Bankowa pułapka

    Radca prawny Iwona Rzucidło, założycielka Kancelarii Radcy Prawnego Iwona Rzucidło w Warszawie, mówi o pułapkach, w które wpadli kredytobiorcy – frankowicze i radzi, co zrobić, by wyzwolić się z nieuczciwych umów bankowych.

    Miała pani prawnika w rodzinie?

    Nie, jestem pierwszą przedstawicielką tego zawodu wśród moich bliskich. Postanowiłam zostać prawniczką jeszcze w szkole podstawowej i konsekwentnie ten plan realizowałam. Co ważne, miałam predyspozycje do wykonywania tego zawodu. Myślę tu zwłaszcza o logicznym myśleniu i umiejętności argumentacji na rzecz każdego stanowiska. Dodatkowo są to waleczność i nieustępliwość oraz wychwytywanie niespójności w rozumowaniu innych.

    Studia prawnicze rozpoczęła pani na UMCS w Lublinie.
    To wspaniałe miejsce, poznałam tam naprawdę świetnych ludzi, w tym mojego przewodnika, promotora pracy doktorskiej profesora Leszka Leszczyńskiego, doskonałego specjalistę z zakresu teorii i filozofii prawa. Już od pierwszego roku zaczęłam równolegle swoją działalność naukową. Jako studentka pisałam artykuły, jeździłam na konferencje. Uczestniczyłam też w wielu konkursach krasomówczych.

    Za swoje dokonania dostała pani „Dia- mentowy Grant”.
    Sprawiło mi to wielką radość, ponieważ jest to prestiżowe wyróżnienie dla niewielkiej grupy studentów z całej Polski. Umożliwiło mi to prowadzenie badań doktorskich już na etapie studiów.

    Czyli jeszcze przed magisterium pisała pani doktorat.

    Tak. Dzięki niemu mogłam odwiedzić różne uniwersytety na całym świecie i prowadzić badania.

    Jaka była tematyka tych badań?

    Uzasadnianie orzeczeń sądowych. Nowa wielowymiarowa koncepcja. Doktorat obroniłam w 2016 roku.

    Po studiach rozpoczęła pani pracę w NSA.

    W tym czasie to prawo administracyjne było moim ulubionym obszarem. W NSA, zdobywając wiedzę praktyczną i doświad- czenie, spędziłam kilka lat. W tym czasie zrobiłam jeszcze studia LL.M. w Alicante i Palermo – z zakresu argumentacji prawniczej, w języku hiszpańskim.

    Od kilku lat prowadzi pani własną kancelarię
    W jej skład wchodzą dwa zespoły analityków finansowych i prawnicy pracujący bezpośrednio w kancelarii. Specjalizujemy się w kredytach frankowych i złotówkowych oraz obsłudze prawnej biznesu – od doradztwa na etapie zakładania spółek do ich bieżącej obsługi prawnej. Podejmujemy się spraw trudnych, ułatwiając przedsiębiorcom wyjście z kłopotów. Doradzamy również w zakresie prawa administracyjnego.

    Z informacji na stronie internetowej kancelarii wynika, że w obszarze kredytów frankowych nie przegraliście państwo żadnej sprawy. 100 procent wygranych robi wrażenie.

    To naturalna konsekwencja specjalizo- wania się w tym temacie, ale i ogromnego zaangażowania w sprawy, które powierzają nam nasi klienci.

    Na czym polega nieuczciwość umów kredytowych zawieranych we frankach? Najistotniejsze wady to jednostronne decydowanie przez bank o wysokości zobowiązania klienta (kwocie do spłaty i kwocie wypłaconej kredytobiorcy) oraz przekazywanie klientom zniekształconej informacji o rzeczywistym ryzyku. Klient do końca nie wiedział, ile pieniędzy dostanie, bo bank ustalał swój kurs na chwilę dyspozycji wypłaty kredytu, więc kwota zawsze była inna od zawartej w umowie. Nie wiedział też, ile będzie miał do spłaty, bo kurs ciągle się zmieniał.

    Jak wyglądała konstrukcja frankowej umowy kredytowej?
    Od początku była wadliwa, ponieważ nie pokazywała klientowi, że wraz ze wzrostem kursu będą rosły odsetki, ale co najgorsze, również kapitał pozostały do spłaty. Kiedy mamy normalny kredyt złotówkowy, do którego się wszyscy przyzwyczailiśmy, to spłacamy bankowi kapitał pożyczony plus część odsetkową – i tylko ona jest zmienna.

    Kredytobiorca nie miał świadomości ani informacji w umowie, co się wydarzy z kapitałem w chwili podwyżki kursu?

