Michał Kamiński, wicemarszałek Senatu RP, mówi o akcesji do Unii, pożegnaniu z traumą zdrady Zachodu, a także o tym, jak ważne jest mądre wsparcie akcesji Ukrainy
Dla mnie referendum akcesyjne oznaczało dwa dni stresu…
A ja się nie denerwowałem, byłem przekonany, że referendum zakończy się sukcesem. Oczywiście, jak wszyscy wtedy, przejmowałem się frekwencją. Pamiętam te dni jako czas szczęścia, znakomitą atmosferę i poczucie, że dostajemy coś, co nam się od dawna należało. Wtedy jeszcze żyli obaj moi dziadkowie, którzy walczyli w II wojnie światowej i wejście do Europy była dla nich jakąś formą spłaty długu. Zdzisław Kamiński, pseudonim Czarny, był żołnierzem Kedywu, czyli Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej. Po wyjściu z niemieckiego obozu jako polski żołnierz trafił do Anglii. Do końca życia przechowywał swoją książeczkę wojskową, z której wynikało, że władze Wielkiej Brytanii nie zapłaciły mu żołdu za kilka miesięcy, podobnie jak innym Polakom. Było to dla mnie symboliczne. Opowiedziałem o tym premierowi Davidowi Cameronowi, którego poznałem jako lidera partii konserwatywnej. Moi dziadkowie należeli do pokolenia żyjącego z poczuciem zdrady Zachodu. Była to wielka trauma, podobnie jak klęska militarna 1939 roku do dziś określająca nasze miejsce w świecie, ale też to, że okazaliśmy się tak słabi militarnie. Chociaż jako społeczeństwo ponieśliśmy ogromną stratę w czasie wojny, byliśmy podmiotem, a nie przedmiotem rozmów aliantów.
Jaki z tego płynie wniosek na dziś, bo jak wiadomo historia lubi się powtarzać?
Musimy zabezpieczyć się przed militarną klęską i potencjalną zdradą Zachodu. Na oba te wyzwania odpowiedzią jest Unia Europejska. Trudniej byłoby nas zdradzić, bo nie czekamy już w przedpokoju, ale jesteśmy częścią większej całości. Co więcej – coraz bardziej zaczynamy się w tym domu czuć współgospodarzem. Ceną za to, że jesteśmy bezpieczni i coraz bogatsi, jest to, że wieloma rzeczami musimy się dzielić z innymi. Pamiętajmy, że znacznie od nas silniejsze kraje, jak Niemcy i Francja, zdecydowały się zrzec się części swojej suwerenności w zamian za korzyści, jakie uzyskały poprzez współgospodarzenie większym organizmem. Czas po 1989 roku udowadnia, że lęki, jakie mieliśmy w związku z Zachodem okazały się bezzasadne. Otwarta granica z Niemcami nie doprowadziła do germanizacji ani jednego kilometra polskiej ziemi…
Wprost przeciwnie, postępuje coś na kształt polonizacji wschodnich terenów byłej NRD.
Mieliśmy prawo się obawiać, że potencjał gospodarczy i kulturowy naszego zachodniego sąsiada zepchnie nas do defensywy na Ziemiach Zachodnich. Nic takiego się nie stało. Tereny te kwitną polskością, przestaliśmy się wstydzić, że tam kiedyś żył inny naród. Nie mamy też kompleksów, że to dziś jest nasze. Mamy odwagę powiedzieć: to wyście kiedyś na nas napadli, wbrew naszej woli zmieniło się usytuowanie Polski. Mamy to już za sobą, razem żyjemy w zjednoczonej Europie i nie ma dla nas lepszego sposobu na zapewnienie dobrobytu.
Niektórzy politycy wiążą bezpieczeństwo naszego kraju z NATO i dobrymi relacjami z USA, negując znaczenie UE.
Pamiętajmy o tym, że każda bomba, która spadłaby na terytorium Polski, oznaczałaby realne straty dla europejskiej gospodarki. W ciągu ostatnich 20 lat stało się coś, czego nikt nie przewidział. Wyprzedziliśmy Francję jako największy eksporter na niemiecki rynek. To jest miara naszego sukcesu i bezpieczeństwa. Związki gospodarcze to znacznie silniejsze więzy niż jakiekolwiek deklaracje. Silna i coraz bogatsza Polska jest w interesie Niemiec. Oznacza to nie tylko ważny rynek zbytu, ale też przesunięcie bezpiecznej granicy o tysiąc kilometrów na wschód od Berlina. Myślimy podobnie i dlatego w naszym interesie jest wejście Ukrainy do Unii, żeby granica cywilizacji zachodniej była odsunięta jak najdalej od Rzeczpospolitej.
