej?
– Mój partner biznesowy Mariusz Walter jest wielkim miłośnikiem futbolu. Nie znam się na piłce tak dobrze, jak on. Razem jednak uznaliśmy, że to tak wspaniały klub, z tak wielką tradycją, że warto go uratować. Gdy go przejęliśmy był na krawędzi bankructwa. Miał ok. 5 mln euro długów, niepłacone pensje pracowników i zawodników od dwóch, trzech lat. Nie było nikogo, kto by chciał przejąć ten cały bałagan. Stwierdziliśmy, że chcemy coś dać społeczeństwu, nie tylko warszawskiemu, ale i polskiemu, bo Legia jest najlepiej rozpoznawaną marką, jeśli chodzi o futbol w Polsce.
– Potraktował pan to jako dobrą inwestycję?
– Początkowo tak, teraz patrzę na to, niestety, z coraz mniejszym entuzjazmem. Chcemy doprowadzić do tego, żeby Legia była dobrze prowadzonym przedsiębiorstwem, które zarabia. Ale jest tyle czynników, na które nie mamy wpływu. Począwszy od skandalicznego zachowania pseudokibiców, przez system legislacyjny związany z ochrona widzów, afery związane z PZPN, po kupowane mecze. To wszystko jest przerażające.
– Więc co dalej?
– Zainwestowaliśmy w Legię już 30 mln euro. Trzy miliony Euro zapłaciliśmy za projekt stadionu. Myśli pani, że ktoś nam powiedział: „Dziękuję?” Spotykamy się z niezrozumieniem, nawet ze strony polityków. Mimo że Legia nie miała nigdy tak dobrych wyników, jak podczas ostatnich czterech lat. Myślę, że w polskim futbolu tkwi jakiś głębszy socjologiczny problem. Uważam, że albo powinien zostać w naszym kraju zakazany jako sport i wszystkie stadiony należy zaorać, albo – jeżeli chcemy mieć futbol jak w cywilizowanych krajach – trzeba robić to profesjonalnie. Czy istnieje szansa, by z Legii powstał klub na miarę Manchester United? Wierzę że tak, chociaż spotykają nas same przykrości, wydajemy ogromne pieniądze, jesteśmy oszukiwani. Jeżeli sytuacja się nie zmieni, to nie wykluczam, że się wycofamy. Cieszą mnie natomiast postępy w budowie stadionu. Trzy skrzydła z około 20 tys. miejsc dla kibiców zostaną oddane do użytku w maju przyszłego roku. Główna trybuna będzie gotowa w pierwszej połowie 2011 roku. Mam wrażenie, że miasto wreszcie zrozumiało, jak ważna jest dla niego „Legia” – ikona Warszawy.
– Samą radość za to daje panu nowe, późne ojcostwo.
– To jest wspaniałe doświadczenie. Mam trójkę dorosłych dzieci, pięcioletniego synka i nowo narodzoną córeczkę. Bardzo świadome macierzyństwo, chciałoby się powiedzieć. To wielka frajda, ale i odpowiedzialność. Zwłaszcza że pierwszy syn urodził się, gdy miałem 23 lata. Z perspektywy czasu uważam, że to powinno być prawnie zabronione, żeby w tym wieku mieć dzieci, zwłaszcza jeśli chodzi o mężczyzn. Dla wielu granica trzydziestki to za mało. Może czterdziestka? Wtedy zaczynamy być odpowiedzialni… To dla mnie wielkie wyzwanie. Staram się poświęcić synkowi wiele czasu. Kiedy jesteśmy razem, to już na maksa. Obserwowanie jego rozwoju, postępów, wyobraźni to naprawdę wielka sprawa.
– I mieć takiego ojca!
– Nawzajem się dopingujemy.
– Czym dla pana jest luksus?
– Największym luksusem jest możliwość dysponowania własnym czasem. Teraz doszedłem do takiego punktu w mojej karierze, że w dużej mierze jestem panem mojego czasu. I to jest najważniejsze. A jeżeli do tego dołożyć możliwości finansowe, to mogę ten czas spędzić tak, jak chcę. Luksus to możliwość cieszenia się życiem.
– Wygląda pan na człowieka szczęśliwego, spełnionego, ale i spokojnego. Nigdzie się pan nie spieszy jak typowy biznesmen…
– To dzięki jodze i medytacji, które wszystkim polecam.
Rozmawiała Barbara Grabowska
Jan Wejchert – absolwent Wydziału Ekonomii UW. W 1976 r. został polskim pełnomocnikiem frankfuckiej firmy Konsuprod, GmbH & Co., która otrzymała zgodę na działalność na terenie PRL. Był także właścicielem firmy Contal International Ltd, ulokowanej w Irlandii na obszarze doków portowych, które stanowiły obszar tzw. raju podatkowego. W 1984 r. wspólnie z Mariuszem Walterem założył firmę ITI (International Trading and Investment) zajmującą się na początku produkcją chipsów, sprowadzaniem sprzętu elektronicznego z zagranicy oraz rozprowadzaniem kaset wideo w Polsce. Jest współzałożycielem komercyjnej stacji telewizyjnej TVN oraz współwłaścicielem, wraz z Mariuszem Walterem, warszawskiego klubu piłkarskiego Legia. Prezes Klubu Polskiej Rady Biznesu. W tym roku znalazł się na 4. miejscu listy najbogatszych Polaków.