Optymistycznie o inflacji

    Wbrew temu, co się może wydawać, jestem osobą o niezwykle optymistycznym
    usposobieniu. Dlatego skoro inflacja stała się już faktem, warto się zastanowić,
    jakie mogą być z tego korzyści

    Oczywiście nie zapominam o negatywnych skutkach inflacji – obniżenie efektywności
    funkcjonowania mechanizmów rynkowych (bo coraz trudniej będzie nam stwierdzić, czy coś
    jest tanie, czy drogie, wskutek codziennej zmiany cen), transfer majątku od elit intelektualnych (wynagradzanych w pieniądzu o coraz mniejszej wartości) do osób kontrolujących dostawy dóbr niezbędnych, a zatem o bardzo niskiej cenowej elastyczności popytu (żywność, energia, paliwo), zubożenie najuboższych (bo to oni największą część budżetu wydają na dobra pierwszej potrzeby, które charakteryzują się najwyższą inflacją).

    Te negatywne skutki inflacji w obszarze gospodarczym, a w konsekwencji – społecznym i politycznym wystąpią niezależnie od tego, czy nam się to podoba, czy nie, tym bardziej że inflacja pozostanie z nami na dłużej. Jedynym sposobem na jej obniżenie byłoby obniżenie stopy życiowej społeczeństwa, a na to żaden rząd w najbliższych latach się nie zdecyduje. Dlatego lepiej poszukać stron pozytywnych. Wydaje mi się, że powinniśmy rozpatrywać dwa główne scenariusze – w zależności od tego, czy będziemy mieli do czynienia z deszczem euro, czy nie.

    Jeśli w najbliższym czasie miliardy euro z Krajowego Planu Odbudowy będą zamieniane na złote, to (pomimo olbrzymiej różnicy w inflacji pomiędzy Polską a strefą euro) kurs złotego będzie w miarę stabilny, przez co wzrost cen krajowych będzie stabilizowany poziomem cen na rynkach zagranicznych. Pomimo rosnącego popytu krajowego konkurencja powinna powstrzymywać wzrost cen powyżej poziomu istotnie przewyższającego ceny zakupu i transportu do Polski.

    Inflacja zaatakuje zatem te obszary, które są przed nią mniej chronione, gdzie takiego mechanizmu stabilizującego nie będzie, gdzie nie da się obiektywnie wyliczyć wartości, czyli np. nieruchomości, instrumenty finansowe czy różnego rodzaju „inwestycje alternatywne”. Może się okazać, że poziomy, które dziś uważamy za przewartościowane, z perspektywy kolejnych lat uznamy za bardzo atrakcyjne do zakupów. Choć jako społeczeństwo słono za inflację zapłacimy, trafione inwestycje mogłyby choć części z nas osłodzić ten rachunek.

    Drugi scenariusz to brak pieniędzy z KPO, co by skutkowało brakiem opisanego powyżej mechanizmu stabilizacyjnego, czyli pogrążeniem się w otchłani inflacji bez zewnętrznych ograniczeń. Wbrew pozorom i tu można się doszukać pozytywów. Utrzymywanie ujemnej realnej stopy procentowej przez długi czas spowoduje, że finansowanie bankowe stanie się coraz trudniejsze. Wówczas podmioty poszukujące finansowania powinny skierować się ku giełdzie, podobnie jak to było w latach 90. Jest w tym zatem szansa na rozwój rynku kapitałowego pomimo (a może nawet z powodu) inflacji.

    Niezależnie od tego, czy zaleje nas fala euro, czy nie, należy się zastanowić, czy inwestycje w akcje będą zabezpieczeniem przed inflacją. Teoretycznie powinno tak być, bo skoro akcja jest częścią przedsiębiorstwa, a to przedsiębiorstwo nie ma pieniędzy, tylko aktywa, które powinny być niejako automatycznie waloryzowane o wskaźnik inflacji, to akcje powinny dać akcjonariuszom możliwość utrzymania wartości zainwestowanych pieniędzy. Oczywiście o ile to przedsiębiorstwo da radę funkcjonować w warunkach wysokiej inflacji, co dla wielu biznesów nie będzie proste.

    Autor:

    dr Mirosław Kachniewski
    Prezes Zarządu Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych