Don King

Rozmowa z Donem Kingiem, promotorem boksu zawodowego

– Stroni pan ostatnio od dziennikarzy?
– Nie znoszę, kiedy są przekręcane moje słowa i myśli. Mam nadzieję, że pan przekaże to, co naprawdę powiedziałem.

– Obiecuję…
– Reporterzy, dziennikarze to na całym świecie bardzo ważni ludzie. Oni słowami malują obrazy. I różnica pomiędzy rzetelnymi i wspaniałymi dziennikarzami jest taką, jak pomiędzy artystami malarzami. I tak, jeden artysta spojrzy na ścianę i powie: „O, jaka szara ściana!” Inny spojrzy na tę samą ścianę i doda: „O, jaka blada ściana, ale jakie ma interesujące pęknięcia struktury”… To samo widzą, a inaczej interpretują.

– Jest pan legendą zawodowego pięściarstwa. Czy sądzi pan, że w dzisiejszych czasach taka kariera, jak pańska, byłaby możliwa?
– Myślę, że tak,  pod warunkiem, iż na swojej drodze spot­kałbym Muhammada Ali lub Foremana. Ale tak poważnie, to proszę zauważyć, ile nowych instrumentów medialnych nam przybyło, jak rozbudowała się telewizja, jak rozwinął się Internet. Mogłoby to stać się możliwe, jeżeli będzie się miało intuicję i będzie wielu dobrze zapowiadających się bokserów. O ile będzie odpowiednie zaplecze wielkich talentów. Za moich czasów boks uchodził za coś podejrzanego, a zwłaszcza ludzie, którzy się wokół niego kręcili. Mówiąc wprost, podejrzewano, że w tym sporcie maczają swoje palce przestępcy. Trzeba było wykonać wiele pracy, aby udowodnić, że może to być atrakcyjna dyscyplina sportu.

– No i dochodowa?
– Powiem nieskromnie: to, że pojawiły się tak wielkie pieniądze w boksie, to wyłącznie moja zasługa. Ja byłem pionierem w tej dziedzinie. Pamiętam do dzisiaj te wszystkie negocjacje i pertraktacje, kiedy to udało się przekroczyć sumę 10 milionów dolarów za walkę. Później walki Tysona po 15 i więcej milionów. Ogromne sumy pieniędzy jak na tamte czasy. Ale kluczem do sukcesu dla moich następców powinno być zapoznanie się z kingizmem.

– Proszę wyjaśnić to pojęcie.
– Kiedy po raz pierwszy znalazłem się na scenie pięściarskiej, wielu złośliwie twierdziło, że ten King to szczęściarz, bo karierę robi dzięki Alemu, bez niego nic by nie znaczył. Taka prosta ludzka zawiść, a do tego jak takiemu czarnuchowi można przyklasnąć i gratulować sukcesu. Uważano powszechnie, że czarni są zbyt głupi, by odnosić takie sukcesy, wspinać się na szczyty managmentu. Teraz, po wielu latach, nikt nie podkreśla koloru mojej skóry, ponieważ udowodniłem, że jako promotor robiłem ludziom, poprzez ludzi i dla ludzi. I to zarówno dla białych, jak i dla czarnych. I cała moja magia i siła polega na wiązaniu ludzi, na jednoczeniu ludzi, a nie dzieleniu.

– I to jest klucz do sukcesu?
– Trzeba być geniuszem w dziedzinie kreacji. Kiedy jesteś w stanie wymyślić tytuły eventów bokserskich, takich jak „Rumble in the Jungle”, dla walki pomiędzy Alim i Foremanem, lub „Thrilla In Manila”, z okazji trzeciej walki Alego z Joe Frazierem, to tworzysz pewną ekstrawagancję, której zadaniem jest przyciągnąć uwagę ludzi z różnych dziedzin życia. A teraz pozwolę sobie wyłożyć zasady „kingizmu”. W biznesie jest podaż i popyt. Tam, gdzie nie ma popytu, trzeba go wykreować. A następnie stworzyć warunki do zas­pokojenia tego popytu. Dzięki temu masz do sprzedania coś, co spowoduje, że coś się będzie działo. I dlatego właśnie kocham to, co robię. Chcę i dążę do nieba, aspiruję poza ziemskie granice. I jeszcze nie znalazłem granic mojego działania, pomimo tylu lat. Każdym dniem mojego życia tworzę historię. Przełamałem wszystkie rekordy ustanowione w dziedzinie promocji. Jako pierwszy dostałem milion dolarów za transmisje telewizyjną, po raz pierwszy promowaną przeze mnie walkę obejrzał miliard ludzi na całym świecie… Zorganizowałem ponad 600 walk o tytuł mistrzowski. Nikt nawet nie zbliżył się do tych liczb.

