Podatki i wszystko co się z nimi wiąże to bodaj najbardziej zmitologizowana dziedzina polityki gospodarczej. Wywodzi się na wpół literackie paralele podatków i śmierci, rzekomo jedynych pewniaków na tym padole
Efektownie brzmi sformułowanie, że o skali fiskalizmu świadczy nie wysokość podatków, ale wartość tego, co zostaje po ich zapłaceniu. Do sfery artystycznej należy zaliczyć też powiedzenie „płać i płacz”. Polityka podatkowa to dziedzina rozległa. Stwarza to wielkie pole do żonglowania liczbami. W miarę łatwo „udowodnić”, że podatki są wysokie lub niskie. Ale dwie liczby warto przytoczyć. Otóż według danych OECD, w 2012 roku łączne obciążenia podatkowe rodziny z dwójką dzieci wyniosły w Polsce 29,6 procent i były wyższe od średniej dla krajów OECD, gdzie wynoszą 26 procent. Z kolei według raportu Banku Światowego i PwC „Paying Taxes 2014”, Polska zajmuje w ogólnym rankingu 113. miejsce (na 189 badanych krajów; im dalej tym gorzej). Łączne opodatkowanie zysków sięgało w Polsce 42 procent i było wyższe od średniej dla krajów Unii Europejskiej i EFTA. Krytykę systemów podatkowych słychać zewsząd, z krajów najbogatszych i najbiedniejszych. Jeśli nie słychać, to mamy raczej do czynienia z państwem policyjnym, niż z zadowoleniem obywateli i biznesu z podatków. Pomiędzy tymi, którzy płacą, a tymi, którzy pobierają, różnica jest tak zasadnicza, że niemal naturalna, biologiczna. Jest to relacja drapieżnika i ofiary, pasożyta i żywiciela. Biolog wtrąci tu natychmiast, że nawet najbardziej wredny pasożyt żeruje tak, aby nie wykończyć żywiciela. Na niwie fiskalnej stosunki bywają bardziej bezwzględne. Spory zastęp udziałowców splajtowanych firm dochodzi w sądach swoich pretensji do urzędów skarbowych.
Wielki VAT, nieduży PIT
By zrozumieć znaczenie podatków dla państwa polskiego, wystarczy pobieżna wiedza o strukturze budżetu. Otóż wpływy podatkowe to aż 90 procent wszystkich wpływów budżetu państwa. To nakazuje wielką ostrożność przy planowaniu i wprowadzaniu wszelkich zmian w podatkach. Bo skutki takich zmian to zwykle niewiadoma, bywają i odwrotne od założonych. Tymczasem budżet państwa ma dwie strony – wpływy i wydatki. Czyli że każda złotówka z zaplanowanych wpływów ma z góry przewidziane przeznaczenie. Jeśli ta złotówka do budżetu nie wpłynie, to nie można jej wydać, a przecież ktoś już na nią czeka, bo mu ją obiecano – oświata, służba zdrowia, obronność. Odpowiedzialność to zatem nakaz numer jeden przy kształtowaniu polityki podatkowej.
Jeszcze ciekawiej robi się, gdy zapytać o znaczenie poszczególnych rodzajów podatków dla budżetu. Okazuje się, że najważniejszy jest VAT, przynosi aż 45 procent i więcej wpływów budżetowych. Akcyza daje ponad 20 procent wpływów, PIT 15 procent, a CIT, podatek dochodowy płacony przez firmy, niespełna 10 procent (powyższe liczby są dość mocno zaokrąglone, ale idzie o pokazanie struktury). To pokazuje, jak ważny dla państwa jest VAT. Spadek wpłat z jego tytułu to dla budżetu kataklizm. A właśnie tego doświadczamy od dwóch lat, gdy po najwyższych w historii wpływach z VAT w 2013 roku, wpływy z jego tytułu zaczęły gwałtowanie spadać. Ponad 40 lat temu amerykański ekonomista Arthur Laffer narysował (za pierwszym razem na serwetce w restauracji!) linię krzywą obrazującą zależność między wysokością stawek opodatkowania a dochodami budżetowymi państwa z tytułu podatków. Istnieje bowiem punkt, powyżej którego wyższe podatki nie skutkują wyższymi wpływami.
Podatnicy ograniczają wówczas działalność, uciekają do rajów podatkowych, wchodzą w szarą strefę, itp., możliwości mają wiele. O szczegółowy kształt krzywej Laffera ekonomiści spierają się do dzisiaj sytuując jej punkt przełomowy wyżej lub niżej na skali stawek podatkowych, jednak sama zasada istnieje i działa. W Polsce doświadczyliśmy jej istnienia kilka razy, poza wspomnianym niedawnym przypadkiem VAT. Podwyżka akcyzy na samochody małolitrażowe w 2000 roku z 4 do 6 procent spowodowała, iż ich sprzedaż spadła o 26 procent. Wpływy z akcyzy od tej zmniejszonej sprzedaży wprawdzie i tak wzrosły, ale za to wpływy z VAT spadły i to w znacznie większej skali. Inny przykład – w 1998 roku rząd kilka razy podnosił stawki akcyzy na alkohol. W rezultacie wpływy z podatku akcyzowego rok później były… znacząco niższe. Dopiero zdecydowana obniżka obciążeń podatkowych ciążących na alkoholu dokonana w roku 2000 spowodowała powrót do konsumpcji opodatkowanego alkoholu i przyrost dochodów budżetu.
Akcyza jest wygodna
Przypomnijmy tu, że podatek akcyzowy nakładany jest na towary, które charakteryzuje wysoka akumulacja zysku. Koszt ich wytworzenia jest stosunkowo niewielki, natomiast przychody ze sprzedaży są bardzo duże. Poprzez akcyzę państwo przejmuje część zysku. Warto zwrócić uwagę, że rząd bardzo „lubi” podatek akcyzowy, przy którym łatwo jest mu manipulować, a przy tym pozostaje ukryty w cieniu producentów i handlu, na których spada całe odium ze strony opinii publicznej z powodu wzrostu cen. Trzeci pod względem ważności dla państwa, rozumianej jako wielkość wpływów budżetowych, jest PIT, podatek od dochodów osobistych. A właśnie ten podatek budzi największe emocje. Nic dziwnego, płaci go 25 milionów obywateli i wszyscy zawsze uważają, że jest za wysoki. PIT jest więc bohaterem mediów, choć nie budżetu, który ma z niego tylko 15 procent wpływów. PIT i jego obecny kształt krytykowany jest nie tylko przez płatników, ale i przez ekspertów. Podnoszą oni kilka kwestii. Po pierwsze, połowa wpływów z PIT do budżetu państwa naliczana jest od wypłat pochodzących z… tegoż budżetu (są to wynagrodzenia sfery budżetowej, administracji i świadczenia społeczne). Zatem państwo przekłada sobie pieniądze z kieszeni do kieszeni, ponosząc przy tym koszty obsługi tej czynności.
Po drugie, regulacje tego podatku są niebywale skomplikowane, głównie wskutek narosłych zmian, interpretacji, poprawek, korekt tych poprawek, itd., itp. Znany jest przykład decyzji ministra finansów, że kto mieszka na parterze i nie korzysta z windy – nie płaci podatku. Niektóre terenowe urzędy skarbowe upierały się bowiem, że lokatorzy z parterów, którzy są zwolnieni z wnoszenia opłat za korzystanie z windy, uzyskują przez to nieodpłatne świadczenie od spółdzielni mieszkaniowej. Tym samym osoby te osiągają przychód w rozumieniu ustawy o PIT, a ten podlega opodatkowaniu, twierdzili uparci urzędnicy. Konflikt musiała rozstrzygnąć ministerialna centrala. Kolejny argument krytyków wynika z poprzedniego. Otóż na pobór, kontrolę i całą obsługę podatku dochodowego od osób fizycznych aparat skarbowy poświęca blisko 80 procent swoich sił i środków. Czy system pełen takich idiotyzmów można naprawiać? Nie, można go tylko zlikwidować, a PIT zastąpić prostym podatkiem pogłównym, liczonym od osoby, a nie od dochodu – twierdzą liberalnie nastawieni ekonomiści.
Najpierw większe pensje
Najmniej przychodu przynosi budżetowi CIT, podatek dochodowy od osób prawnych, czyli od firm. Ogólną tendencją jest spadek znaczenia tego podatku na rzecz podatków pośrednich (VAT i akcyzy). Jest on zarazem niezłym narzędziem polityki gospodarczej państwa, stąd długi katalog zniżek i zwolnień. Ciekawe, że np. w Niemczech znaczenie CIT dla budżetu jest jeszcze mniejsze, wręcz marginalne. Interesujące jest przy tym porównanie całej struktury wpływów podatkowych Polski i Niemiec, czyli kraju, którego gospodarka stanowi wzór dla innych. W oczy rzuca się jedna wielka różnica. Otóż w Niemczech wpływy do budżetu z VAT i PIT są zbliżone, niemal równe (31 i 32 procent). W Polsce, przypomnijmy, państwo uzyskuje z VAT trzy razy więcej niż z PIT. To najkrótszy komunikat o różnicy rozwojowej i gospodarek, i społeczeństw. Polak najpewniej z przyjemnością płaciłby dwa razy większy podatek – gdyby tylko dwa razy więcej zarabiał… Na to się jednak w możliwej do ogarnięcia perspektywie nie zanosi. Jeśli można spodziewać się zwiększonej aktywności rządu w dziedzinie podatkowej, to będzie ona dotyczyła VAT, bo ten ma dla państwa znaczenie strategiczne. A aktywność jest potrzebna, bo z VAT jest problem i to coraz większy. To on w lwiej części tworzy tzw. lukę podatkową, czyli różnicę między wpływami należnymi a faktycznymi. Skala oszustw, wyłudzeń i zwykłych obejść prawa jest niepokojąca. Ale nie mniej niepokojące jest, że dużo się o tym mówi, ale mało robi. Tak naprawdę fiskus wciąż „nie ma armat”. W miarę łatwo dopadnie drobnego oszusta, ale jest bezradny wobec wielkiej, ponadnarodowej korporacji.
Eksportuje, czy ukrywa
Najgorzej, że granica między tym co dozwolone a tym co zakazane nie zawsze jest ostra. Państwo promuje eksport i ma to odzwierciedlenie w regulacjach podatkowych. Ale czy każdy wywóz produktu jest eksportem sensu stricto? Zwłaszcza w dziedzinie obrotu usługami panuje potężny rozgardiasz. Zresztą, nawet gdy działalność eksportowa jest krystalicznie czysta, to wzrost jej skali – tak przecież pożądany – owocuje spadkiem wpływów z VAT. Ot, taki paradoks, nie jedyny Nie wszyscy podatnicy są wyrafinowanymi oszustami. To system podatkowy jest nieszczelny. Eksperci wskazują, że jedyną radą jest uproszczenie systemu, czyli obniżka wyśrubowanej dziś stawki podatkowej VAT do poziomu 15-16 procent, z jednoczesnym radykalnym skróceniem listy wyjątków i zniżek. Działalność typu policyjnego – złapać i ukarać – już od dawna jest mało efektywna. By jeszcze bardziej skomplikować proszę pamiętać, że istnieje jeszcze wiele innych podatków niż tu wymienione, najważniejsze z punktu widzenia budżetu państwa. Obywatele i firmy płacą jeszcze podatki: rolny, leśny, od nieruchomości, od środków transportu, od spadków i darowizn, od czynności cywilnoprawnych, od gier. Są wreszcie płatności, które formalnie podatkami nie są, ale potocznie są za takie uznawane. To m.in. cła, abonament rtv i tzw. użytkowanie wieczyste. O każdym z nich można napisać książkę. Przykładowo, warto by wreszcie sprawdzić, w jakiej części podatki lokalne służą społeczności, a w jakiej stanowią haracz dla armii zbędnych urzędników w gminach. Pewne jest jedno. Jeśli licealista zastanawia się właśnie nad wyborem zawodu, to niech rozważy sferę podatkową: prawodawstwo, aparat fiskalny, branżę doradztwa. Na pewno będzie co robić i to jeszcze długo.