Rozmowa z Beatą Stelmach Prezesem Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych, wiceprezesem MCI Management SA.
– Zna pani giełdę od podszewki.
– Mam to szczęście, ale i przywilej należeć do grupy osób związanych z rynkiem kapitałowym, a więc i warszawską Giełdą Papierów Wartościowych od samego początku, w tym od pierwszego notowania na giełdzie, w dniu 16 kwietnia 1991 roku.
– Wspaniały rodowód.
– W moim przypadku było to wynikiem dobrej chwili, kiedy zaczynałam swoją karierę zawodową. Rozpoczęłam naukę na SGPiS – dziś SGH – jeszcze w warunkach gospodarki socjalistycznej. Końcówka studiów to był kompletny przełom. Pamiętam spotkanie z rektorem na otwarciu roku akademickiego w 1989 roku, kiedy to powiedział: „Wyrzućcie z pamięci to, czego nauczyliście się przez ostatnie 4 lata. Musicie zacząć myśleć w inny sposób.” Z programu zniknął podział na ekonomię socjalizmu i kapitalizmu. Okazało się, że ekonomia jest jedna, a istotę stanowi sprawność gospodarki, a nie realizacja politycznych dyrektyw… Dla części wykładowców był to grom z jasnego nieba. Musieli przewartościować wszystkie wcześniejsze dokonania.
– Jak pani zareagowała na przełom 1989 roku?
– Chyba wszyscy wówczas czuliśmy, że czekają nas wielkie zmiany. Na czwartym roku studiów pracowałam w NBP, w komórce zajmującej się współpracą z Bankiem Światowym, którą kierował pan Andrzej Olechowski. Czuło się tam powiew świata i wielkich pieniędzy. Miało to niewątpliwie wpływ na mój sposób myślenia. Stanowiło dodatkowy impuls do nauki języków, z czym nigdy nie miałam problemów. Bezpośrednio po ukończeniu studiów podjęłam pracę w spółce, która handlowała z firmami z ówczesnego ZSRR. Często wyjeżdżaliśmy do Moskwy, albo Zurychu. Choć była to ciekawa praca, czułam, że powinnam zdobyć doświadczenie w dużej międzynarodowej firmie. Poszłam nawet na rozmowę kwalifikacyjną, chcąc na jakiś czas zostać sekretarką zarządu takiej wielkiej firmy (mając już dyplom magistra!). Szefowa HR zareagowała ze zdumieniem: „Dziewczyno, z takimi kwalifikacjami i umiejętnościami, jak twoje, powinnaś ubiegać się o merytoryczne stanowisko.” A jakież to były kwalifikacje?… Ale rzeczywiście, w tym okresie znajomość choćby tylko angielskiego i dyplom niezłej uczelni otwierały wszystkie drzwi.
– I tak trafiła pani do Komisji Papierów Wartościowych?
– Najpierw jeszcze postanowiłam uzyskać licencję maklera. Podeszłam do pierwszego egzaminu maklerskiego jaki był w Polsce zorganizowany i… zabrakło mi kilku punktów. Egzamin zdało wówczas zaledwie 12 osób. Po kilku latach sama zasiadałam w komisji egzaminacyjnej i muszę stwierdzić, że wymagania stawiane kandydatom na maklerów były bardzo wysokie. Ale wtedy okazało się, że giełda działa jak magnes, że nowy, dotąd nie funkcjonujący w naszym kraju rynek kapitałowy jest tak fascynujący, że nie było innego wyboru. Natychmiast przyjęłam propozycję pracy w nowoutworzonym urzędzie Komisji Papierów Wartościowych, której siedziba mieściła się w dawnym budynku cenzury przy ul. Mysiej. Biuro wyglądało mniej niż skromnie – w szarych pokojach ustawiono odrapane meble. Ale już stały pierwsze komputery (pamiętam jak sprzeczaliśmy się o wolne miejsce przy klawiaturze). Trafiłam do kierowanego przez Jacka Sochę Biura Inspekcji, czyli „giełdowej policji”, jak mawiali maklerzy. Nasze zadanie polegało m.in. na tym, by obserwować przebieg zawieranych transakcji pod kątem potencjalnych manipulacji, czy też wykorzystywania informacji poufnych. Szefem Komisji był wtedy Lesław Paga – postać niezwykle charyzmatyczna; to on przekonywał nas, że jeśli tylko będziemy tego chcieć, to polski rynek będzie kiedyś silny, liczący się w Europie i na świecie. A my chcieliśmy.
– Jak zapamiętała pani początki giełdy?
– Wtedy na rynku obecni byli głównie bardzo młodzi ludzie, najczęściej przed trzydziestką. Starsi dość nieufnie odnosili się do przekształceń, często mieli trudności, by się do nich dostosować. Myślę, że sukces, jaki udało się nam wypracować, polegał na braku obaw i kompleksów oraz niezachwianej wierze, że w Polsce musi powstać silny rynek. Co więcej, umieliśmy wykorzystać wiedzę zagranicznych doradców.
– Szczególnie aktywni byli wówczas Amerykanie.
– Niewątpliwie miało to wpływ na zaadaptowanie modelu nadzoru nad rynkiem podobnego, jak w USA, z dużymi uprawnieniami Komisji – nadzorcy i regulatora. System notowań przyjęliśmy francuski.
– Czy w pionierskim okresie giełdy Komisja Papierów Wartościowych (obecnie KNF) wielokrotnie podejmowała działania polegające na ściganiu nieuczciwych inwestorów?
– Niektóre sprawy zyskały szeroki rezonans, jak choćby „poznańska wirrówka”, dotycząca manipulacji na akcjach kilku spółek związanych z indeksem WIRR (indeks rynku równoległego). W większości przypadków jednak sprawy kierowane przez nas do prokuratury nie miały, niestety, zakończenia w sądzie. Organa ścigania nie umiały wówczas właściwie interpretować tych spraw. Proszę pamiętać, że nadzorca, niezależnie od tego, gdzie dane przestępstwo ma miejsce, w Polsce, w Ameryce, czy w Malezji, ma do czynienia z przestępstwami „białych kołnierzyków”, ludzi świetnie obeznanych z prawem i korzystających ze wsparcia wysokiej klasy specjalistów. Tak więc trudność prowadzenia takich postępowań polega najpierw na zidentyfikowaniu przestępstwa, następnie na zebraniu materiału dowodowego, a następnie na doprowadzeniu sprawy do wyroku sądowego. Każdy z tych etapów jest niezwykle złożony.
– Jak długo była pani – mówiąc żartobliwie – giełdową policjantką?
– Formalnie do 1994 roku, gdy Jacek Socha zastąpił Lesława Pagę na stanowisku szefa Komisji Papierów Wartościowych. Wraz z nim opuściłam Biuro Inspekcji. Przyjęłam obowiązki dyrektora Sekretariatu Komisji, pełniłam funkcję rzecznika prasowego Komisji (fantastyczne zajęcie!). Ale z tematyką nadzoru i wykrywania przestępstw miałam nadal do czynienia, zajmując się współpracą z innymi nadzorcami z całego świata w ramach International Organization of Securities Commissions (IOSCO), organizacją zrzeszającą instytucje regulujące i nadzorujące rynki finansowe z różnych krajów. Na forum IOSCO prowadziłam prace grupy roboczej ds. wymiany informacji i nadzoru nad rynkami (w tym wykrywanie przestępstw manipulacji i wykorzystywania informacji poufnych).
– Pani dalsza kariera dowodzi, że najchętniej pojawiała się pani tam, gdzie działo się coś nowego.
