Czas na marchewkę podatkową

Dużo się dzieje w regulacjach podatkowych i w podejściu do ich egzekwowania. Warto podkreślić, że jest to trend występujący dużo szerzej – nie tylko w Polsce, ale także w wielu innych krajach

Po latach patrzenia przez palce na różne sposoby unikania opodatkowania, wahadło zaczyna się wychylać w drugą stronę – w kierunku bardzo drobiazgowego egzekwowania zobowiązań podatkowych.

Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, przez wiele lat różne sposoby unikania opodatkowania uważane były za coś zupełnie normalnego. Całkowicie oficjalnie firmy były zakładane w miejscu innym, niż miejsce prowadzenia biznesu, po to tylko, aby obniżyć obciążenia podatkowe. Międzynarodowe koncerny oficjalnie chwaliły się ekstremalnie niską efektywną stopą opodatkowania. Managerowie również korzystali z różnych struktur podatkowych w celu obniżenia obciążeń ich oszczędności.

Wiele wskazuje na to, że tę epokę „podatku łupanego” mamy już za sobą, ale bardzo ciekawe są źródła tej zmiany. Otóż nie są nimi bynajmniej rosnące deficyty budżetowe poszczególnych państw. Można by rzec, że pewną konsolidację fiskalną mamy już za sobą (największe problemy budżetowe wystąpiły wszak bezpośrednio po wybuchu kryzysu subprime) i odbyła się ona bez istotnych zmian w regulacjach podatkowych i sposobach ich egzekwowania. Zmiana ta wystąpiła bardziej z powodu nacisku społecznego wynikającego z coraz ciekawszych wycieków informacji o (nie)opodatkowaniu najbogatszych. Drugą interesującą kwestią jest fakt, że zmiany regulacyjne i zmiany w egzekwowaniu zobowiązań podatkowych odbywają się wyłącznie z wykorzystaniem kija. Tymczasem dużo bardziej sensowne wydaje się wykorzystanie marchewki.

Oczywiście rodzi się w tym miejscu ciekawe pytanie – jak skonstruować marchewkę podatkową. Obecnie bowiem filozofia podatkowa opiera się na zasadach z czasów feudalnych. Zakłada ona, iż podatnik przywiązany jest do swej jurysdykcji podatkowej jak chłop pańszczyźniany do swego pana. Tymczasem wprowadzenie swobody przepływu kapitału spowodowało, że każdy podatnik może sobie przelać pieniądze tam, gdzie obowiązek podatkowy będzie łagodniejszy. Próby unikania opodatkowania były zatem podejmowane na olbrzymią skalę, tym bardziej że przeciwdziałanie im było trudne wobec braku solidarności w działaniach organów podatkowych poszczególnych państw – wszak nie po to ktoś chciał przyciągać kapitał poprzez niską stawkę podatku, aby następnie zadenuncjować tak pozyskanego podatnika władzom kraju pochodzenia.

Kłopot w tym, że ta konkurencja podatkowa była nieuczciwa. Jurysdykcje oferujące niższe stawki podatkowe mogły sobie na to pozwolić, gdyż nie musiały w zamian świadczyć żadnych usług na rzecz podatników. Były po prostu pasożytami żerującymi na innych organizmach, w ramach których generowane były te pieniądze i gdzie pojawiały się powiązane z nimi „koszty uzyskania przychodu” – tak finansowe, jak i środowiskowe czy społeczne. Właściwie funkcjonująca gospodarka nie byłaby w stanie sfinansować swych potrzeb przy stawkach podatkowych oferowanych przez raje, do których szły tylko dusze w postaci czystego pieniądza, a ciała wymagające opieki pozostawały w kraju pochodzenia.

Marchewka podatkowa polegałaby na tym, że relacja państwo-podatnik byłaby rozumiana jako usługa świadczona przez państwo na rzecz przedsiębiorcy (G2B) lub osoby fizycznej (G2C). Powinna ona obejmować dwa aspekty: informacyjny i grywalizacyjny. W ramach pierwszego z nich powinny być zaprezentowane wszelkie przedsięwzięcia sfinansowane z podatków, tak aby unaocznić wszystkim, że otaczający nas świat – poczynając od chodnika czy ulicy, poprzez walkę ze smogiem, aż po szpitale i wyższe uczelnie – musi być sfinansowany przez nas samych. I że jesteśmy współtwórcami tego świata. I że jeśli mamy do niego zastrzeżenia, to może powinniśmy się zastanowić, czy ta niedoskonałość nie jest aby rezultatem ograniczenia finansowania wynikającego z naszych decyzji o płaceniu podatków innym krajom, które tego otaczającego nas świata nie współtworzą.

Drugi aspekt powinien natomiast polegać na odejściu od dotychczasowego założenia (zresztą niemożliwego do zastosowania w praktyce), że każdy podatnik ma takie same prawa. Otóż jeśli mamy różne obowiązki podatkowe, to dlaczego mielibyśmy mieć równe uprawnienia? To właśnie ta zasada wypchnęła mnóstwo pieniędzy do rajów podatkowych, gdyż wystarczyło u siebie w kraju zapłacić minimalne podatki, aby korzystać z wszelkich usług państwa.

A może powinno być inaczej? Może usługi G2B na rzecz danego przedsiębiorstwa powinny być ściśle uzależnione od jego wkładu w rozwój kraju? Liczonego np. jako suma odprowadzonych podatków (CIT, PIT pracowników, wartość dodana w VAT, składki emerytalne i zdrowotne, etc.) pomniejszonego o koszty (np. negatywny wpływ na środowisko naturalne i na społeczeństwo, nie tylko na etapie produkcji, ale potem na etapie użytkowania i recyklingu).

Wbrew pozorom, to wszystko da się mniej lub bardziej precyzyjnie policzyć. A ewentualne niedociągnięcia mogłyby być na bieżąco korygowane wraz z ujawnianiem ewentualnych błędów metodologicznych. Wówczas moglibyśmy w bardzo przejrzysty sposób uzależnić świadczenie danej usługi G2B (np. doprowadzenie drogi i mediów do danej działki) od statusu podatnika lub oczekiwanych korzyści z danego projektu biznesowego. W takim systemie przedsiębiorca miałby motywację do tego, aby w danym kraju zapłacić jak największe podatki – po prostu nie byłyby one kosztem, a inwestycją. Mam nadzieję, że takie zmiany zostaną wkrótce wprowadzone, gdyż brak zachęty do płacenia podatków będzie miał dramatyczne skutki, zwłaszcza w kontekście ograniczenia wpływów z akcyzy wynikającej z realizacji idei elektromobilności.

autorem tekstu jest dr Mirosław Kachniewski, prezes Zarządu Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych