W magazynie – Pięć twarzy Namibii

Co prawda w porównaniu z Greyem o pięćdziesięciu twarzach ledwie pięć brzmi skromnie, ale wolę nawet jedną namibijską niż dziesiątki pana Greya…

tekst i zdjęcia: Adam Maciejewski

Twarze Namibii są wyraziste, czasem dzikie, czasem subtelne, ale zawsze urzekające i piękne. Zdecydowanie najdziksza i najpiękniejsza z nich to twarz pustyni. Choć ma już 50 milionów lat (jest uznawana za najstarszą pustynię świata), to wiek jej nie szkodzi. Jeśli się postaramy, to możemy ją przejechać dobrą terenówką w kilka dni. Tylko nie zapomnijmy paliwa, wody i telefonu, bo może być krucho. No i kumpla w drugim samochodzie, bo wzajemne wyciąganie się z odmętów piachu to part of the game. Taka jazda to też dreszczyk, a nawet porządny dreszcz emocji, bo te „górki” piachu potrafią mieć ponad 300 metrów wysokości. Warto dodać, że taki off-road jest naprawdę zdecydowanie off… Pustynię przemierzamy tak, jak ją stworzyła Matka Natura, czyli bezdrożami.

Druga twarz, która mnie urzekła, to twarz kobieca – piękne rysy i niepokojące spojrzenia kobiet z plemienia Himba to wrażenie, którego nie da się zapomnieć. Co prawda wydaje się, że te najpiękniejsze mieszkają w wyjątkowo trudno dostępnych regionach Kaokolandu, ale warto podjąć trud, by spojrzeć w oczy tych afrykańskich piękności.

Diamenty to twarz trzecia. Kobiety kochają diamenty, choć kobiety Himba wolą biżuterię z miedzianego drutu i wcale nie odbiera im to uroku, a myślę, że nawet dodaje. W Namibii rocznie wydobywa się ok. 2 mln karatów tego kamienia. Na pustyni Namib wciąż można znaleźć pozostałości dawnych osad górniczych i dawnych kopalni diamentów. Osobiście namawiam do poszukania tych, do których najtrudniej się dostać, czyli głęboko na pustyni, a nie przy asfaltowej drodze.

Twarz czwarta: szkielety. Skeleton Coast, zwane niegdyś bramą piekieł, to wybrzeże usiane licznymi szkieletami dziesiątków rozbitych statków trawionych przez rdzę i tysięcy mieszkańców oceanu i pustyni, zwłaszcza wielorybów i fok. Jednym z najbardziej spektakularnych wraków jest ponadstuletni wrak statku Eduard Bohlen, oddalony od brzegu o jakieś 400 metrów. Przemierzając pustynię warto przy nim zorganizować sobie nocleg, ale należy pamiętać, że we wraku lubią mościć sobie legowiska miejscowe hieny. Spotkamy też liczne szakale, ale te nie są specjalnie groźne. Pechowiec, a może szczęściarz, może spotkać też pustynne lwy…

Waterberg to twarz piąta. Ogromny, majestatyczny płaskowyż z piaskowca prezentuje nam jedne z najpiękniejszych formacji skalnych jakie widziałem. Na szczyt prowadzą nieliczne ścieżki, a wokół nich grasują stada dość agresywnych pawianów. Na samym płaskowyżu możemy spotkać groźne leopardy (pantery), bawoły afrykańskie, a nawet żyrafy i nosorożce. Waterberg to też historia. Niestety, dość ponura. W 1904 roku ok. 2 tys. niemieckich żołnierzy dowodzonych przez generała Lothara von Trotha krwawo rozprawiło się tutaj z wojownikami Herero i ich rodzinami, dla których płaskowyż stanowił święte miejsce. To, co się wydarzyło, dziś przedstawiane jest jako bitwa, ale było to zwyczajne ludobójstwo, kluczowy moment w gaszeniu powstania ludów Herero i Nama przeciwko niemieckim najeźdźcom.

W zanadrzu mam jeszcze kilka nieodkrytych twarzy tego fascynującego zakątka świata, ale może o tym innym razem…