– W 1999 roku ruszyła reforma emerytalna. Uznałam, że warto się w to włączyć. Opuściłam Komisję i wzięłam udział we wprowadzaniu na rynek nowo utworzonego towarzystwa emerytalnego Pekao/Alliance PTE SA. A warto wiedzieć, że nigdy wcześniej nie wydano w Polsce w tak krótkim czasie tak dużych pieniędzy, przez tak niewielką liczbę podmiotów, na kampanie reklamowe. Chodziło o to, by w szybkim tempie przyciągnąć do siebie jak największą liczbę Polaków – przyszłych emerytów. Po tych doświadczeniach przeszłam do bankowej Grupy PBK, gdzie zostałam wiceprezesem spółki – domu maklerskiego, mającego zajmować się zarządzaniem aktywami. Usługi asset management dla zamożnych ludzi nie były wówczas tak popularne. Nasi doradcy zarządzali też środkami klientów Banku. To ciekawe, że często moje zadania polegały na budowaniu czegoś od samego początku lub wręcz przemodelowaniu biznesu. Tym razem uczestniczyłam w tworzeniu podmiotu, który właśnie starał się o licencję Komisji, wprowadzał procedury obowiązujące na regulowanym rynku kapitałowym. Bardzo ciekawe doświadczenie. A na pewno pomogła mi tu znajomość rynku od strony regulatora i nadzorcy.
– Co spowodowało, że podjęła się pani kierowania Warszawską Giełdą Towarową?
– Dałam się skusić wizji, by przekształcić WGT w instytucję na wzór Chicago Board of Trade – znów ta pokusa, by w Polsce był silny rynek kapitałowy!… Amerykanie z giełdy towarowej w Chicago byli gotowi zainwestować w Warszawie i dołączyć do akcjonariatu WGT. Podobnie nasz Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych – moje rozmowy z ówczesnym wiceprezesem KDPW, Ludwikiem Sobolewskim, były bardzo zaawansowane. Depozyt miałby wtedy przejąć funkcję izby rozliczeniowej także dla kontraktów terminowych. To był dobry czas, sprzyjały nowo wprowadzone przepisy prawne. Istniała wówczas realna szansa, że rozdrobniony rynek mięsno–zbożowy uda się skonsolidować, a na tej bazie stworzyć prawdziwy rynek terminowy; zwłaszcza że były już notowane instrumenty pochodne na walutę. Niestety, zderzyłam się z oporem prywatnych akcjonariuszy. Proponowałam rozwój na wzór amerykański, i co za tym idzie szansę na wielkie pieniądze. Moja wizja oznaczała jednak konieczność poddania się procedurom rynku regulowanego. Skutek jest taki, że do dziś WGT nie ma licencji giełdowej. Nie mając szansy na realizację swojej strategii, złożyłam rezygnację.
– Pani następcą na stanowisku prezesa został Waldemar Pawlak.
– Tak. Przekazanie obowiązków odbyło się w bardzo przyjaznych warunkach. A ja trafiłam do zarządu Prokom Software, gdzie odpowiadałam za relacje z rynkiem kapitałowym, uczestniczyłam w transakcjach fuzji, przejęć, odpowiadałam za właściwą komunikację i relacje z akcjonariuszami, słowem za wszystko, co wiązało się giełdą. Moim kolejnym miejscem był zarząd Intrum Justitia TFI, towarzystwa zarządzającego funduszem sekurytyzacyjnym, jednego z pierwszych tego rodzaju na polskim rynku. I znów budowałam od podstaw podmiot, który reprezentował nowatorskie podejście do zarządzania wierzytelnościami w strukturze rynku regulowanego. Od dwóch lat zasiadam w zarządzie MCI Management SA, spółki z obszaru private equity, notowanej na GPW. Odpowiadam za tworzenie innowacyjnych produktów inwestycyjnych z obszaru PE/VC, a także rozwój nowych funduszy.
– Pracując tam intensywnie, znalazła pani jednak czas, by dwukrotnie zaliczyć studia MBA…
– Tak – w obu przypadkach: zarówno w Calgary University, jak i studia w INSEAD, to były programy tzw. executive, czyli dla osób, które musiały wykazać się określonym stażem i doświadczeniem w biznesie. Zwłaszcza studia w INSEAD były niezwykłym doświadczeniem. W grupie prawie 60 osób byłam jedyna z Polski, nie wspominając, że w całej naszej grupie były tylko 4 kobiety. Poprzeczka stawiana kandydatom starającym się o możliwość zdobycia dyplomu MBA tego ekskluzywnego instytutu była niezwykle wysoka. A i same studia, trwające niemal półtora roku, też nie należały do łatwych. Ale warto było! Uważam, że dla każdego managera pragnącego rozwijać się bardzo ważne jest podnoszenie kwalifikacji. Bez względu na wiek.
– W biznesie jest stosunkowo mało kobiet. Zapewne chodzi o to, że trudno połączyć zrządzanie firmą z życiem rodzinnym.
– Zupełnie się z tym nie zgadzam. Moja rodzina nigdy nie ucierpiała (mam nadzieję, że moi domownicy to potwierdzą!) z powodu moich obowiązków. Ważne, by umieć podzielić się obowiązkami. Mój mąż zawsze mnie wspierał, przejmował wiele obowiązków domowych, choć miał własną pracę i własne pasje. Ja z kolei zawsze znajdowałam czas, by wspólnie z synem odrobić lekcje. Choć jest on już studentem, nadal spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu, razem jeździmy na narty, pływamy na deskach.
– A co myśli pani o kobiecym stylu zarządzania?
– To modny temat, zwłaszcza w dobie dyskusji nad wprowadzeniem parytetów płci do życia politycznego i gospodarczego. Uważam, że dobrym managerem może być zarówno kobieta jak i mężczyzna – to wynika z przygotowania merytorycznego, z doświadczenia, zdobytych kwalifikacji, ale też i z cech osobowych. Faktycznie, kobieta-manager kojarzy się z bardziej ciepłym sposobem zarządzania, z chęcią szukania kompromisów w miejsce konfliktu. Jest to widoczne najlepiej w niewielkich, na przykład rodzinnych, spółkach. Ale każda firma ma własną kulturę korporacyjną. Szczególnie w dużych przedsiębiorstwach płeć nie ma znaczenia – ważne, żeby prezes, szef, dyrektor miał cechy lidera i odpowiednie przygotowanie merytoryczne. A w Polsce statystyki mówią, że kobiety są lepiej wykształcone. Dlaczego więc jest ich tak niewiele na stanowiskach kierowniczych?
– Od 2006 roku jest pani prezesem Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych.
– Zrzesza ono spółki giełdowe, których papiery notowane są na GPW w Warszawie. Do Stowarzyszenia należą emitenci reprezentujący niemal 90 proc. kapitalizacji naszej giełdy. Choć reprezentują różne branże, to łączy je giełdowy parkiet. Ważnym zadaniem SEG jest dbałość o wysokie standardy naszego rynku. Przez to staramy się dawać możliwość podnoszenia kwalifikacji kadry zarządzającej w spółkach, organizujemy szkolenia, warsztaty, dostarczamy ekspertyzy prawne, uczestniczymy w tworzeniu prawa, występujemy z inicjatywą zmian regulacyjnych. Rynek wysoko ceni nasze eksperckie opracowania, raporty, wydawnictwa, które szczegółowo omawiają zagadnienia ważne dla managerów – np. jak prawidłowo zorganizować walne zgromadzenie przez Internet.
Co lubi Beata Stelmach?
Zegarki – nosi Omegę, prezent od męża
Pióra – w torebce zawsze ma dwa, najchętniej pisze starym Watermanem, od wielu lat używa fioletowego atramentu
Biżuteria – oszczędnie stosowana. Preferuje perły. Za to uzupełnia to dobrym zapachem perfum (od lat ten sam: Paloma Picasso)
Ubrania – styl klasyczny, ceni dobre marki, szczególną uwagę zwraca na buty
Wypoczynek – aktywny: żeglarstwo, windsurfing. Codziennie biega. Zimą każdą wolną chwilę wykorzystuje na wypad narciarski
Kuchnia – przede wszystkim, dobra! Ten wymóg spełniają kuchnie: polska, chińska, japońska i wiele innych…
Samochód – nieważne, jakiej marki: wygodny i niezawodny; bezpieczny
Hobby – literatura rosyjska, koniecznie w oryginale („Mistrz i Małgorzata” ponad wszystko!)