Prawo otwiera świat

    Mariusz Gębski, nowojorski adwokat, opowiada o determinacji, dzięki której studiował na prestiżowych uczelniach, a następnie rozwinął międzynarodową karierę.

    Pańska kariera stanowi potwierdzenie starej prawdy, że trzeba korzystać z szans, które daje nam życie.
    To prawda. Pochodzę z przeciętnie sytuowanej rodziny z Radomia. Drogę w świat otworzyły mi, jeszcze jako licealiście, wakacyjne wyjazdy na winobranie do Francji. Zbudowałem tam sieć przyjaźni, która ułatwiła mi podjęcie decyzji o studiach w Paryżu. Była to odważna decyzja, ponieważ wówczas jeszcze słabo mówiłem po francusku. Na początku nie było łatwo – dostałem się na prawo na Sorbonie, ale musia- łem zarobić na utrzymanie. Kiedy zabrakło mi pieniędzy na czynsz, przez miesiąc mieszkałem w samochodzie. Pracowałem na budowach z innymi cudzoziemcami. Odgrywałem rolę kata- lizatora między zleceniodawcą a grupą robotników, ponieważ tylko ja byłem w stanie porozumieć się z francuskimi szefami. Była to moja główna, ale też jedyna zaleta, ponieważ nie miałem żadnych doświadczeń zawodowych.

    Francuski system prawny jest podobny do naszego, co otwiera w Polsce wiele możliwości, ale zdecydował się pan zmienić kraj i uczelnię.

    W wieku 20 lat łatwo pójść za głosem serca. Choć byłem zakochany we Francji, do której także dziś mam ogromny sentyment, postanowiłem przenieść się za ocean i rozpocząć studia na New York University. Także tam podjąłem pracę. Zostałem ochroniarzem w bardzo ciekawym miejscu – w dużej firmie jubilerskiej specjalizującej się w przerobie złota. Przygoda ta trwała pół roku. Znów uśmiechnął się do mnie los i znalazłem zatrudnienie w kancelarii prawnej. Zaczynałem od najniższego stanowiska. Najpierw roznosiłem korespondencję, ale szybko awansowałem. Po roku jeden z partnerów – Craig Davidowitz – zaproponował mi, żebym przeniósł się z nim do kancelarii, którą właśnie uruchamiał. Przepracowałem z nim ponad 10 lat, początkowo jako student, a potem licencjonowany adwokat. Nadal mamy dobre kontakty, uważam go za mentora. Nauczył mnie kunsztu adwokackiego.

    Działa pan nie tylko w USA, choć – jak wiadomo – w tej profesji obowiązuje wiele ograniczeń.
    Moją specjalnością na studiach były stosunki międzynarodowe i Business Administration. Wiedziałem, że znajomość różnych kultur i języków może mi pomóc w porozumiewaniu się z klientami z różnych obszarów geograficznych i biznesowych. Na marginesie – system nauki obowiązujący w Stanach Zjednoczonych jest znakomity, pozwala na kształtowanie programu pod kątem własnych zainteresowań. Dzięki temu udało mi się znacznie zredukować czas nauki. Czteroletni college zaliczyłem w ciągu 2 lat i uzyskałem tytuł Bachelor of Arts z wyróżnieniem „Cum laude”. Następnie dostałem się na Harvard, gdzie przez dwa lata studiowałem nauki polityczne, żeby przenieść się na prawo do Western Michigan University. I tym razem trzyletni kurs zrealizowałem w 2,5 roku.

    Studia w USA nie są tanie…

    Właśnie dlatego przez cały czas pracowałem. Korzystając z dobrodziejstw systemu, tak ułożyłem sobie plan zajęć, żeby w Cambridge w Massachusetts być w poniedziałek i we wtorek, a od środy do piątku realizowałem swoje zadania w kancelarii w Nowym Jorku. Dzięki dobrym wynikom otrzymywałem stypendia naukowe. Był to dla mnie wyjątkowo intensywny czas, ale wspominam go bardzo dobrze. Podczas pobytu w Michigan pracowałem w mniejszym zakresie, działając zdalnie i obsługując kilku klientów.