    Nie było to intuicyjne, nawet jeśli przemycono to w umowie, to ludzie tego nie rozumieli. Co gorsza, bagatelizowano ryzyko, mówiąc, że frank to bezpieczna waluta, a Szwajcaria to stabilny kraj, więc tu nic groźnego wydarzyć się nie może. Ewentualne wahnięcia kursu miały się przekładać na niewielkie wzrosty wysokości raty. W skrócie – nierzetelnie przedstawiano ryzyko kursowe. Ryzyko walutowe i to zarówno w części kapitałowej, jak i odsetkowej w całości przerzucono na kredytobiorców. Już samo to jest niezgodne z prawem zobowiązań, które stanowi, że dwie strony stosunku prawnego powinny być równorzędne i ponosić relewantne wobec siebie benefity i obciążenia wynikające z umowy.

    Czy kredytobiorcy dostawali franki na swoje konta?
    Nie, nigdy nie widzieli ich na oczy. Przeliczenia pomiędzy PLN a CHF to w większości przypadków operacja tylko księgowa. Dodatkowo, przeliczenia te nie odbywały się po oficjalnym kursie NBP.

    A czyim?

    Był ustalany wyłącznie przez bank udzielający kredytu. Nawet jeśli było to w umowie, kredytobiorca nie miał świadomości, z czym się to wiąże, a bank go o tym nie uprzedzał, bo nie było to w jego interesie.

    Czyli, w uproszczeniu, analityk bankowy wstawał rano i ustalał kurs zależny od uznania banku?
    Banki tworzyły własne tabele kursów na ustalonych tylko przez siebie zasadach. Kursy te odbiegały od kursu średniego NBP na korzyść banków, początkowo znacząco. Z tego powodu bank zarabiał nie tylko na tym, że wraz ze wzrostem kursu CHF/PLN rosła rata odsetkowa i kapitałowa, ale i dlatego, że miał swój kurs z narzuconą „marżą” względem niezależnie określanego kursu NBP.

    Czy każdy z banków miał swój haczyk w umowie?
    Konstrukcje umów były zbliżone. Kredyt nie był tu jednak jedyną pułapką, klienci płacili również ubezpieczenia i to po kilka, kilkanaście, a w niektórych przypadkach nawet po kilkadziesiąt tysięcy złotych.

    Na czym to polegało?

    Od klientów wymagano zawarcia wielu ubezpieczeń, w tym ubezpieczenia niskiego wkładu własnego. Jeśli parametry kredytu i możliwości finansowe kredytobiorcy przekraczały ustalone w banku parametry, proponowano wspomniane ubezpieczenie. W założeniu raty ubezpieczenia miały przestać być pobierane, gdy klient spłaci odpowiednio dużą kwotę kredytu. W praktyce okazywało się, że poprzez zmiany kursowe kredyt nie malał, tylko rósł, przez co raty za ubezpieczenie należało uiszczać bardzo długo.

    Wady, o których mówiliśmy skutkują nieważnością umowy kredytu.

    To przełom w ochronie konsumenta w Polsce. Czasem śmieję się, że wtedy, kiedy prawnicy stali się ofiarami takich umów i musieli spłacać raty podwójnej wysokości, branża zaczęła się interesować, czy aby na pewno są zgodne z prawem, a jeśli nie, co można z tym zrobić. W tym zakresie dopomogła nam UE swo- im prawodawstwem i orzecznictwem wzmacniającym ochronę konsumenta.

    Co kredytobiorca może uzyskać w sądzie?

    Ugód nie rekomenduję, bo w ich ramach można uzyskać jedynie ułamek tego, co uzyskamy, wytaczając bankowi pozew. W jego ramach możemy uzyskać unieważnienie, czyli „skasowanie” umowy albo „odfrankowienie”, czyli zamianę jej na czysto złotówkową, przeliczoną po kursie z dnia podpisania umowy, z LIBOR-em.

    I co sią wtedy dzieje?

    Przez lata wykonywaliśmy umowę, która nigdy nie została w świetle prawa zawarta i po tym trzeba „posprzątać”. Zwracamy sobie z bankiem nawzajem to, co od siebie wzięliśmy, czyli doprowadzamy do stanu sprzed zawarcia umowy. Kredytobiorca zwraca kapitał kredytu, a bank raty kapitałowe, odsetki, opłaty okołokredytowe, których jak wspominałam, nierzadko mogło na przestrzeni lat być bardzo dużo, a dodatkowo klient otrzymuje odsetki ustawowe za opóźnienie w spłacie.

    A co się dzieje z nieruchomością w przypadku uznania umowy za nieważną, trzeba ją będzie zwrócić?
    Absolutnie nie, przecież rozliczaliśmy się z bankiem. Bank jako profesjonalista musi wiedzieć, co oznacza ryzyko zawarcia wadliwej umowy. Niestety, banki wolno się uczą, tańsze byłoby dla nich zawarcie szybkiej ugody niż lata procesu i odsetki za opóźnienie. Co do spłaty pozostałej części kredytu, nierzadko okazuje się, że po podlicze- niu wszystkiego po wyroku klientowi zostają relatywnie niewielkie kwoty do zapłaty. Apeluję do kredytobiorców, żeby się nie bali, tylko w pełni korzystali z przysługujących im praw.