Po godzinach: Patrizio Buanne na deskach… Teatru Buffo

Patrizio Buanne, 41-letni włoski piosenkarz, którego płyty rozeszły się w nakładzie ponad 2 mln egz., a koncerty dawał nie tylko w Europie, ale także w USA i Australii, zupełnie nieoczekiwanie, chyba także dla samego siebie, pojawił się we czwartek, 14 marca, na deskach warszawskiego teatru muzycznego Buffo.

Ojciec Patrizio był Włochem, ale mama Polką i chociaż dorastał na przemian w Neapolu i Wiedniu, gdzie rodzice prowadzili biznes restauracyjny, mówi płynnie po polsku. I chociaż nigdy nie koncertował w naszym kraju, jeśli nie liczyć krótkiego występu przed papieżem Janem Pawłem II w 1995 r. we Wrocławiu, z ogromnym sentymentem przyjeżdża do Polski, a w tym tygodniu po raz pierwszy z żoną Franceską. A ponieważ, jak twierdzi, uwielbia teatr Janusza Józefowicza, nie mógł nie zaprosić jej na czwartkowy koncert „Wieczór włoski”, na który wszystkie bilety tradycyjnie wyprzedano ze sporym wyprzedzeniem.

W trakcie spektaklu do mikrofonu na krótką chwilę dorywa się Janusz Stokłosa, który zazwyczaj akompaniuje muzykom, żeby zaśpiewać po włosku pierwszą zwrotkę słynnej piosenki Toto Cotugno „L’italiano”, której refren prawie każdy potrafi zanucić:

Lasciatemi cantare
con la chitarra in mano,
lasciatemi cantare
una canzone piano piano.

Lasciatemi cantare,
perche’ ne sono fiero:
sono l’italiano,
L’italiano vero.

Józefowicz śmieje się ze Stokłosy, że nie był w stanie nauczyć się więcej zwrotek i pyta, czy nie ma na sali kogoś, kto zna dalszy ciąg. Ku jego zdumieniu zgłasza się gość w szaliku z czwartego rzędu, który po polsku mówi, że ma na imię Patrizio, jest Włochem i że może spróbować. Józefowicz klepie go protekcjonalnie po plecach podając mikrofon i mówi „To próbuj”.

Gość próbuje, a ponieważ jest to najlepsze wykonanie tego wieczoru, po prostu zawłaszcza sobie dalszą część show. Gdy schodzi ze sceny, a na nią wkracza kolejny wykonawca i zaczyna śpiewać, Józefowicz naradza się krótko ze Stokłosą, po czym znika za kulisami pędząc do komputera. Gdy za chwilę ponownie pojawia się na scenie, pyta tego samego gościa z czwartego rzędu czy przypadkiem nie nazywa się Buanne, a gdy ten potwierdza, to czyta ze smartfona jego krótką biografię, gdzie to on nie śpiewał i ilu to płyt nie wydał.

Ale potem robi coś, co tylko dowodzi tego, że jest zwierzęciem scenicznym, bowiem jeszcze za kulisami znajduje na YouTubie wykonanie tej samej piosenki przez Buanne na koncercie w Londynie i pozwala go obejrzeć publiczności na szybko wysuniętym zza kulis ekranie. Na scenę jeszcze raz wkracza gość z czwartego rzędu i zaczyna mu wtórować do mikrofonu i wtedy już nikt nie ma wątpliwości, że Buanne na filmie i gość na scenie to ta sama osoba.

Publiczność wstaje z miejsc, koncert zaczyna biec własnym życiem, a wszyscy widzowie mają wrażenie, że są świadkami czegoś wyjątkowego. I tylko przez chwilę kołacze się po głowie pytanie „prawdziwy performance czy ustawka”?

Wojciech Gryciuk