– Do kanonu patriotyzmu amerykańskiego weszło pana stwierdzenie: Only in America.
– Ameryka jest wielkim narodem. Kocham Amerykę, bu tutaj za prawdę oczywistą dawno temu uznano, że wszyscy obywatele są równi, obdarzeni przez Boga niezbywalnymi prawami, do których zalicza się życie, wolność i dążenie do szczęścia. Ale te obietnice musimy na co dzień wprowadzać w życie, realizować, inaczej pozostaną pustymi słowami. Do tego trzeba mieć wiarę, a wiara jest niewidzialna. Ale ciągle wierzymy, że uzyskamy tę doskonałość, a jeżeli mamy głęboką wiarę, to kiedyś dopniemy celu. Dlatego zawsze powtarzam: Tylko w Ameryce. Jak w tym filmie na mój temat, pod tym samym tytułem. Tylko w Ameryce mógł prezydentem zostać Obama i tylko w Ameryce mógł zaistnieć ktoś taki jak ja – Don King…

– Wie pan dzięki czemu jest tak rozpoznawalny?
–  Zdaję sobie sprawę, że może to nie jest mój czar osobisty, a moje włosy… Wszyscy pytają mnie, skąd się wzięła taka fryzura u Kinga. Kiedyś miałem typowe kręcone włosy, jak większość Afroamerykanów. Ale kiedy wyszedłem z więzienia w 1971 roku, miałem przez jakiś czas dziwne dudnienie w głowie. I wtedy moje włosy zaczęły wyprostowywać się do góry – ping, ping, ping, ping, ping – każdy włos w stronę nieba. Odebrałem to jako łaskę Pana Boga, i poczułem się dzieckiem Bożym. Nie wiem, jak to się stało, ale wiem, że gdy idę pod prysznic i wychodzę, to włosy wstają mi na głowie z powrotem.

– A co pan myśli o polskich bokserach, kiedyś promował pan Gołotę, a następnie Adamka?
– Ja kocham Polskę. To wspaniały kraj, który nigdy sie nie poddał. Poznałem waszą historię, historię zrywów niepodległościowych, wojen i wieloletniego zmagania się z totalitaryzmem. Ta siła tkwiąca w narodzie przekłada się na waszych sportowców. Są ambitni i nie odpuszczają, walczą do końca…

– W przypadku Gołoty, ten koniec czasem przychodził po paru sekundach…
– Ale ja się skupiam na społeczeństwie. Mam wielu przyjaciół w Polsce i chętnie zawsze wracam do waszego kraju. Niesiecie wielkie wartości dla świata, to dzięki wam, temu początkowi Solidarności, upadł mur berliński i przywrócono wolność w krajach za tzw. żelazną kurtyną.

– Czy pana charyzmatyczna natura pomogła w osiągnięciu sukcesu i zbudowaniu wizerunku?
– Charyzmę dostaje się od Pana Boga. Ja jestem osobą wierzącą w Boga i uważam, że wiele rzeczy są Jego łaską. Boks stał się dla mnie przepustką na salony, do wielkiego świata. Nawet mój pobyt w więzieniu też był w pewien sposób procesem edukacyjnym, bo miałem czas, aby wypełnić luki w edukacji i zająć się przez prawie cztery lata intensywną lekturą Szekspira, Kanta i Schopenhauera. To też czemuś służyło. Wierzę w Opatrzność i w palec Boży, który kieruje nami i doświadcza zawsze z pewnym uzasadnieniem. Nic nie dzieje się bez powodu.

– Czy czuje pan jakąś misję do spełnienia i czy wyczuwa jakiś wpływ w tym, co robi, na młode pokolenie?
– Jak już wspomniałem, moja misja polega głównie na jednoczeniu ludzi, ich scalaniu dla idei pokoju. Bokserzy w dzisiejszych czasach spełniają rolę dawnych gladiatorów, z tą różnicą, że nie są skazani na śmierć, tylko na wielkie pieniądze i sławę. Jeżeli młodzi ludzie, i to obojętnie, jakiego koloru skóry, są dzięki temu pozytywnie zmotywowani, to utwierdza mnie to w przekonaniu, że mój wysiłek nie idzie na marne.

– Serdecznie dziekuję, życzę zdrowia i z góry wszystkiego najlepszego z okazji 80. urodzin.

Co lubi Don King?

Kuchnia – jest smakoszem tradycyjnej amerykańskiej kuchni, znajomi podkreślają,
że jest wielkim miłośnikiem żeberek z grilla
Upodobania – nie pije i nie pali, ale jest uzależniony od aspiryny, którą regularnie połyka
Hobby – literatura, uwielbia książki, każdą wolną chwilę spędza przy lekturze w swoim domu na Florydzie