    Ukończenie prawa to dopiero krok w kierunku adwokatury.
    Mój dyplom Juris Doctor pozwolił mi podejść do uchodzącego za bardzo trudny egzaminu adwokackiego. Zdecydowałem się zdawać dwa tego rodzaju egzaminy – łatwiejszy w New Jersey i bardziej wymagający w Nowym Jor- ku. I zdałem obydwa w pierwszym podejściu. Przygotowywałem się do nich przez ponad 3 miesiące. Musiałem zapamiętać treść około tysiąca stron notatek, ale je straciłem, ponieważ dwa tygodnie przed egzaminem skra- dziono mi laptopa. Nawet nie zdążyłem niczego wydrukować. Zdecydowałem więc, że podejdę do egzaminu na luzie, choćby po to, żeby sprawdzić, jak wygląda. Tymczasem udało mi się uzyskać wynik na tak dobrym poziomie, że znalazłem się w gronie 73 najlepszych młodych prawników w USA. Dzięki doskonałym relacjom z moim mentorem korzystałem z jego kancelarii, budując swoją własną praktykę. Po raz kolejny zdarzył się szczęśliwy przypadek. Znajomy adwokat, który nie dysponował licencją na Nowy Jork, poprosił mnie o poprowadzenie trudnej sprawy dotyczącej własności intelektualnej. Nie miałem w tej dziedzinie żadnego doświadczenia. W dwa miesiące zdobyłem całą niezbędną wiedzę i udało mi się wygrać proces. Moim przeciwnikiem był adwokat reprezentujący jedną z największych kancelarii, autor podręcznika doty- czącego ochrony praw autorskich. Co więcej – precedensowe orzeczenie sądu zostało opublikowane. Od tej chwili – na zasadzie domina – posypały się kolejne zlecenia.

    Wróćmy do pańskich działań na arenie międzynarodowej.
    Do Wielkiej Brytanii trafiłem w 2005 r. Wtedy jeszcze system angielski pozwalał zdobyć licencje adwokatom amerykańskim praktykującym od co najmniej 5 lat. Kolejny warunek stanowiło zdanie egzaminu obejmującego różnice prawne między obu krajami. Zaliczyłem go z wynikiem celującym na Oxford University. Uzyskałem w ten sposób uprawnienia radcy prawnego. W efekcie uruchomiłem niewielki oddział mojej kancelarii w Londynie. Wcześniej jako amerykański student – dzięki programowi wymiany – wróciłem na Sorbonę, by studiować tam przez kilka miesięcy. Na tym jednak moje związki z Francją się nie skończyły. Moja nowojorska kancelaria ma obecnie świetnie prosperujący oddział w Paryżu. W tym przypadku zaprocentowała wymiana studencka na uniwersytecie w Lyonie w 1998 r. Rektor udzielił mi zezwolenia na udział w kursie pomagisterskim. Kolejne uczelniane wyjazdy – do Hiszpanii i Grecji – związane były z ekologią. Podczas drugiego z nich przygotowałem nowatorską pracę na temat… klasyfikacji owadów na wyspie Psara. Warto też wspomnieć o naukowej wymianie amerykańsko-rosyjskiej. Poznałem Rosję od środka, gdy mieszkałem przez kilka miesięcy w Moskwie. Chociaż miałem kilku klientów rosyjskich, od czasu agresji na Ukrainę nie utrzymuję z nimi kontaktów. Po ponad 20 latach bliskiej znajomości mój rosyjski współpracownik zerwał ze mną relacje, ponieważ zamieściłem zdjęcie z flagą ukraińską na moim facebookowym profilu.

    Czym zajmuje się pan na co dzień?

    Lista jest długa. Proszę pamiętać, że nie wolno mówić mi o konkretnych sprawach. Spędzam dużo czasu w podróżach związanych z działalnością klientów – np. negocjacjami i podpisywaniem umów na rynku międzynarodowym. Cieszy mnie, że przez ostatnie 10 lat odwrócił się trend, który polegał na tym, że to Amerykanie inwestowali w Polsce. Dziś prężne, dysponujące dużym kapitałem polskie spółki bez kompleksów konku- rują z podmiotami światowymi. Zajmuję się konsultingiem, analizuję możliwości firm, które stawiają na rozwój na arenie międzynarodowej. Pomagam im zała- twiać rejestracje na rynku amerykań- skim, ułatwiam kontakty z potencjalnymi partnerami. Nie ograniczam działalności do Stanów Zjednoczonych, wspieram np. jedną z wielkich polskich spółek ko- smetycznych we wchodzeniu na rynki azjatyckie i do Brazylii. Po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej przenosimy kolejne angielskie spółki do Irlandii.

    Jak nazywa się pańska kancelaria?

    Segal Gebski & Berne LLP. Przez kilka lat zajmowaliśmy biuro na Manhatta- nie w pobliżu WTC. Po ataku na wieże straciliśmy do niego dostęp. Dopiero po dwóch tygodniach pod specjalną eskortą zabraliśmy dokumenty i komputery, które znosiliśmy z czwartego piętra. Zaprzyjaźniona firma użyczyła nam pomieszczeń, byśmy mogli kontynuować działalność. Od 2012 r. kancelaria znów mieści się na dolnym Manhattanie w okolicach sądów stanowych i federalnych, w charakterystycznym srebrno-niebieskim budynku, który widać na każdym zdjęciu zrobionym z promu płynącego ze Staten Island.

    Trudno o lepszą wizytówkę firmy.

    To świetny adres, co pozostaje nie bez wpływu na rozwój biznesu, który nigdy nie wymagał reklamy. Pierwszych klientów zdobyłem dzięki rekomendacji moich profesorów. Kolejni pojawili się dzięki polecającym nas klientom. Jestem aktywnym członkiem stowarzyszenia skupiającego prawników międzynarodowych – American Bar Association. Nawiązałem współpracę z innymi firma- mi prawnymi, z którymi nawzajem polecamy swoje usługi. W nazwie kancelarii widnieje nazwisko Brendana Berne’a re- prezentującego nas w Paryżu. Niezwykłe jest to, że jego droga zawodowa była lustrzaną kopią mojej – to Amerykanin, który studiował we Francji i zdobył tam uprawnienia adwokackie.

    A jak wygląda praca amerykańskich prawników? Czy dobrze ilustrują to książki Johna Grishama?
    Dzień pracy trwający 16 godzin to nic nadzwyczajnego. Do domu można wrócić dopiero wtedy, gdy praca zostanie wykonana. Pracując z dużymi firmami nad międzynarodowymi projektami, spędzałem w biurze całe dni. Mieliśmy do dyspozycji małe sypialnie i łazienki. Dobrze funkcjonował system kurierski, który w nocy dostarczał garnitury do pralni. Zdarzało się, że przez kilka dób nie opuszczałem kancelarii. Istnieje niepisana zasada, że chcąc zostać partnerem, trzeba przez kilka lat pracować po 100 godzin tygodniowo. Obecnie moje życie wygląda inaczej łączę pracę w NYC z mieszkaniem nad Pacyfikiem w Huntington Beach, pod Los Angeles. Pandemia spopularyzowała pracę zdalną, z czego korzystam podobnie jak wiele innych osób. W kancelarii spędzam około 12 dni w miesiącu. Kilka razy przemieszczam się ze wschodniego wybrzeża na zachodnie.

    Na pewno zapamiętał pan dzień 11 wrze- śnia 2001 r.?
    Szczęśliwie spóźniłem się do pracy. Usłyszałem wybuchy, gdy stałem w korku na jednej z okolicznych ulic. Zostawiłem samochód i pieszo, podobnie jak tłum nowojorczyków, ruszyłem Brooklyn Bridge, do mieszkania na wyspie, przez którą prowadzi ten most. Nic nie działało, telefony komórkowe milczały. Początkowo pojawiły się plotki, że w jedną z wież uderzyła awionetka. Kiedy kolosalne słupy WTC runęły, wszystko stało się jasne. Nowojorczycy, których cechuje to, że nie znają nawet najbliż- szych sąsiadów i są zamknięci na relacje międzyludzkie, zmienili się zupełnie. Zaczęli sobie powszechnie okazywać życzliwość i chęć pomocy. Niestety, skończyło się to po trzech tygodniach. Nie mieszkam w NYC już od trzech lat, ale bardzo dobrze wspominam spędzo- ne tu 20 lat. Wbrew obiegowym opiniom jest to bezpieczne miasto, co stanowi zasługę stanowczej walki z najdrobniejszymi nawet przejawami przestępczości, prowadzonej przez byłego burmistrza Rudy’ego Giulianiego. Symbolem tych zmian jest Times Square, wypełniony ludźmi przez całą dobę.

    Tęskni pan za starym krajem?

    Przez 10 lat odwiedzałem Polskę co 6 tygodni. Teraz podróżuję znacznie rzadziej. W czasach przedinternetowych zawsze wsiadałem do samolotu na lotnisku Chopina z walizką pełną polskich filmów i płyt.

    rozmawiał Piotr Cegłowski