Atomowe oszustwo

    Wojna na Ukrainie pokazała, co naprawdę kryje się za kulisami europejskich dyskusji o elektrowniach atomowych. A jednocześnie wyszło na jaw, że skrajni ekolodzy z niemieckiej Partii Zielonych to skryci sojusznicy Kremla lub pożyteczni idioci, jak Lenin zwykł nazywać zagranicznych zwolenników rewolucji bolszewickiej

    Nasi zachodni sąsiedzi postanowili wyłączyć w tym roku swoje ostatnie elektrownie atomowe. Miała je zastąpić energia wytwarzana z gazu płynącego Nord Stream 2. Projekt gorąco wspierali Zieloni, chociaż doskonale wiedzieli, że spalanie węglowodorów ma fatalny
    wpływ na klimat. Dlaczego nikt głośno nie zaprotestował? Jeśli nie jest jasne, o co chodzi, zawsze w grę wchodzą pieniądze. Jak duże – powinny to ustalić niemieckie służby specjalne. Pierwszy sygnał, że już się coś w tej sprawie dzieje, stanowi medialna kampania wymierzona w byłego kanclerza Gerharda Schrödera, opłacanego przez Gazprom totumfackiego Putina. Śmiejemy się z amerykańskich zwolenników teorii spiskowej QAnon, a zapominamy, że wirus antyatomowości należy dokładnie do tej samej kategorii. Jego wyznawcy głoszą niechęć do czystej energii atomowej, a jednocześnie wspierają spalanie gazu ziemnego, z czym – kierując się przesłankami logicznymi – powinni walczyć. Najwyraźniej, ich zdaniem, rosyjski gaz jest krystalicznie czysty i nie ma wpływu na globalne ocieplenie. W oczach mediów zwolennicy QAnon są groźnymi szaleńcami wdzierającymi się do Kapitolu, a antyatomowi Zieloni – również nierzadko uciekający się do przemocy – to miłe dzieciaki walczące o lepszy świat. Na szczęście nie cała Europa podziela
    antyatomowe uprzedzenia. Epicentrum stanowią Niemcy wspierane przez Austrię i Luksemburg. Na przeciwnym biegunie sytuują się: Francja, Anglia, Słowacja, Węgry i Litwa. Z dobrodziejstw energii atomowej korzystają też pozostałe kraje naszego kontynentu, z wyjątkiem Włoch i Polski, którą… otaczają ze wszystkich stron cudze elektrownie atomowe. Ale to niedługo ma się zmienić.

    Putin doskonale zdaje sobie sprawę, że nowoczesne instalacje atomowe w Europie to cios w interesy Kremla. Dlatego podczas konfliktu na Ukrainie co rusz wyciąga kartę atomową i straszy Unię uszkodzeniem którejś z ukraińskich elektrowni, a to stanowi wodę na młyn Zielonych. Na przekór teoriom spiskowym w stylu QAnon należy szeroko tłumaczyć, że energetyka atomowa stanowi najbardziej stabilne źródło niskoemisyjnej energii i niezbędnej elektryczności. Z raportu „Net Zero by 2050” Międzynarodowej Agencji Energii wynika, że w połowie XXI w. źródła odnawialne mają dostarczać 90 proc. elektryczności, a resztę zapewnią elektrownie atomowe, co oznacza podwojenie zainstalowanej w nich mocy. Raporty specjalistycznych ośrodków badawczych dowodzą, że energetyka atomowa jest najmniej emisyjnym źródłem energii i przynosi wiele innych korzyści środowiskowych.

    Skąd więc niechęć Niemiec do atomu wyrażona słowem „Atomausstieg”? Podobno stanowi ona wynik nacisków lokalnych ruchów społecznych, które zyskały wielu zwolenników po katastrofach w Czarnobylu i Fukushimie. To jednak jedna strona medalu. W tle czają się Rosjanie ze swoją ofertą gigantycznych dostaw gazu. Warto przypomnieć, że w 1998 r. niemiecka Partia Zielonych utworzyła koalicję z socjaldemokratami, a kanclerzem został Gerhard Schröder z SPD, bliski współpracownik Putina. I tak zaczęła się oficjalna kampania przeciw energii atomowej.

