Gospodarka według PiS


Nie było drugiego takiego rządu, jak gabinet Beaty Szydło, którego polityka gospodarcza byłaby tak zajadle krytykowana już na samym starcie. Choć proponowane zmiany są kontrowersyjne to ich końcowy efekt dla gospodarki nie musi być negatywny. Nie odbiegają też standardem od tego, co proponowały poprzednie ekipy. Pod warunkiem, że nie wejdzie w życie pomysł obniżenia wieku emerytalnego

 

Rodzina 500 plus to program rozdawnictwa publicznych pieniędzy. Nie dość, że doprowadzi do trwałego powiększenia deficytu budżetowego, to jeszcze otrzymane pieniądze rodzice roztrwonią. Jeśli dodamy do tego zapowiadane podniesienie kwoty wolnej od podatku i wprowadzone zmiany w funkcjonowaniu reguły ograniczającej dotychczas możliwość wzrostu wydatków publicznych, to czeka nas krach finansów publicznych. Podatek od bankowych aktywów ograniczy akcję kredytową i tym samym spowolni inwestycje.

Daniny od sklepów wielkopowierzchniowych doprowadzą do zwolnień, a końcowy rachunek – podobnie jak w przypadku podatku bankowego – i tak zapłaci klient. Ostatecznym efektem nieodpowiedzialnej polityki gospodarczej nowego rządu będzie ucieczka z Polski inwestorów zagranicznych. Taka jest główna linia krytyki gospodarczych pomysłów rządu Beaty Szydło. Przebija przez nią polityka i emocje, mniej – chłodna ekonomiczna kalkulacja. Bo jeśli spojrzymy na gospodarcze koncepcje PiS i ich liczbowe konsekwencje, to trudno powiedzieć, żeby odbiegało to od standardów zaproponowanych przez poprzednie rządy. Choć niektóre pomysły – jak obniżenie wieku emerytalnego czy rujnujący banki pomysł przewalutowania kredytów walutowych na złote – są dla długoterminowych perspektyw wzrostu naprawdę niebezpieczne.

 

Krach finansów publicznych

– Zwiększamy wydatki fiskalne w szczytowym momencie cyklu koniunkturalnego, finansując je deficytem. To bardzo niebezpieczne, bo jeśli tempo wzrostu gospodarczego spadnie, to będziemy mieli olbrzymią dziurę w finansach publicznych – mówi Aleksander Łaszek, główny ekonomista fundacji Leszka Balcerowicza Forum Obywatelskiego Rozwoju. Tak nie będzie zapewne w 2016 roku, bo tempo wzrostu PKB zapowiada się na solidne 3,5 procent. Dodatkowo po stronie przychodów budżetowych pojawi się 9 mld złotych z tytułu sprzedaży częstotliwości LTE oraz wypłata z zysku NBP w kwocie 3,2 mld zł, co w znacznym stopniu zrównoważy wydatek 16 mld złotych związany z programem Rodzina 500 plus. Ale w kolejnych latach takich ekstra wpływów już nie będzie, a koszt programu wzrośnie do 23 mld złotych. Dodatkowe 20 mld złotych rocznie kosztować ma zapowiadane podniesienie kwoty wolnej od podatku do 8 tys. złotych (z obecnych 3 tys. złotych) stopniowo od 2017 roku.

 
– Najpierw większość ekonomistów prognozowała załamanie finansów publicznych w 2016 roku, teraz data katastrofy została wyznaczona na rok 2017 lub 2018. A tak wcale nie musi być, bo mamy rezerwy, żeby pokryć zwiększone wydatki – mówi Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista mBanku. Według Prawa i Sprawiedliwości, w kolejnych latach dodatkowe wpływy budżetu pochodzić mają przede wszystkim z uszczelnienia systemu podatkowego. Firma konsultingowa PwC szacuje, że luka w podatku VAT, wynikająca z różnego rodzaju nadużyć i wyłudzeń, wzrosła z 0,6 proc. PKB w 2007 rok do równowartości 3 proc. PKB w 2015 roku. To ponad 50 mld złotych.

