Wszyscy jesteśmy ekonomistami

Podobno wszyscy jesteśmy lekarzami. Na szczęście to przesada, ładnie brzmiący werbalny paradoks.

Ekonomia Andrzej Nierychło

Jest jednak inna dziedzina życia, w której ekspertami z konieczności są naprawdę wszyscy. To ekonomia. Akademicka nauka społeczna badająca produkcję, dystrybucję i konsumpcję dóbr ma swoje lustrzane odbicie w codziennym myśleniu i działaniu ludzi, którzy nie są akademikami, a w większości zakończyli edukację na szczeblu najniższym.

Andrzej Nierychło

Każdy jest ekonomistą, chociaż nie zdaje sobie z tego sprawy. To coś na kształt sytuacji, gdy bohater komedii Moliera nie wiedział, że mówi prozą. Decyzje ekonomiczne podejmuje, choćby w sklepie, osoba bez naukowego przygotowania. Pojawia się więc teoretyczna przestrzeń,
a życie nie znosi pustki i wypełnia ją, jak potrafi.

Zjawisko jest znane nauce, tej poważnej, i nosi tu nazwę ekonomii ludowej bądź ekonomii naiwnej. Ten drugi termin jest jednak negatywnie nacechowany i z góry przesądza o stosunku do sprawy, pozostaniemy zatem przy tym pierwszym.

Ekonomia ludowa jest… starsza od swojej akademickiej siostry. Jej pierwociny pojawiły się, gdy w neolicie kształtowały się pierwsze więzy społeczne. Członkowie grup zbieracko-
łowieckich stanęli przed koniecznością znalezienia odpowiedzi na niełatwe pytania. Ile kamiennych siekier chcieć za skórę upolowanego zwierza? A ile za wielodniowy zbiór ziół i korzonków? Jak wynagrodzić tego, kto nie poluje, ale za to pilnuje ognia w jaskini i strzeże jej przed napastnikami? Wycenianie wartości żony dyskretnie tu pomijamy.

Darujmy sobie opis historycznego rozwoju zjawiska i przenieśmy się od razu do wieku XXI. Okazuje się, że ekonomia ludowa ma się dobrze. Choć nie ma spisanej teorii, to kieruje się kilkoma dogmatami.

Świat według niej jest statyczny. Wielkość pracy możliwej do wykonania jest stała – jeśli ktoś znalazł zatrudnienie, to kto inny musiał je stracić. Stała jest także wartość towarów. Znaczy to, że cena produktu jest z góry określona, intuicyjnie da się określić, czy jest „sprawiedliwa”. Pośrednik-handlowiec nie zmienił na lepsze fizycznych cech towaru, więc jego doliczona marża jest podejrzana, a on jest wyzyskiwaczem. Zwłaszcza gdy jest to pośrednik z zewnątrz, „obcy”.

Cechą wyznawców ekonomii ludowej jest zamykanie się na skończonym, możliwym do ogarnięcia obszarze. Stąd bierze się podział na swoich i obcych, z oczywistą kwalifikacją. Podobnie podejrzani są bogaci. Wartość dóbr do podziału jest znana i niezmienna, więc ci zamożniejsi majątek musieli zdobyć przez wyzysk, cudzym kosztem. Stąd już krok do prawdziwej demagogii. Są autorzy, którzy w obszarze ekonomii ludowej umieszczają główne wątki marksizmu.

Z kolei krok w stronę ekonomii ludowej to populizm, świadomie używany w grze politycznej na całym świecie. Złudzeniom ekonomii ludowej ulegają pracobiorcy i klienci, ale są oni także wyborcami. Pytanie, ilu polityków odwołujących się do tej teorii w nią wierzy, pozostaje otwarte.

Stop. Dosyć teoretyzowania. Tak się składa, że w świąteczno-noworocznym czasie logika ludowa przyda się na zakupach nawet profesorowi tej prawdziwej ekonomii.