Jak postrzega pan rolę Polski w tym procesie?
Jako mądrego promotora Ukrainy, który potrafi zadbać o swoje interesy i będzie w stanie zbudować trwały sojusz między naszymi krajami. Mam swoją autorską koncepcję, jak powinno to wyglądać w przyszłości. Trzeba dążyć do sojuszu z Litwą, Ukrainą i Białorusią, w której obecny niedemokratyczny system w końcu upadnie.
Myśli pan o odtworzeniu dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów?
Wspólnota złożona z czterech suwerennych państw i narodów – blisko 100 mln ludzi – to więcej niż liczy dziś jakikolwiek kraj Unii. Taki blok mógłby być gwarantem, że Zachód nigdy nie sprzeda nas Wschodowi. Gdzieś w głębi czai się taka obawa, bo przecież robił to wcześniej. Polska klasa polityczna powinna uświadomić Zachodowi, że ceną federalizacji powinno być członkostwo Ukrainy. Oznacza to, że nasza klasa polityczna musi patrzeć w perspektywie dłuższej niż czteroletnia, nie kierując się publikowanymi co dwa tygodnie wynikami sondaży i kalendarium wyborczym. Nie wolno też traktować opozycji jak przeciwników. Istotny wniosek płynący z przyczyn upadku Rzeczpospolitej w drugiej połowie XVIII wieku było to, że ówcześni konkurenci, deklarując patriotyzm i dobre intencje, nie byli w stanie prowadzić sensownej polityki, bo zawsze połowa narodu była jej przeciwna. W dodatku pojawiły się wielkie moskiewskie pieniądze i wsparcie dla najbardziej reakcyjnej części opinii publicznej. W efekcie nastąpił trzeci rozbiór i wszystkie strony polskiego sporu poniosły straty. Warto przypomnieć bardzo przykry symbol – tron polskiego króla został przerobiony na nocnik dla carycy. Ta profanacja pokazuje stosunek Rosjan do Polaków.
Wato przypominać takie fakty.
Dlatego proszę kolegów z innych partii, by nie zapominali, jak ważna jest jedność w przypadku spraw o zasadniczym znaczeniu. Musimy mieć świadomość, że to, co dziś spotyka Ukraińców, może też dotyczyć Polaków. Kiedy chodziłem po cmentarzu smoleńskim, widziałem groby kapelanów katolickich, prawosławnych, naczelnego rabina armii polskiej, endeków, socjalistów i piłsudczyków. Spoczywają tam tylko dlatego, że nosili polskie mundury i służyli naszemu państwu, jedynej instytucji, która może od nas zażądać ofiary życia. Widziałem Ukraińców uczestniczących w ekshumacji grobów masowych. Była to najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek oglądałem. Musimy zrobić wszystko, by u nas nie zdarzyło się to samo, co w Irpieniu i Buczy. Do tego właśnie niezbędne jest porozumienie ponad podziałami, poczucie historycznej odpowiedzialności za czas, w którym żyjemy. Dzięki Unii Europejskiej jesteśmy bezpieczni z zachodu. Irytują mnie apele polityków prawej strony mówiących: zrenacjonalizujmy Europę, nie oddawajmy władzy do Brukseli. To najbardziej idiotyczny apel, jaki może wygłosić polski polityk, bo jest on zaproszeniem kierowanym do Berlina, żeby znów rozmawiał z Rosją. Owszem, w ciągu ostatnich trzystu lat istniała zdecentralizowana Europa, ale nie było w niej miejsca dla Polski. Za każdym razem dochodziło do sojuszu niemiecko-rosyjskiego nad trupem naszego kraju.
Wróćmy proszę do 2004 roku. Był pan wtedy po prawej stronie sceny politycznej. Co mówili o akcesji pańscy ówcześni koledzy partyjni?