 
– Krytykanci polityki gospodarczej nowego rządu z góry zakładają, że tych pieniędzy nie da się odzyskać. Chyba trochę przedwcześnie. Są jeszcze Otwarte Fundusze Emerytalne i po ten kapitał też można w ostateczności sięgnąć – uważa Pytlarczyk. Zarzuty wobec programu gospodarczego PiS dotyczą nie tylko zagrożeń, które tworzy on dla stabilności finansów publicznych, ale także skutecznościwybranych metod. Program Rodzina 500 plus ma odwrócić niekorzystne trendy demograficzne, a podniesienie kwoty wolnej od podatku – poprawić ma sytuację materialną najbiedniejszej części społeczeństwa. – Założenia obu pomysłów są słuszne, ale narzędzia, które wybrano, są niewłaściwe. Z jednej strony, bardzo kosztowne dla budżetu, a z drugiej, nie zachęcające do podejmowania pracy – ocenia Aleksander Łaszek. Jak pokazują doświadczenia państw znajdujących się na wyższym poziomie rozwoju, które wcześniej niż Polska zaczęły mierzyć się problemem demograficznym, dodawanie pieniędzy niekoniecznie przekłada się na zwiększoną liczbę urodzeń. Dlatego, według Łaszka, powinniśmy się skupić na ułatwianiu kobietom powrotu na rynek pracy po urodzeniu dziecka, promować elastyczne formy zatrudnienia dla nich, budowaniu żłobków i przedszkoli. Zamiast podnoszenia kwoty wolnej od podatku moglibyśmy zwiększyć limit podstawowych kosztów uzyskania przychodu, co spowodowałoby, że w kieszeniach Polaków zostawałoby więcej pieniędzy. Ale pod warunkiem, że podejmą pracę. W ten sposób mielibyśmy szansę na podniesienie stopy zatrudnienia (wskaźnik określający, jaki odsetek ludności w wieku od 15. do 64. roku życia pracuje zawodowo), jednej z najniższych w Unii Europejskiej.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Paweł Szałamacha – minister finansów

W latach 2006-2007, kiedy rządziło PiS, dynamika PKB znacznie przekraczała 5 procent. To były bardzo dobre lata dla naszego kraju. Naszym celem jest powrót do dobrych lat.

 

Antypromocja zatrudnienia
Zdaniem Aleksandra Łaszka, także konstrukcja programu Rodzina 500 plus jest wadliwa z punktu widzenia promocji zatrudnienia. Zawiera on warunek, który pozwala otrzymywać 500 złotych miesięcznie już na pierwsze dziecko, jeśli dochód na głowę w rodzinie nie przekracza 800 złotych. Przy jednym pracującym małżonku w rodzinie, która znajduje się poniżej granicy progu dochodowego, drugiemu może nie opłacać się podejmować zatrudnienia, jeśli proponowana płaca jest niska, bo nie będzie ona rekompensować w dostatecznym stopniu utraty 500-złotowego zasiłku. Najbardziej zaciekli krytycy programu Rodzina 500 plus argumentują, że rodzice dodatkowy dochód przepiją, zamiast zainwestować go w dzieci.
– To, że od czasu zmiany ustroju nie stworzyliśmy polityki promującej posiadanie dzieci, jest jednym z głównych błędów transformacji – mówi Rafał Antczak, członek zarządu polskiego oddziału firmy doradczej Deloitte. – Dlatego uważam program Rodzina 500 plus za bardzo potrzebny, bo to ostatni moment, by zahamować niekorzystne demograficzne trendy. Pozytywne efekty programu mogą być zaskakujące – dodaje. Antczak nie zgadza się z wprowadzeniem podatków sektorowych (od aktywów bankowych i sklepów wielkopowierzchniowych), które mają przynieść około 7 mld zł dochodów rocznie i częściowo pokryć dodatkowe wydatki z państwowej kasy. Ale nie odbiera nowej władzy prawa do sięgnięcia po takie narzędzia.
– W czasach, kiedy o kształcie polityki monetarnej decydują największe w skali globu banki centralne, polityka fiskalna jest ostatnim narzędziem, za pomocą którego władze mogą decydować o kształcie polityki gospodarczej. PiS już przed wyborami zapowiedział, że podatki takie chce wprowadzić i dostał mandat, by to zrobić – uważa Antczak. Pytanie tylko, czy sprzyjają one utrzymaniu na wysokim poziomie tempa wzrostu gospodarczego, czy raczej perspektywy rozwoju hamują? Z tego punktu widzenia najważniejszym argumentem przeciw wprowadzeniu podatku od aktywów bankowych jest ten o ograniczeniu akcji kredytowej. Ale nie można też wykluczyć, że wprowadzenie dodatkowej daniny doprowadzi do konsolidacji sektora, który – na tle innych państw Unii – jest mocno rozdrobniony. A skoro tak, to zdolność sektora do finansowania inwestycji może wzrosnąć, wypierając tym samym negatywne efekty wprowadzenia podatku od aktywów.
– Zgodnie ze zwyczajem, przez pierwsze 100 dni urzędowania nowy rząd korzysta z pewnej taryfy ulgowej, dopiero później przychodzi czas na pierwsze oceny. Pomysły rządu Beaty Szydło od początku poddane zostały ostrej krytyce, także z wykorzystaniem zagranicznych polityków, co w polskiej historii kojarzy się jednoznacznie negatywnie – ocenia Rafał Antczak.

