Bomba wybuchła we wtorek 21 września, gdy po cotygodniowym posiedzeniu rządu premier Mateusz Morawiecki omawiał podczas konferencji prasowej podjęte decyzje. Najważniejsza z nich to nowelizacja budżetu państwa na trwający rok.
Andrzej Nierychło
Samo w sobie nic nadzwyczajnego, takie poprawki są rutynowe i zdarzają się raz za razem, zwłaszcza bliżej końca roku. Budżet konstruowany jest bowiem wiele miesięcy wcześniej w oparciu o bardzo liczne założenia i ekstrapolacje, które życie weryfikuje później punkt po punkcie.
Normą jest jednak weryfikowanie budżetu państwa „w dół”, gdyż przebieg wydarzeń w kolejnych minionych miesiącach był niekorzystny. Wydatki były większe, wpływy mniejsze, pojawiły się sytuacje nadzwyczajne, nie do przewidzenia wcześniej. Autorzy budżetu byli nadmiernymi optymistami (przy cichej akceptacji rządzących). Teraz konieczne są cięcia. Tak właśnie było przez wiele, wiele lat.
Ale tym razem stało się inaczej. Budżet państwa na 2021 rok zostaje zweryfikowany „w górę”. W ustawie budżetowej zaplanowano dochody budżetu państwa w wysokości 404 mld zł. Tymczasem faktyczne dochody mogą być wyższe nawet o 80 mld zł i sięgnąć 483 mld zł. Odwrotnie z wydatkami. Miały wynieść 487 mld zł. Wyniosą 523 mld zł. Deficyt zamiast 82 mld zł wyniesie 40 mld zł.
Rząd planuje zatem zwiększenie jeszcze w tym roku wydatków na kolej, drogi, inwestycje wodno-kanalizacyjne (to poprzez wsparcie budżetów samorządów, także w latach następnych), obronę narodową, sprzęt dla Policji i Straży Granicznej, rolnictwo (zwłaszcza przeciwdziałanie chorobom weterynaryjnym) i wiele innych szczegółowych pozycji. Wiadomo, że potrzeby są ogromne, a okazja dodatkowego ich spełnienia zdarza się rzadko.
W tym miejscu zaczynamy jednak ocierać się o politykę, bo natychmiast pojawiły się rozliczne zarzuty „gry w cyferki”, z założenia wadliwej konstrukcji budżetu, zaspokajania potrzeb własnego elektoratu itp. To zupełnie osobny wątek.
Wirus zaskoczył
Jest jednak jedna okoliczność zupełnie poza dyskusją. Otóż dzisiejszy i przyszły stan gospodarki – tak krajowej, jak globalnej – jest mianowicie warunkowany przez przebieg i skutki pandemii koronawirusa Covid-19. W jaki sposób i w jakiej skali – to jest dzisiaj najważniejsze pytanie.
Wybuchu epidemii nikt nie mógł przewidzieć (zostawiamy na boku teorie rozmaitych jasnowidzów), a jej wpływ na ekonomikę da się ocenić tylko wstecz i jeszcze długo będzie analizowany i oceniany.
Z punktu widzenia bieżącego wpływu na gospodarkę nie ma też już dzisiaj znaczenia, czy świat jako całość i każdy z krajów był na epidemię przygotowany. A raczej dlaczego nie był. To pytanie do historyków polityki, nie ekonomistów.
Historia ma zaś to do siebie, że upływ czasu zmienia optykę i naukowcy nadal spierają się o rozmaite aspekty Rewolucji Francuskiej… Naprawdę niewiele da się więc dzisiaj powiedzieć o globalnym wymiarze ekonomicznych skutków pandemii, skoro od jej wybuchu upłynęły ledwie dwa lata, a przyszły koniec zarazy spowija na razie mgła.
Nic zatem dziwnego, że wypowiedzi tych, którzy coś powiedzieć muszą, są raczej ezopowe.
