Dlaczego inflacja dopiekła Czechom?

    Największe problemy mają nasi południowi sąsiedzi. W Czechach już od dziewięciu miesięcy notuje się galopującą inflację. W lutym osiągnęła poziom ponad 11 proc., a w marcu – około 12 proc. Wojna w Ukrainie pogłębiła ten problem, drastycznie  wzrosły ceny paliw i energii. A to z kolei przełożyło się na transport, sektor spożywczy i budownictwo. Tego rodzaju problemów kraj nie przeżywał od 24 lat. Jak poinformował czeski urząd statystyczny, w ciągu ostatniego roku ceny wzrosły o 12,7 proc.

    Dlaczego inflacja jest tak bardzo widoczna i dokuczliwa właśnie nad Wełtawą? Czechy to niewielki kraj, którego mieszkańcy musieli się przyzwyczaić do tego, że wielkie koncerny uważają go za rynek zbytu drugiej kategorii. A to zakłóciło relację popyt-podaż i w wielu sytuacjach uprzywilejowało producentów i dystrybutorów kosztem nabywców.

    Mieszkańcy przygranicznych województw często spotykają Czechów w marketach oferujących materiały budowlane i meble. Dlaczego? Różnice cen między obu krajami sięgają 30 proc. Dotyczy to przede wszystkim artykułów, które wymagają specjalistycznego transportu. Drobne przedmioty, mieszczące się w osobowym aucie, mają zbliżone ceny.

    Co ciekawe, podobnie wygląda to na południu Czech. Morawianie regularnie jeżdżą na zakupy do przygranicznych austriackich marketów, ponieważ działa tam identyczny schemat. Łóżko lub szafę można kupić w wiedeńskim sklepie znanej sieci o jedną trzecią taniej niż w Brnie. Dyskryminację rynku czeskiego widać także na przykładzie artykułów spożywczych: jeśli nawet po obu stronach granicy mają podobne ceny, to w Austrii opakowania są większe, a produkty cechuje wyższa jakość.

    Mały rynek czeski był zbyt słaby, by wymusić na operatorach telefonii komórkowych ceny zbliżone do polskich. Obowiązują tam zasady jak u nas co najmniej 10 lat temu. Słowem, użytkowanie telefonu komórkowego jest tam średnio dwukrotnie droższe niż w Polsce.

    Przykłady takie można by mnożyć. Nie sposób nie wspomnieć o tym, że w Czechach brakuje małych sklepów ze świeżymi warzywami i owocami. Ten segment rynku przejęły firmy potentata branży – byłego premiera Andreja Babiša. W związku z tym szczypiorek lub jabłka można kupić tylko w supermarketach. O jakości tych towarów nawet nie warto wspominać…

    Kiedy zaczęły się problemy inflacyjne, Czesi, podobnie jak my, zaczęli na potęgę kupować nieruchomości. Nagle okazało się, że domy lub mieszkania, które nie znajdowały nabywców od wielu miesięcy, a nawet lat, stały się łakomym kąskiem. W atrakcyjnych turystycznie miejscowościach – np. w Mikulovie, tuż przy granicy austriackiej, odwiedzanym przez tysiące podróżujących na południe Polaków – ceny nieruchomości wzrosły dwukrotnie.

    Kiedy pieniądze zaczynają parzyć w ręce jak gorący kartofel, rynek błyskawicznie reaguje podwyżkami. A to wymusza reakcję na najwyższym szczeblu. Narodowy Bank Czech podwyższył na razie główną stopę procentową do 5 proc., a zdaniem ekspertów w maju podniesie ją o kolejnych 50 punktów bazowych. Dobre efekty przyniosły interwencje banku na rynku walutowym: w ciągu roku korona wzmocniła się w stosunku do euro aż o 6 proc.

    Nie zmienia to faktu, że inflacja sieje spustoszenie w czeskiej gospodarce, ale nie tylko tam. Proces ten, aczkolwiek o różnym natężeniu, dotknął już wielu krajów. Ekonomiści mierzący inflację posługują się wskaźnikiem cen towarów i usług konsumpcyjnych, w skrócie CPI. Odzwierciedla on ceny najważniejszych towarów i usług, z których korzystają gospodarstwa domowe. Są to: artykuły codziennego użytku (np. żywność lub benzyna), dobra trwałe (np. odzież, AGD, RTV) oraz usługi. Wszystko to składa się na koszyk konsumpcyjny, co umożliwia wyliczenie rocznej stopy inflacji na podstawie porównania wartości koszyka w określonym miesiącu obecnego i poprzedniego roku.

    Europejski Bank Centralny w strefie euro posługuje się zharmonizowanym wskaźnikiem cen konsumpcyjnych, czyli HICP. Oblicza się go według dokładnie takiej samej metody pozwalającej na precyzyjne śledzenie zmian cen w gospodarce. Co miesiąc obserwatorzy cen zbierają około 1,8 mln danych, odwiedzają ponad 200 tys. punktów w blisko 1600 miastach. W każdym kraju biorą pod lupę 700 określonych towarów i usług. Dzięki temu Bank Centralny może szybko reagować na niepokojące informacje. Według najnowszych danych np. w Niemczech HICP wyniósł w ubiegłym miesiącu 7,6 proc., o 2 proc. więcej, niż przewidywano. W poszczególnych krajach strefy euro wskaźnik ten prezentuje się rozmaicie, najgorzej w krajach bałtyckich, gdzie przekracza 10 proc. Niepokojące informacje dotyczą też Rumunii. W marcu inflacja wyrażona w CPI wyniosła tam 10,2 proc. rok do roku. Światowa gospodarka to sieć współzależności, które oddziałują na wszystkie kraje i nie omijają ekonomicznego lidera: w Stanach Zjednoczonych wskaźnik inflacji CPI w marcu wzrósł do 8,3 proc. rok do roku. A to oznacza kolejny inflacyjny rekord w tym kraju. Trudno powiedzieć, czy wskaźnik będzie dalej rósł, ponieważ po wybuchu wojny na Ukrainie bardzo wysoko, ale na krótko, poszybowały ceny paliw – benzyny i oleju opałowego. Koncerny ulegające panice kupiły dużo bardzo drogiej ropy, którą muszą teraz sprzedać, ale rynek i tak wymusił obniżki. Na wschodnim wybrzeżu w połowie lutego zaatakowała zima, co spowodowało wzrost popytu na olej. Ci, którzy zrobili zapasy, teraz żałują… Amerykańscy komentatorzy chwalą działania rządu, który aktywnie walczy z inflacją i dąży do obniżenia cen żywności. Pod koniec marca spadły ceny alkoholu, w Connecticut nawet o 30 proc. Cóż, dobre i to.