Proszę pamiętać, że jeszcze w 2002 roku PiS i Platforma miały wspólne listy w wyborach samorządowych. W roku 2023 razem głosowały za wejściem do Unii. Ostrzejszą retorykę przyjmowali przedstawiciele Platformy, np. Jan Maria Rokita, mówiący: Nicea albo śmierć. Byłem jednym z obserwatorów w Parlamencie Europejskim, potem przez 3 miesiące z automatu posłem, żeby zyskać mandat w pierwszych unijnych wyborach. Założyliśmy nieformalny klub polski w Europarlamencie. Wspólnie głosowaliśmy za naszymi pierwszymi komisarzami Danutą Hubner i Januszem Lewandowskim. Jako szef delegacji PiS wsparłem Bronisława Geremka jako kandydata na szefa Europarlamentu. Nie przeszedł, ale miał poparcie całego naszego klubu. Gdy chodziło o interes państwa, unikaliśmy konfliktów. Często powtarzałem: uważajmy, co mówimy o sobie wzajemnie, ponieważ za chwilę okaże się, że musimy coś razem załatwić dla Polski. Kłócąc się sami ze sobą, staniemy się słabi. Niestety, przenieśliśmy krajowe spory do Brukseli, czego apogeum stanowiło głosowanie europosłów PiS przeciw kandydaturze Donalda Tuska. Słynne 27 do 1, przy czym 1 to był głos PiS, uderzający we współrodaka.
Czy ten obłęd kiedyś wreszcie się wypali?
Osobiście znam Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego. Jasne, że jest mi nieporównywalnie bliżej do pierwszego z nich. Nie chcę brzmieć jak symetrysta, ale wiem jedno: z całą pewnością żaden z nich nie jest obcym agentem. Jak długo będzie trwała polaryzacja, prawdziwi ruscy agencji będą mieli się dobrze.
Wróćmy proszę do głównego tematu naszej rozmowy – dlaczego warto walczyć o miejsca w Europarlamencie, pomijając wysokie uposażenia posłów?
Jest to nietypowy parlament, ponieważ nie ma w nim tradycyjnie rozumianej większości i opozycji. Co więcej – zasiadają w nim skrajni eurosceptycy będący w opozycji to tej instytucji. Dla Komisji Europejskiej ważne są tylko te chwile, gdy musi uzyskać większość w głosowaniu. Europarlament to jedyny realny łącznik między UE a jej obywatelami, bo jest jedynym organem pochodzącym z bezpośredniego wyboru. Wszystkie inne instytucje powoływane są pośrednio przez państwa członkowskie. Głęboko mylił się były minister edukacji, mówiąc, że UE nie rożni się niczym od Związku Radzieckiego. Warto mu wiec przypomnieć, że do Rady Najwyższej ZSRR nigdy nie powoływano przeciwników politycznych, którzy w dodatku nie podróżowali do Moskwy klasą business, tylko siedzieli więzieniach lub na zsyłce.
Wbrew wcześniejszym zapewnieniom, zdecydował się pan kandydować do Parlamentu Europejskiego.
Chciałbym w ten sposób wzmocnić Trzecią Drogę, która jest partią pokoju i jej przekaz jest potrzebny w Polsce i Europie. Musimy przeciwdziałać antyeuropejskości, bo rozbicie UE jest celem strategicznym Kremla. Zamiast ścigać szpiegów, bo do tego potrzebni są specjaliści, pokazujmy, kto prezentuje narrację prorosyjską. Musimy uzmysłowić ludziom, którzy szermując patriotycznymi hasłami występują przeciw UE, że działają pod fałszywą flagą, choć nie zawsze zdają sobie z tego sprawę. Nie trzeba mieć Pegasusa i być Jamesem Bondem, by sprawnie zwalczać rosyjską agenturę.
rozmawiał Piotr Cegłowski
Ankieta „Managera”
Michał Kamiński
Najważniejsze wartości, jakie pan wyznaje?
Przyjaźń.
Prywatne pasje.
Historia, ze szczególnym uwzględnieniem Rosji końca XIX i początku XX wieku oraz rewolucji. A z rzeczy mniej poważnych – piłka nożna, kibicuję Polonii Warszawa.
Z kim chciałby się pan umówić na rozmowę, gdyby nie istniały żadne ograniczenia?
Z Józefem Piłsudskim, żeby porozmawiać z nim o nieudanym projekcie federacyjnym. Zapytałbym go o to, jak dzisiaj prowadzić politykę międzynarodową. Jak szykować się na najprawdopodobniej nieunikniony konflikt Wschodu z Zachodem.
Książka, która ostatnio zrobiła na panu największe wrażenie?
„Przyczyny upadku Polski” ks. Waleriana Kalinki, który dowodził, że prawdziwą przyczyną zaborów była delegalizacja władzy w kraju. Bardzo bym chciał przeczytać rzetelną nielukrowaną, pogłębioną biografię Tadeusza Kościuszki, który powinien być ikoną postępowego patriotyzmu. To fascynująca postać. Dobrze, że jego pomnik stoi przed Białym Domem i każdy amerykański prezydent musi na niego patrzeć.
Bucket list.
Podróż do Japonii oraz samochodem przez USA, ze wschodu na zachód, ale przez południowe stany.