Valdis Dombrovskis, wiceprzewodniczący wykonawczy Komisji Europejskiej, stwierdził ostatnio: „Znaczny wzrost gospodarczy w drugiej połowie bieżącego roku bardzo wyraźnie dowodzi, że zaczynamy przezwyciężać kryzys. Zdecydowana reakcja Europy będzie miała kluczowe znaczenie dla rozwiązania takich problemów, jak utrata miejsc pracy, osłabienie sektora przedsiębiorstw i pogłębiające się nierówności. Nadal jest wiele do zrobienia, aby zapobiec dotkliwym skutkom społeczno-gospodarczym. Nasz pakiet na rzecz odbudowy w dużym stopniu przyczyni się do ożywienia gospodarczego. Ważnymi czynnikami są równoczesna realizacja programu szczepień oraz prawdopodobny wzrost popytu na świecie.”
Nie będzie chyba błędna ocena, że największym konkretem w tej wypowiedzi jest konstatacja, że „nadal jest wiele do zrobienia”.
Natomiast Paolo Gentiloni, komisarz Unii Europejskiej do spraw gospodarki, powiedział: „Europejczycy żyją w trudnych czasach. Pandemia nie odpuszcza, a jej konsekwencje społeczne i gospodarcze są coraz bardziej widoczne. Na szczęście widać wreszcie światło na końcu tunelu. W miarę jak w nadchodzących miesiącach coraz więcej osób otrzyma szczepionkę, możliwe powinno być łagodzenie obostrzeń, co z kolei umożliwi ożywienie gospodarki. W 2022 r. poziomu PKB w UE powinien powrócić do wartości sprzed pandemii. Jest to wcześniej niż oczekiwano, mimo że odrobienie strat z 2020 r. nie może odbyć się szybko, a jego tempo będzie różnić się w różnych częściach Unii. Prognoza ta obarczona jest jednak dużym ryzykiem, związanym na przykład z nowymi wariantami COVID-19 i z globalną sytuacją epidemiologiczną.”
Ta wypowiedź zawiera ważną informację. Gospodarka europejska w 2022 roku powróci do poziomu z roku 2019. Notuje więc trzyletnie załamanie i przerwę w rozwoju. Dodajmy, tak będzie, jeśli tylko wirus zachowa się „planowo”, a z tym może być różnie.
Dane ze świata są jeszcze bardziej ogólnikowe. Podobno gospodarka USA zniosła ten atak nieźle, a przynajmniej lepiej niż europejska. Podobno Chiny już wróciły na ścieżkę wzrostu, tyle że tamtejsze oficjalne dane nie są całkowicie wiarygodne.
Krajowe podwórko jest z natury rzeczy łatwiejsze do obserwowania oraz prób wnioskowania. W dużym skrócie wygląda to tak: pandemia była i jest wielkim wstrząsem i oczywiście lepiej żeby jej nie było. Ponieważ jednak życie nie zna próżni, to obok zjawisk zdecydowanie negatywnych pojawiły się i pozytywne, niekiedy zaskakujące.
Wirus zaszkodził
Zacznijmy ten bilans lat 2019-2020 od strat. Jeszcze tylko małe zastrzeżenie. „Wpływ pandemii na gospodarkę” i „gospodarka w czasie pandemii” to nie są tożsame pojęcia, ale tu je traktujemy wymiennie. Zastrzegamy też, że poniższa numeracja zdarzeń nie oznacza szeregowania według ważności, a jedynie ma charakter porządkujący.
Pierwsze zjawisko to szybko rosnące zadłużenie sektora publicznego. Tylko w minionym roku przyrosło ono o prawie 20 procent, do 1,3 biliona złotych. Na tym tle radosna decyzja rządu z września to zaledwie odprysk potrzeb. I chociaż w skali całej Unii Europejskiej lokujemy się dopiero na 15. pozycji jeśli chodzi o relację wzrostu zadłużenia do produktu krajowego brutto, to jest to niewielkie pocieszenie. Dług realnie istnieje, a nasza gospodarka jest za mało elastyczna, by nagle przyspieszyć i nadrobić braki.
