Restaurator na Harleyu

Cel, który postawił sobie Jarosław Chrobociński, był z pozoru oczywisty: uruchamiając pierwszą restaurację, postanowił wprowadzić w życie regułę, że najważniejsza jest relacja jakości do ceny.

Drugie z jego marzeń było następujące: jako miłośnik kuchni świata chciał, żeby każdy kolejny jego lokal reprezentował inne tradycje kulinarne. Choć odniósł sukces, droga, którą musiał przebyć, wcale nie była łatwa, ani prosta.

Na szczęście, udało mu się połączyć pracę z hobby, więc łatwiej niż innym przedsiębiorcom przychodziło mu pokonywać przeciwności. Kulinarną karierę zaczął już jako uczeń szkoły podstawowej. Potrafił piec tak dobre ciasta, że zamawiali je sąsiedzi. Gotować nauczył się od matki, Joanny – dziś managera jednej z jego restauracji. Nic więc dziwnego, że zdecydował się podjąć naukę w Zespole Szkół Gastronomicznych, specjalizując się w ciastkarstwie.

– W czasach poprzedniego ustroju, gdy zdobycie najprostszych składników było problemem, moja matka dokonywała istnych cudów w kuchni – wspomina J. Chrobociński. – Kiedy do kogoś ze znajomych przyjeżdżali goście z zagranicy, zawsze przygotowywała tradycyjną polską ucztę. Słynne „śledzie pani Asi” były rarytasem zabieranym za granicę. Mistrzowskie potrawy stanowiły rodzinny kapitał. Moja babcia, która gotowała równie doskonale, przez wiele lat była szefową restauracji w Radzyminie.

Kierunek kariery młodego adepta sztuki kulinarnej wydawał się oczywisty. Stało się jednak inaczej. Zdecydował się na studia biznesowe. Wyspecjalizował się w obrocie nieruchomościami. Już podczas studiów uruchomił dobrze prosperujące biuro. Kuzyn, manager w dużej firmie, zachęcił go jednak, by zajął się czymś innym. Utworzył firmę marketingową BTL, która w szczycie zatrudniała 70 osób i obsługiwała kilka znanych firm.

– Nie narzekałem na brak pracy, ani też na przychody – wspomina. – Z zazdrością patrzyłem jednak na kolegów, którzy prowadzili z sukcesem własne restauracje. Wiedziałem, że to branża, w której mogę sprawdzić się najlepiej. Wspólnie z kuzynem postanowiliśmy uruchomić sieć restauracji włoskich „Va Bene”. Kiedy w 2002 roku otwieraliśmy pierwszy lokal, przy ulicy Kasprzaka w Warszawie, wiele osób stukało się w czoło. Byłem pewien, że to dobra lokalizacja – w pobliżu powstawały nowe biurowce, m.in. siedziby banków. Restauracja, choć na obrzeżu centrum, szybko osiągnęła sukces i to nie tylko dzięki rozsądnym cenom. Stało się tak za sprawą bardzo atrakcyjnej karty przygotowanej przez świetnego szefa kuchni, przyjaciela Macedończyka, który wiele lat przepracował we Włoszech. W dodatku postanowiłem, że nie będziemy oszczędzać na produktach, to one przecież decydują o jakości potraw.

Zgodnie z założeniem, w ciągu trzech lat „Va Bene” przybrało postać małej sieci składającej się z 4 restauracji. Jak to często bywa w spółkach, koncepcje właścicieli okazały się rozbieżne i dwa lata temu zdecydowali się podzielić biznes. J. Chrobociński postanowił zrealizować więc marzenie o kilku restauracjach o kompletnie różnej specjalności. Lokal przy ul. Kasprzaka nadal specjalizuje się w kuchni włoskiej, choć nosi już inną nazwę – „Trattoria Boccone”. Przy ursynowskim ryneczku uruchomił „Le Regal”, jeden z nielicznych w Polsce lokali oferujących tradycyjne potrawy kuchni francuskiej. Następnie otworzył „Grubą rybę”, która oferuje sushi i inne specjały japońskie. Najnowszy projekt to „Kresowiak”, restauracja wyspecjalizowana w kuchni kresowej, której dobrym duchem, a zarazem autorką menu jest Elena Dubowskaja, wybitna kucharka, gwiazda kulinarnej telewizji białoruskiej.

J. Chroboociński nie kryje, że prowadzenie restauracji nie jest łatwym kawałkiem chleba. Ludzie, którzy próbowali wejść do tej branży z bardzo dużymi pieniędzmi, ale nieprzygotowani, zwykle zaliczali spektakularną klapę. Chcąc utrzymać wysoką jakość, trzeba pilnować interesu przez cały dzień. Klucz do sukcesu, poza umiejętnym zaplanowaniem przedsięwzięcia, to odpowiedni ludzie. Managerami jego restauracji są: matka, brat i zaufany kolega. Pomimo to codziennie przejeżdża wiele kilometrów po zatłoczonej Warszawie, żeby od razu interweniować, gdy pojawia się problem. Zwykle zaczyna dzień pracy od odwiezienia synka do przedszkola o godz. 8 rano. Rzadko wraca do domu wcześniej niż o godz. 22.

– Cieszę się, że udało mi się znaleźć odskocznię od problemów dnia codziennego – stwierdza. – Jest to mój ulubiony Harley V-rod, na którym jeżdżę od pięciu lat. Jazda na nim to fantastyczny relaks. A w dodatku znacznie szybciej niż samochodem udaje mi się pokonywać zatłoczone ulice, kiedy odwiedzam moje lokale. Jestem członkiem warszawskiego chapteru Harley Owners Group, organizacji, do której na całym świecie należy 1,3 mln osób. Warunki udziału są proste – trzeba mieć Harleya i akceptować zasady obowiązujące w klubie. Jako „Activity Officer” zajmuję się organizacją imprez harleyowych, z których najważniejsza to nasz klubowy coroczny zlot. Przez kilka lat zloty gościł Kołobrzeg, obecnie Poznań. To wspaniałe święto, w którym bierze udział około tysiąca harleyowców z Polski i kilku europejskich krajów.

Jak się nietrudno domyślić, J. Chrobociński myśli o uruchomieniu lokalu z prawdziwego zdarzenia dla motocyklistów. Najbardziej podoba mu się klimat w słynnym na całym świecie londyńskim „Ace cafe” ze specjalnymi parkingami i wieloma innymi udogodnieniami dla właścicieli jednośladów.

Co lubi Jarosław Chrobociński?

Zegarki – Tag Heuer Monaco, planuje zakup zegarka Patek Philippe
Pióra – niestety gubi, najbardziej lubił Porsche Design
Ubrania – casual i oczywiście oryginalne stroje firmowane przez Harleya
Wypoczynek – regularnie południe Europy oraz egzotycznie Bali
Kuchnia – francuska, która – jak podkreśla – jest matką wszystkich kuchni
Restauracja – „Banja Luka” w Warszawie, (właściciel to jego przyjaciel)
Samochód – Audi. Jak podkreśla: „Żaden pojazd nie dorównuje Harleyowi”
Hobby – podróże motocyklowe po najdalszych zakątkach świata. Sztuka współczesna, kolekcjonuje prace młodych artystów, szczególnie ceni Normana Leto