Unia Europejska na zakręcie

Britain European Union decision as a brexit leave concept and UK leaving vote or Euro zone crisis as a pencil with the british flag erasing a star of the Europe icon as a 3D illustration.

Jeżeli w odległej galaktyce istnieje cywilizacja bardziej rozwinięta od naszej i Ziemię obserwują stamtąd piekielnie inteligentne zielone ludziki z antenkami na głowach – a taka możliwość wydaje się całkiem realna – to dlaczego nie nawiązują kontaktu?

Odpowiedź jest prosta: nie chcą mieć nic wspólnego z wariatami, którzy swoją małą planetę o niewielkich i skończonych zasobach podzielili na dwie setki państw i państewek pozostających w nader skomplikowanych relacjach. Istnieją także bardziej naukowe dowody na to, że polityczne rozdrobnienie globu jest tylko etapem i właśnie się on kończy, choć z punktu widzenia długości ludzkiego życia takie zakończenie może potrwać jeszcze wiele pokoleń i mieć kilka stadiów pośrednich. Globalizacja jest jednak faktem, lepiej widać to w gospodarce. Zmiany polityczne są bardziej skomplikowane. Wciąż trwa tendencja do powstawania nowych organizmów państwowych, tak jak po rozpadzie ZSRR, Jugosławii i w następstwie korekt arbitralnych podziałów postkolonialnych. Od co najmniej pół wieku istnieje jednak i nabiera znaczenia tendencja przeciwstawna. Państwa łączą się i zawierają luźniejsze bądź ściślejsze sojusze. Najdalej ze wszystkich zaszedł projekt pod nazwą Unia Europejska, wnoszący nową jakość do sposobów wyrównywania i zacierania różnic między historycznie ukształtowanymi jednostkami politycznymi.

Unia Europejska wciąż znajduje się w fazie startowej, a przy tym jest eksperymentem i to na żywych organizmach. Po zapaści gospodarczej w 2008 r. i falach niekontrolowanego napływu imigrantów zapoczątkowanych w roku 2014 modne stało się mówienie o jej kryzysie. To uproszczenie. UE nie jest w kryzysie, ale na wczesnym etapie rozwoju. Wiele sytuacji zdarza się w niej po raz pierwszy. To dlatego nie ma odpowiedzi na wiele pytań, a inne nie zostały jeszcze w ogóle postawione.

Trzy drogi
Unia Europejska ma przed sobą trzy warianty na przyszłość, a politycy wydają się niezdecydowani w kwestii wyboru drogi. Pierwszy wariant to rozpad, wolniejszy lub nagły. Jednak brak Unii trudno uznać za przyszłość Unii, pozostają zatem dwie możliwości: trwanie w obecnym kształcie lub radykalne reforma. Zniknięcie lub zaniknięcie UE wydaje się najmniej prawdopodobne. Nie przyniosłoby nikomu korzyści. Oznaczałoby odrzucenie dotychczasowego dorobku i przesunięcie całego kontynentu na margines mapy politycznej świata. A ponieważ życie nie znosi pustki, miejsce Europy szybko zająłby inny twór o ambicjach globalnego gracza. Żaden z krajów europejskich nie ma bowiem w XXI w. potencjału, by grać w światowej ekstraklasie w pojedynkę.

Paradoksalnie, rozpad Unii Europejskiej nie jest także na rękę Stanom Zjednoczonym, które z Unią łączy tak wiele powiązań ekonomicznych, politycznych i kulturowych, że dla reszty świata stanowią łącznie symboliczny Zachód. Ten Zachód bez Unii byłby znacznie słabszy w politycznych grach. Najbardziej prawdopodobne wydaje się więc trwanie Unii Europejskiej w dzisiejszej postaci, być może z relatywnie niewielkimi zmianami, takimi jak Brexit. W takim kierunku UE porusza się bowiem prawem bezwładu. Obecne przywództwo polityczne nie potrafi wypchnąć Unii z kolein, którymi się porusza. Być może dlatego, że jest to przywództwo słabe w wymiarze intelektualnym,
a być może z obawy przed drogą w nieznane.

Ten najbardziej prawdopodobny scenariusz nie jest jednak najlepszy. Unia jest dzisiaj w swoich sprawach wewnętrznych sprawna na minimalnym poziomie, a w skali światowej stanowi twór bardziej statystyczny niż liczącą się siłę. Trzeci ze wspomnianych wariantów, czyli Unia gruntownie zreformowana, to konstrukcja wysoce teoretyczna, wręcz życzeniowa. Jeśli jest gdzieś omawiana, to jedynie na seminariach akademickich. Politycy wolą trzymać się od niej z daleka.Droga dwukierunkowa Gdy mowa o „niewielkich” zmianach, jakich być może dozna UE w wariancie stabilizacyjnym, trzeba zdawać sobie sprawę, że ich rozmiar opisywany jest w skali Unii jako całości. Optyka pojedynczych państw lub regionów jest inna.

