Marek Sowa

Rozmowa z Markiem Sową, Marszałkiem Województwa Małopolskiego

– Panie marszałku, jak zarządza się tysiącem pracowników i milionami złotych?
– To ogromna odpowiedzialność, ciężka praca, ale też duża satysfakcja, gdy widzi się pozytywne efekty tych działań. Najważniejsze, że Małopolska pięknieje i rozwija się na naszych oczach, co może zauważyć każdy.

– Jest pan wymagającym szefem?
– Jestem, ale daję swoim pracownikom dużą swobodę działania, w zamian za to oczekuję konkretnych efektów. Kiedy widzę jednak, że ktoś nie wywiązuje się ze swoich obowiązków lub łamie wcześniejsze ustalenia, to potrafię wyciągnąć konsekwencje. Nie unikam podejmowania trudnych decyzji, także personalnych. Nie widzę innego sposobu na zarządzanie urzędem i całym obszarem, za jaki odpowiada samorząd regionalny, który ma tak rozbudowane i różnorodne kompetencje. Mimo takiej polityki, na moim biurku codziennie czeka do podpisu dziesiątki teczek z dokumentami. Zajmuje mi to mnóstwo czasu – w mojej ocenie, za dużo.

– Jak to powinno wyglądać?
– Marszałek musi być liderem odpowiadającym za całość, bez wchodzenia w szczegóły. To zadanie dla dyrektorów departamentów i innych osób odpowiedzialnych za dany projekt. Taki podział jest najkorzystniejszy, ale pomimo tego czasem człowiek jest angażowany również w drobne sprawy.

– W jednym z wywiadów mówi pan o sobie: człowiek czynu.
– Bo za takiego się uważam – jestem osobą konsekwentnie dążącą do celu. W działalność publiczną zaangażowałem się, bo chciałem zmieniać otaczającą mnie rzeczywistość, która na początku lat 90. była bardzo szara. Wszystko, co osiągnąłem zawdzięczam przede wszystkim swojej ciężkiej pracy. Wystarczy przyjrzeć się mojej karierze, aby zauważyć, że droga awansu zawodowego jest możliwa.

– I nawet sołtys niewielkiej wsi może stać się marszałkiem?
– Może, ale nie jest to takie łatwe, bo na razie – z tego, co wiem – w Polsce tylko mnie się to udało. Gdyby 15 lat temu – w momencie powstania województwa małopolskiego – ktoś powiedział mi, że stanę kiedyś na jego czele, zapewne nie potraktowałbym go poważnie. Prawdą jest jednak, że moje myślenie o życiu i własnej przyszłości zmieniło się radykalnie po odzyskaniu wolności w 1989 roku. Wyjechałem do Finlandii, gdzie spotkałem wspaniałych ludzi, którym wiele zawdzięczam. Zdobyłem doświadczenie, które pozwoliło mi na inne spojrzenie na nasz kraj. Szybko dostrzegłem, że to jednak Polska ma ogromną szansę szybkiego rozwoju i jest to fantastyczne miejsce dla ludzi otwartych, chętnych do działania, niebojących się podejmowania ryzyka. Zdecydowałem się na powrót do kraju i to była najlepsza decyzja.

– Będąc sołtysem Bobrka, był pan najmłodszą osobą na tym stanowisku w całym ówczesnym województwie bielskim. Było trudno tak młodemu człowiekowi?
– Byłem też najmłodszym radnym gminy Chełmek. Czy było trudno?
Myślę, że dobra energia i pomysły sprawiały, że szybko udało się zdobyć poparcie mieszkańców. W efekcie wieś zyskała telefony, oświetlenie, wyasfaltowane drogi, zmodernizowaną szkołę i zaplecze sportowe. W ślad za inwestycjami zmieniała się społeczność – zaczęła być bardziej aktywna. To cieszyło najbardziej.

– A później przyszły kolejne, coraz ambitniejsze zadania…
– Zgadza się. Rozpocząłem pracę w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Małopolskiego, przechodząc po kolei niemal wszystkie szczeble kariery. Byłem kierownikiem, dyrektorem, członkiem zarządu, a teraz marszałkiem. Żartuję nawet, że marszałkiem zostałem w trybie awansu wewnętrznego. Śmiało mogę powiedzieć, że znam ten urząd od podszewki – pracuję tu już ponad 15 lat.

– Widać tutaj ogromną konsekwencję w działaniu.
– Staram się mieć zawsze plan na kilka lat do przodu i realizuję go krok po kroku. Tego też wymagam od swoich współpracowników: planowania i konsekwencji. Uważam, że każdy piastujący stanowisko kierownicze
– manager, dyrektor – musi mieć jasno postawiony cel oraz wiedzieć, jak go osiągnąć.

– Czyli nie ma miejsca na improwizację? Łut szczęścia?
– Zawsze jest – ale trzeba pamiętać, że to tylko niewielki ułamek sukcesu. Z domu rodzinnego wyniosłem przekonanie, że najważniejsza jest jednak ciężka praca, a wraz z nią i o szczęście łatwiej.  Nigdy nie ukrywałem, że zwrot ku karierze politycznej zawdzięczam poniekąd przypadkowi. W końcu Pawła Grasia poznałem na stacji paliw w Bobrku, gdzie regularnie tankował. I tak zaczęła się moja przygoda z polityką.

– Ciężką pracę ma pan we krwi?
– Myślę, że tak. Tata to prawdziwy tytan pracy, mama też zawsze była bardzo aktywną osobą – oprócz domowych obowiązków, mocno angażowała się w działalność publiczną, bo od lat prowadzi koło gospodyń wiejskich. Myślę, że udało mi się połączyć najlepsze cechy moich rodziców. Jako młody człowiek byłem zatrudniony w kopalni Piast w Bieruniu, a w Finlandii zdarzało mi się pracować ponad 250 godzin miesięcznie – podobnie jak teraz. Myślę, iż te doświadczenia sprawiają, że łatwiej mi sprostać wymagającej funkcji marszałka. Ogromną siłę daje mi też wsparcie mojej rodziny. Moi bliscy akceptują to, że moja praca wymaga pełnego zaangażowania i dyspozycyjności. Bez tego przyzwolenia nie miałbym takiego komfortu psychicznego.

– W listopadzie wybory samorządowe. Gdzie prowadzi pański plan?
– Ostatnie cztery lata to fascynujący okres w moim życiu. Jako marszałek czuję się zobowiązany do zaprezentowania mieszkańcom Małopolski dorobku ostatnich lat, za którym stoją konkretni ludzie i środowiska. Osobiście nie mam wątpliwości, że w dotychczasowej krótkiej historii Małopolski – pomimo kryzysu gospodarczego – był to czas najszybszego rozwoju i największej modernizacji. Mam nadzieję, że Małopolanie podzielą moje przekonanie i pozwolą mi kontynuować pracę na rzecz województwa.
Jestem przekonany, że przed nami kolejne dobre lata. A wracając do wyborów, plan jest jeden: zwycięstwo.

Co lubi Marek Sowa?

Zegarki – Frederique Constant
Ubrania – „Na co dzień – klasycznie – garnitur”
Wypoczynek – oczywiście Małopolska, a wkrótce dojdzie jeszcze własny ogród
Kuchnia – domowa i smaki Małopolski
Samochód – służbowa Škoda Superb, a prywatnie Mercedes B200
Hobby – sport i wycieczki, na które ciągle brakuje czasu