    Niemcy nie dość, że sami sobie strzelili w stopę przez likwidowanie własnych elektrowni atomowych, to jeszcze prowadzą kampanię misyjną w innych krajach. Protestują przeciw planowanej budowie polskiej elektrowni jądrowej. Rząd federalny w ubiegłym roku, za pośrednictwem ambasady w Warszawie, postanowił przedstawić nam alternatywę dla energii jądrowej. Niezależnie odezwał się w tej sprawie rząd Brandenburgii, który ostrzegł przed rzekomym negatywnym oddziaływaniem elektrowni atomowych na środowisko. Działania te szybko wsparli polscy i niemieccy Zieloni. W lipcu ubiegłego roku zorganizowali wspólną akcję przeciwko energii atomowej w naszym kraju. Poseł Tomasz Aniśko z rodzimej Partii Zielonych i kandydatka do Bundestagu Anna Emmendörffer zakwestionowali plany budowy elektrowni jądrowych w Polsce. Protest miał charakter rekreacyjny, odbywał się z wykorzystaniem małego statku, który pływał po Odrze między Frankfurtem a sąsiadującymi z nim Słubicami.

    Nie wszyscy niemieccy wyborcy zgadzają się z Zielonymi. W połowie listopada ubiegłego roku pod Bramą Brandenburską w Berlinie odbył się protest przeciwko likwidacji elektrowni atomowych. Wsparły go organizacje z całej Europy, w tym polska FOTA4Climate. Protestujących poparł amerykański klimatolog i astrofizyk James Hansen, który przypomniał, że sześć reaktorów generuje więcej energii niż wszystkie panele fotowoltaiczne w Niemczech. Niedzielne wydanie prestiżowego dziennika „Die Welt” podało informację, że połowa obywateli Niemiec opowiada się przeciw zamknięciu działających elektrowni jądrowych. Co ważne, większość europejskich krajów nie podziela  prezentowanej przez niemiecki rząd nietolerancji dla atomu. Spektakularny zwrot nastąpił w Holandii, gdzie władze ogłosiły, że zamierzają zbudować 10 reaktorów jądrowych. Plany te, jak łatwo się domyślić, wywołały negatywną reakcję Dolnej Saksonii. Także Francja zapowiedziała inwestycje w reaktory modułowe – SMR – na które przewidziano miliard euro. Technologia ta ma szansę stać się francuskim produktem eksportowym.

    A co na to rodzimi Zieloni? Pomorski oddział partyjnej młodzieżówki krytycznie ocenił lokalizację elektrowni jądrowej w Choczewie, ale zaznaczył: „Nie jesteśmy pełnymi przeciwnikami atomu”. Może oznaczać to zmianę, ponieważ dotąd partia zajmowała takie samo stanowisko co niemieccy Zieloni. Na koniec dobra wiadomość: w lutym tego roku rząd podjął decyzję w dziedzinie „Polityki energetycznej Polski do 2040 r.” zakładającej budowę sześciu bloków jądrowych w dwóch elektrowniach do 2043 r., pierwszy ma ruszyć w 2033 r. Miejmy nadzieję, że planowana rezygnacja z węglowodorów z Rosji przyspieszy ten proces i za kilka lat w rodzimy pejzaż wpiszą się monumentalne chłodnie kominowe.

    A to przypomina mi dyskusję ze znajomymi na temat najlepszego miejsca na budowę wymarzonego domu, na przykład nad Bałtykiem lub w Tatrach. Trzeźwo patrzący na świat inżynier zaskoczył wszystkich: „Chciałbym zamieszkać w pobliżu elektrowni atomowej. Trudno sobie wyobrazić bardziej zadbaną i bezpieczną lokalizację. Wiem, co mówię, bo kolega z Francji ma dom w takim właśnie miejscu”.