Brexit jest w istocie niezbyt wielkim przeżyciem dla UE. Wystarczy przypomnieć, że zakochana w swojej imperialnej przeszłości Wielka Brytania przystępowała do ślubu z Europą z ociąganiem i wykłóciła sobie wówczas słynny rabat brytyjski. Sprawia on, że Wyspy nie są znaczącym płatnikiem do unijnego budżetu, a jako kraj bardzo bogaty, niewiele z tego budżetu czerpią. Obecność Wielkiej Brytanii w UE ma raczej znaczenie par excellence honorowe i takiż jest realny wymiar Brexitu. Jednak dla samych Brytyjczyków decyzja ta na pewno jest wstrząsem.

Sposób wychodzenia Wielkiej Brytanii z Unii też będzie swego rodzaju eksperymentem, może nawet potrzebnym jako doświadczenie na przyszłość. Zderzają się tu dwa stanowiska. Francja chciałaby, aby Brexit był szybki i gwałtowny, jego tryb miałby stanowić karę dla wiarołomnych Anglików. Niemcy za to optują za rozstaniem łagodnym, aksamitnym, po którym Wielka Brytania znalazłaby się na pozycji podobnej do tej, jaką dzisiaj ma Norwegia, formalnie poza UE, ale z wieloma powiązaniami. Inną możliwością zmian w modelu „Unia taka, jaką znamy” jest wyłonienie się wewnętrznego kręgu, zwanego też unią w Unii, twardym jądrem albo Unią dwóch prędkości. Dla takich państw jak Polska oznacza to wielkie ryzyko przesunięcia do drugiej ligi. Jest to trudne na drodze formalnej z racji obowiązujących regulacji traktatowych, ale łatwiejsze do przeprowadzenia – i groźniejsze – w sposób nieformalny.

W końcu każdy może się spotykać z kim chce i nie ma obowiązku zapraszania na każde spotkanie wszystkich sąsiadów. Trwanie Unii Europejskiej bez gruntownych reform, jedynie z poprawkami dokonywanymi ad hoc, często pod presją bieżących wydarzeń, oznaczać też będzie pozostawienie bez odpowiedzi zasadniczych pytań o członkostwo Turcji i Ukrainy, przyszłość Partnerstwa Wschodniego. Historia zaś uczy, że ważne problemy pozostawione same sobie potrafią się zemścić.

Rzeczywistość skrzeczy
Gorzej, bo w modelu „jakoś toczymy się dalej” znika z pola widzenia kwestia zupełnie fundamentalna, jaką jest wybór dalszej drogi integracji kontynentu. Chodzi o trzy grupy problemów. Pierwsza to sprawność codziennego funkcjonowania, zwykłego administrowania bieżącymi sprawami w warunkach dużej odrębności systemów prawnych krajów członkowskich. W niektórych sferach rządy krajowe mają wielką swobodę i uprawiają tak radosną twórczość legislacyjną, że obywatele mają prawo pytać: Gdzie jest ta Unia? Chodzi niekiedy o sprawy pozornie drobne, ale uciążliwe dla ludzi. W innych sferach administracja unijna przejawia nadgorliwość, a niektóre jej dyrektywy przeszły do legendy. W ich myśl ślimak jest rybą, marchew owocem, a banan miał mieć zdefiniowaną krzywiznę (krytyka tej ostatniej regulacji była tak wielka, że ostatecznie ją wycofano). Wypomina się też Unii drobiazgowość – dyrektywa w sprawie przewozu cukierków karmelkowych ma 26 tys. słów (tekst, który państwo właśnie czytają, ma niespełna 2 tys.).

Większy ciężar gatunkowy mają relacje krajów członkowskich i tryb poziomego ustalania stanowisk. Autorzy traktatów musieli tu pogodzić ogień z wodą: zapewnić dużym krajom odpowiednią pozycję, a małym poczucie, że nie tracą podmiotowości. Udało się to, powiedzmy, umiarkowanie. W czasie spokojnym koła jakoś się kręcą, ale w sytuacjach kryzysowych Unia jest niemal bezradna. Najważniejsze jest jednak, że w Unii Europejskiej zanikła refleksja nad dalekosiężną, perspektywiczną strategią rozwojową. Pytanie o głębszą integrację polityczną, potocznie mówiąc o Stany Zjednoczone Europy, jest dzisiaj dużym nietaktem. Można to jeszcze zrozumieć, gdyż są takie pytania, których lepiej nie zadawać, jeśli z góry nie zna się na nie odpowiedzi. Łaska nastrojów społecznych na pstrym koniu jeździ i w tym momencie zwolenników pełnej integracji nie ma zbyt wielu. Źle natomiast, że milczą w tej sprawie elity polityczne i intelektualne. W zapomnienie, oby chwilowe, poszło też hasło „Europa regionów”. W tej koncepcji chodzi o zwiększenie znaczenia i uprawnień regionów (u nas – województw) kosztem władz państwowych. Rzecz w tym, że o ile państwa członkowskie UE bardzo się różnią (od Malty do Niemiec), o tyle jednostki regionalne są bardziej porównywalne.