Drugi czynnik jest, niestety, łatwiejszy do zaobserwowania i dotkliwie odczuwany przez tzw. zwykłego człowieka. Jest nim inflacja, która w czasie pandemii doznała gwałtownego przyspieszenia. Jej poziom znacząco przekroczył 5 procent i nadal wykazuje tendencję wzrostową. Inflacja w Polsce jest największa w całej Unii Europejskiej (ścigamy się tu z Węgrami, ale, niestety, wygrywamy).
Przyczyn wzrostu inflacji jest wiele. Hurtowe ceny prądu tylko w czerwcu wzrosły aż o 15 procent i odbijają się na cenach towarów. Skoczyły światowe ceny ropy, a co za tym idzie i paliw. Co gorsza, zapowiedziano już kolejne podwyżki stawek za prąd i nośniki energii. Wariują ceny mieszkań, zwłaszcza w większych miastach.
Tymczasem bank centralny utrzymuje rekordowo niskie stopy procentowe. Jest już oczywiste, że nie uda mu się dotrzymać tzw. celu inflacyjnego, od 2004 roku założonego ustawowo na poziomie 2,5 procent (z możliwością odchylenia o 1 procent).
Paradoksalnie, na wzrost inflacji pechowo rzutują też decyzje podjęte ze słusznych przesłanek, jak opodatkowanie alkoholowych „małpek” i napojów z obłędną zawartością cukru, a także zwiększone koszty odbioru i przetwarzania segregowanych śmieci.
Trzecim zjawiskiem jest zmniejszenie zatrudnienia w gospodarce narodowej. W samym roku 2020 obniżyło się ono o prawie 120 tysięcy osób. To prawdopodobnie główny i pierwszy bezpośredni skutek pandemii. Dociśnięte rozmaitymi zakazami i ograniczeniami firmy pozbywały się pracowników, bądź przenosiły ich na inne umowy, uroczo zwane śmieciowymi. Łatwo zgadnąć, że największe cięcia przeprowadzono w takich branżach, jak turystyka, hotelarstwo czy gastronomia. Nie był w stanie nadrobić tych spadków przyrost zatrudnienia w transporcie/logistyce i segmencie informacyjnym (chodzi tu zwłaszcza o firmy internetowe).
Po czwarte, kulały inwestycje. Przy zupełnym braku pewności, co będzie się działo za rok, dwa, trzy firmy nacisnęły na hamulec i przestały wydawać pieniądze pod kątem przyszłych potencjalnych zysków. W zeszłym roku spadki zbliżyły się do 20 procent. Tymczasem takie wydatki rzutują na przyszłość, a ich brak może okazać się kulą u nogi, gdy trzeba będzie działać już po kryzysie, w normalniejszych warunkach.
Wprawdzie w tym roku wydatki rozwojowe przedsiębiorstw lekko wzrosły (licząc od obniżonego poziomu), ale najpewniej chodzi tu o inwestycje natury odtworzeniowej, konieczne, by w ogóle funkcjonować.
Piąty negatywny czynnik to skokowe zwiększenie importu, czyli, mówiąc kolokwialnie, wywóz pieniądza, który mógłby jeszcze pracować w kraju. W tym worku jest dużo: z jednej strony konieczny zakup szczepionek i sprzętu medycznego (aferę respiratorową zostawiamy na boku), z drugiej, gwałtowny wzrost zamówień telewizorów przed ważnymi wydarzeniami sportowymi.
Sam import telewizorów z Chin poszedł w górę o 72 procent rok do roku w pierwszym kwartale tego roku, a części do telewizorów o 73 procent. Więcej o 40 procent polscy sprzedawcy sprowadzili z Chin telefonów.
Na przyrost woluminu importu wielki wpływ miały też oczywiście wspomniane już skokowe zwiększenia cen ropy i gazu na rynkach światowych. Taki urok, gdy nie ma się zasobów Kuwejtu…
Wirus pomógł
Oprócz minusów są jednak w tej kryzysowej aurze również plusy. To samodzielne zjawiska, ale też „efekt lustra”, co oznacza, że zjazd w dół może w tej samej branży generować równocześnie pozytywy. Podczas pandemii obserwować można zatem:
Pierwsze – wskaźniki globalne. Mimo blokad nakładanych przez rząd na gospodarkę i wzrostu cen energii, polski PKB ma w 2021 roku urosnąć. To się sprawdza, czego dowodzą wspomniane na wstępie najnowsze decyzje rządu o waloryzacji budżetu. Liczyć dziś można nawet na 5 procent wzrostu. W Europie wzrostem gospodarczym wyprzedzi nas tylko Irlandia, od lat korzystająca z amerykańskich inwestycji technologicznych.
W szczególności, korzystnie dla Polski działa przekierowanie części globalnych łańcuchów dostaw. Bliskość geograficzna w pandemii nabrała większego znaczenia, co ma związek z utrudnieniami w przekraczaniu granic. Warto to zestawić z przywołanymi wyżej danymi o wzroście zatrudnienia w sektorze transportowo-magazynowym.
Drugie – znaczący wzrost produkcji w przemyśle. Tylko w kwietniu produkcja przemysłowa w wzrosła o 45 procent w skali roku, a samo przetwórstwo przemysłowe (ten termin statystyczny oznacza przemysł bez górnictwa) aż o 51 procent. Oznacza to, że nadrobione zostały straty z pandemii i wyniki są już o 9 procent wyższe niż w 2019 roku. Doszło do tego mimo spadku w sektorze górnictwa węglowego, który jest poniżej 2019 roku o 7 procent oraz spadku przetwórstwa ropy i koksu o 23 procent od 2019 roku (powodem jest mniejsze zużycie paliw w gospodarce).
Produkcja wróciła do przedpandemicznych poziomów w kluczowej w Polsce branży produkcji samochodów i części motoryzacyjnych (drugiej pod względem ważności, pierwsza to wyroby spożywcze). W kwietniu było to już tylko mniej niż 1 procent niżej niż dwa lata wcześniej. Bardzo blisko powrotu do przedpandemicznej sprawności jest główny w Polsce przemysł spożywczy. Znaczące wzrosty zaliczyły branże produkcji urządzeń elektrycznych (plus 52 procent względem 2019), komputerów i wyrobów elektronicznych (50 proc.) oraz wyrobów z gumy i tworzyw sztucznych (21 proc.).
Trzecie – spadek bezrobocia. Pozornie jest to niezgodne ze wspomnianym spadkiem zatrudnienia, ale liczby nie kłamią (sprzeczność wynika z archaicznych, nieżyciowych zapisów kodeksu pracy). Naprawdę można się chwalić, stopę bezrobocia mamy najniższą w Unii Europejskiej i to już od stycznia. Według statystyk Eurostatu, bezrobocie w Polsce utrzymuje się na poziomie 3,1 procent, w skali roku ubyło ponad 60 tysięcy osób na zasiłkach. Większy spadek nastąpił tylko we Francji, choć tam bezrobocie jest dużo wyższe, równe unijnej średniej i wynosi ponad 7 procent.
Czwarte – wzrost eksportu. Przyrost w niektórych miesiącach sięgał 20 procent, średnio polskie firmy sprzedają teraz miesięcznie za granicę towary za 100 mld zł. Wzrost eksportu równoważy z górą przyrost importu, problemem jest ich inna struktura (surowce – produkty).
Piąte, chyba najważniejsze, to dziedzina wymykająca się prostym zestawieniom i trudna do ujęcia w liczbach, zwłaszcza w skali rok do roku czy miesiąc do miesiąca. Temat raczej dla socjologów niż ekonomistów. Chodzi o wybuch nieprawdopodobnej inicjatywy i przedsiębiorczości. Eksplozja sprzedaży na odległość, przez komputery, ale też telefony, praca zdalna, ogromny rozwój sektora informatycznego. Są w tym oczywiście i plusy, i minusy, przyszłość to zweryfikuje, ale w szerokiej skali tu najpewniej lokuje się pojęcie wpływu pandemii Covid-19 na gospodarkę, czyli na warunki życia setek milionów ludzi.
Najkrócej mówiąc, gospodarka chyba już zdejmuje epidemiczną maseczkę. Problem w tym, czy twarz po zdjęciu maseczki będzie do poznania.
- Autor uważa za sukces, że w całym tekście udało mu się uniknąć słowa „lockdown”.