 

Pośpiech Standard & Poor’s Po fali krytyki, która przetoczyła się przez krajowe media i serii negatywnychartykułów w poważnej prasie ekonomicznej na świecie, 15 stycznia nadszedł punkt kulminacyjny – agencja Standard & Poor’s zdecydowała się na obniżenie ratingu naszej wiarygodności kredytowej z A- na BBB+. Pozostałe dwie najważniejsze agencje ratingowe – Moody’s i Fitch – nie zmieniły oceny naszej wiarygodności kredytowej, choć ostrzegły, że mogą to zrobić. – Z pomysłów zwiększających wydatki budżetowe na razie w życie weszła jedynie Rodzina 500 plus, reszta to tylko propozycje. Analitycy Standard & Poor’s założyli pewien scenariusz, który może, ale nie musi się zdarzyć – mówi Ernest Pytlarczyk. Pospieszne działanie Standard & Poor’s budzi wątpliwości, bo agencja nie reagowała równie stanowczo, kiedy za rządów Platformy Obywatelskiej zawieszany był próg ostrożnościowy, zapobiegający narastaniu długu publicznego po przekroczeniu poziomu 50 proc. PKB, albo kiedy ta sama partia zadecydowała o zagarnięciu do ZUS 151 mld złotych,
które Otwarte Fundusze Emerytalne zainwestowały w obligacje skarbowe. Otwarcie przyznając, że inaczej czeka nas katastrofa finansów publicznych. Zmiana zasad działania reguły wydatkowej też nie jest nowym pomysłem – w tego typu działaniach specjalizował się Jacek Rostowski, minister finansów w rządzie Donalda Tuska.

 

– Kilka kryzysów na rynkach finansowych już przeżyliśmy i wiemy mniej więcej, jak one się rozwijają. Ich bardzo istotnym elementem jest przekonanie inwestorów, że możliwy jest tylko jeden określony scenariusz. To wywołuje reakcje stadne i prowadzi do paniki. Skutkiem ubocznym zmasowanej krytyki rządu Beaty Szydło z wykorzystaniem zagranicznych mediów jest to, że znaleźliśmy się na tej ścieżce. Dlatego określiłbym takie działania jako głupotę lub sabotaż – mówi Rafał Antczak. Gdyby przyjąć tę nieco spiskową teorię to można założyć, iż daliśmy inwestorom zagranicznym pretekst, żeby rozhuśtać notowania naszych aktywów, który oni skrzętnie wykorzystali, aby zarobić pieniądze.

 

W kontrze do Unii
– Nie zgadzam się z tezą, że krytyka rządu Beaty Szydło jest przesadzona, biorąc pod uwagę tempo zmian i ich negatywne konsekwencje dla finansów publicznych. Inwestorzy te zagrożenia zaczęli uwzględniać w wycenie polskich aktywów już w maju, po wyborczym zwycięstwie Andrzeja Dudy – mówi Aleksander Łaszek. Trudno też odbierać prawo nawet do ostrej krytyki gospodarczego programu PiS akurat FOR – ta powstała w 2007 roku z inicjatywy Leszka Balcerowicza fundacja równie bezkompromisowo wypowiadała się o pomysłach rządów PO, jeśli oceniała je jako szkodliwe dla polskiej gospodarki.
– Popełniamy te same błędy, które kraje południa Europy robiły dekadę temu i zapłaciły za to ostrym kryzysem. Oni wyciągnęli wnioski i dziś naprawiają finanse publiczne, a my będziemy jednym z nielicznych państw Unii, który zwiększy deficyt finansów publicznych w 2016 roku – zwraca uwagę Łaszek. Zejście ze ścieżki obniżania deficytu finansów publicznych to jeden z głównych powodów zmiany Polsce ratingu przez agencję Standard & Poor’s. Nawet ci ekonomiści, którzy nie zgadzają się z tezą o zbliżającym się krachu polskiej gospodarki przyznają, że deficyt finansów
publicznych będzie w najbliższych latach oscylował w pobliżu 3 proc. PKB, a przekroczenie tej granicy to groźba objęcia Polski przez Komisję Europejską procedurą nadmiernego deficytu. Ale gdyby politykę fiskalną nowego rządu odnosić nie do modelowych rozwiązań, które promuje FOR, tylko do działań poprzednich rządów, to okaże się, że w ostatnich 15 latach średni deficyt finansów publicznych wyniósł 4 proc. PKB. Nikt przez 26 lat ustrojowej transformacji nie zdecydował się na całościowy przegląd wydatków publicznych i ich reformę. W tym względzie rząd Beaty Szydło w niczym nie różni się od poprzedników.
– Owszem, jakaś część inwestorów portfelowych wycofała się z Polski. Ale tych, którzy postawili tutaj fabryki, to i kijem trudno byłoby wygonić. Mają tu niskie koszty pracy, sprzyja im relatywnie słaby złoty, a wskaźniki opisujące stan gospodarki są na bardzo przyzwoity poziomie – zwraca uwagę Pytlarczyk.

 

Dwa groźne pomysły
W gospodarczym programie Prawa i Sprawiedliwości są dwie koncepcje naprawdę groźne dla perspektyw rozwoju polskiej gospodarki. Chodzi przede wszystkim o powrót do poprzedniego wieku emerytalnego, co oznaczać będzie narastające z roku na rok gigantyczne koszty dla budżetu – już w następnej dekadzie chodzi o kwoty rzędu 100 mld złotych. To także działanie obniżające konkurencyjność polskiej gospodarki, wzrost bezrobocia wśród osób młodych, podniesienie podatków dla pracujących i spadek wysokości świadczeń wypłacanych na emeryturze. Drugą kwestią jest sposób rozwiązania problemu kredytobiorców frankowych. Jeśli banki zmuszone zostaną do ich przewalutowania na złote po wyjątkowo niekorzystnych dla siebie kursach, to ich zdolność do finansowania gospodarki znacznie spadnie. Tak się stanie jeśli, na przykład, wejdzie w życie projekt ustawy, który złożyła w Sejmie Kancelaria Prezydenta. Dla banków oznaczać to będzie dodatkowe koszty rzędu 30-60 mld złotych, wielokrotnie przewyższające łączny roczny zysk całego sektora.
– To są na razie tylko propozycje, mam nadzieję, że w tym kształcie nie wejdą w życie – mówi Ernest Pytlarczyk. Koncepcje gospodarcze Prawa i Sprawiedliwości są, z punktu widzenia stanu finansów publicznych i przyszłego tempa rozwoju Polski, ryzykowne. Możemy się na nich wyłożyć, ale przesądzanie już teraz, że to podstawowy i jedyny właściwie scenariusz, jest przedwczesne. Jednak nawet jeśli nie wprowadzimy w życie pomysłów jednoznacznie niekorzystnych i jakoś się obronimy, to trudno oprzeć się wrażeniu, że przegapiamy ostatni dobry moment – kiedy wzrost gospodarczy wspierają płynące szerokim strumieniem pieniądze unijne – żeby relatywnie bezboleśnie finanse publiczne zreformować.