Miejsce w szyku
Wspomniana tu obawa przed powstaniem wewnątrz UE grupy państw ściślej powiązanych jest realna. Koncepcja ta odżyła po brytyjskim referendum i ma służyć zacieśnianiu więzów państw o zbliżonym poziomie rozwoju i dłuższej, wywodzącej się jeszcze z EWG, tradycji integracyjnej. Ponieważ nie ma raczej szans na generalną rekonstrukcję traktatów unijnych, pojawił się pomysł podwójnego budżetu, co dotyczyłoby okresu 2021–2027, czyli kolejnej tzw. perspektywy. Obok ogólnego budżetu całej UE pojawiłby się drugi, dla krajów, które przyjęły euro. Dla państw spoza strefy euro zostałoby najpewniej znacząco mniej pieniędzy.

W czystej teorii ratunkiem dla takich krajów jak Polska byłoby szybkie przyjęcie euro. Jest to jednak rozwiązanie pozorne. Bardzo wiele czynników ekonomicznych każe zwlekać z przyjęciem wspólnej waluty. Bardzo istotna jest też wola polityczna, której akurat najzwyczajniej brak. Prezydent Andrzej Duda powiedział niedawno, że Polska przyjmie euro, gdy Polak będzie zarabiał tyle, ile Niemiec. Czyli, mówiąc mniej elegancko, nigdy. To zapewne przesada, ale dobrze oddaje nastawienie polityków sprawujących dziś władzę. Sceptycyzm wobec Unii, a zwłaszcza jej dalszej integracji, jest akurat w Europie dość powszechny. Wynika z populizmu, niekiedy wręcz nacjonalizmu, jaki doszedł do głosu w niektórych państwach. Kapitalne znaczenie dla decyzji o przyszłości będą miały wyniki najbliższych wyborów we Francji i w Niemczech. Innymi słowy – nie należy spodziewać się żadnych przełomowych decyzji przed tymi wyborami. Na tym tle widzieć trzeba niedawne (połowa września) orędzie o stanie UE przedstawione w Parlamencie Europejskim przez Jeana-Claude’a Junckera, szefa Komisji Europejskiej.

Juncker odwołał się do wartości jako fundamentu UE. Przypomniał, że u podstaw koncepcji zjednoczonej Europy leży pokój rozumiany najszerzej, nie tylko jako brak wojny, lecz także jako poczucie bezpieczeństwa i sprawiedliwości społecznej. Obecna fala populizmu jest więc zaprzeczeniem idei europejskiej. W obliczu tych wyzwań Unia chce do 2022 r. powiększyć fundusz inwestycji strategicznych do 630 mld euro, co ożywić ma wzrost gospodarczy i dać nowe miejsca pracy. Juncker powrócił też do kwestii braku armii europejskiej – chyba największego zaniedbania twórców Unii. Zaproponował, by zacząć ją tworzyć od powołania wspólnej straży granicznej. A w ciągu najbliższego roku Unia musi udowodnić, że jest w stanie ochronić i podtrzymać „europejski styl życia”. Deputowani usłyszeli też, że w dzisiejszych warunkach „Unia Europejska jest za mało unią”, a interesy narodowe nadto często wysuwają się na pierwszy plan. Szkopuł w tym, że Jean-Claude Juncker jest znany jako zwolennik zacieśniania integracji w ramach UE. Trudno oczekiwać, by przekonał tych, którzy mają inne zdanie i chcą „więcej Europy”. W sporze o przyszłość wyszło więc na remis.

Powrót do źródeł
Podwaliny koncepcji Unii Europejskiej tworzy pięć zasad: jednolity rynek oraz swobodny przepływ ludzi, towarów, usług i kapitału. Wszystkie te zasady pozostają w mocy i nie są negowane. Niezadowolenie budzą jedynie niektóre sposoby ich realizowania. Trudno w tej sytuacji mówić o generalnym kryzysie. Jednak z pewnością UE doznaje skutków serii kryzysów cząstkowych. W szczególności często łamana jest niepisana, szósta zasada unijnej jedności, która mówi, że mechanizm idei europejskiej opiera się na dobrej woli. Są tymczasem liczne przykłady, że państwa członkowskie UE nie robią tego, do czego się zobowiązały. Szczyty unijne przyjmują wzniosłe i górnolotne deklaracje, które pozostają na papierze. Komisja Europejska ma, wbrew pozorom, bardzo ograniczone możliwości reagowania na zaniechania. Karać może tylko w przypadkach konkretnych, mierzalnych wykroczeń. Za brak dobrej woli ukarać nie sposób, brak na to paragrafu Stalin pytał cynicznie: „A ile papież ma dywizji?”. W pewnym sensie Komisja Europejska występuje dziś w roli papieża. Nierzadko pozostają jej tylko perswazja i argumentacja moralna. A obywatele nie muszą znać w szczegółach zasad działania UE, bo są one bardzo skomplikowane. Kierują się prostymi ocenami efektów działania, a te są bardzo rozmaite. Dzisiejszy stan Unii Europejskiej to nie kryzys, ale przesilenie w chorobie. Wstępnymi warunkami wyzdrowienia są chęć i wiara w możliwość poprawy. A także w to, że można być i Europejczykiem, i patriotą własnego kraju.