Marek Czeredys

Rozmowa z Markiem Czeredysem, przewodniczącym rady nadzorczej Arcus SA

– Należy pan do grupy przedsiębiorców, którzy kształtowali polski biznes po przemianie ustrojowej 1989 roku. Zamiast spocząć na laurach, niestrudzenie podejmuje pan nowe wyzwania…
– Chyba mnie pan trochę przecenia. Obecnie Arcusem zarządza mój syn – Michał. Świetnie się sprawdza jako prezes, znacznie lepiej niż managerowie, którzy zarządzali spółką przed nim. Pomagają mu w tym na pewno predyspozycje, kierunkowe wykształcenie, a także kilkunastoletnie doświadczenie w kierowaniu Arcusem, które starałem się mu przekazać. Czynnikiem dopingującym go do działania na pewno jest świadomość kontynuacji przedsięwzięcia, które wyrosło z rodzinnego biznesu.

Obserwuję działania Michała z pozycji przewodniczącego rady nadzorczej i muszę stwierdzić, że choć nie zawsze się z nim zgadzam, to jednak akceptuję jego decyzje. Co z tego, że ja być może wybrałbym inną drogę dochodzenia do celu – ważne są efekty. A w przypadku Michała są one imponujące. Zaliczam do nich m.in. efektywną restrukturyzację spółki, która w chwili objęcia przez niego stanowiska prezesa przynosiła stratę, a po roku od rozpoczęcia zmian przyniosła zysk. Cieszy mnie, że również drugi z moich synów – Rafał – znalazł swoje miejsce w biznesie. Z jednej strony – jako sprawny prawnik – aktywnie współpracuje z bratem, a jednocześnie sprawuje nadzór właścicielski nad spółką Polmag – odlewnią pracującą w nowoczesnej technologii ciekłego magnezu. Podobnie jak moi synowie, nie umiem wyobrazić sobie życia bez pracy – w związku z czym rzeczywiście angażuję się w nowe przedsięwzięcia.

– Zanim pan o nich opowie, proszę przypomnieć, jak zaczęła się pańska przygoda z biznesem.
– Mój przykład potwierdza tezę, że predyspozycje ważniejsze są niż wyuczony zawód. Studiowałem w latach 70. Ukończyłem weterynarię i bardzo poważnie traktowałem wyzwania, jakie stanęły przede mną. Podjąłem pracę w lecznicy w Radzyminie i pomagałem – jak bohater pamiętnego serialu – zwierzętom dużym i małym. Koniec lat 80. był czasem rozczarowań – zamiast skupić się na tym, co stanowi sedno zawodu lekarza weterynarii, borykałem się z dziesiątkami problemów, które uniemożliwiały mi odpowiedzialne i efektywne wykonywanie pracy. Brakowało dosłownie wszystkiego, w tym leków, benzyny, a także podstawowych narzędzi. W 1987 roku razem z trzema kolegami założyliśmy ARCUS Sp. z o.o. Zaczęliśmy sprowadzać sprzęt do analityki medycznej. Wkrótce potem wpadłem na pomysł, żeby rozszerzyć działalność o urządzenia biurowe. Od początku współpracowaliśmy ze światowymi liderami rynku przetwarzania dokumentów. Rzecz jasna, ich produkty były droższe, ale gwarantowały znakomitą jakość, a tym samym satysfakcję klientów. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, wiem, że łącznie ze zrozumieniem potrzeb klienta są one kluczowym elementem sukcesu. To credo działalności zarówno Arcusa moich czasów, jak i giełdowej, nowoczesnej i innowacyjnej spółki zarządzanej przez mojego syna.

– Z jaką firmą nawiązał pan najpierw współpracę?
– Przez pięć lat byłem polskim dystrybutorem Rank Xerox. Udało mi się nawet osiągnąć status „platynowego dealera”, największego w naszej części Europy. Kolejnymi partnerami była Toshiba, firma Schleicher, specjalizująca się w niszczarkach dokumentów, i Pitney Bowes – lider rynku systemów kopertujących. To jednak nie wyczerpuje listy partnerów… Istotnym wydarzeniem w historii Arcusa był rok 1997 i nawiązanie współpracy z japońskim producentem drukarek – koncernem Kyocera, którego przedstawicielem w Polsce jesteśmy do dziś. Warto wspomnieć, że dzięki przejęciu Mity, koncern wyspecjalizował się nie tylko w druku, ale też w kopiowaniu, a urządzenia wielofunkcyjne i drukarki Kyocera Mita podbiły świat. Przede wszystkim, dzięki nadzwyczajnej efektywności i trwałości, cechom, które są coraz rzadsze w epoce szybkiej rotacji tanich urządzeń informatycznych.  Od początku uświadamialiśmy klientów, że to nie cena jest najważniejszym kryterium przy zakupie drukarki, ale koszt wydruku jednej strony.

– Czy ARCUS zajmuje się wyłącznie dystrybucją urządzeń?
– Obecnie stawiamy nie tylko na sprzedaż, ale od kilku lat rozwijamy zaawansowane i innowacyjne usługi, czyli outsourcing wydruków, oferowany jako ARCUS Kyocera MDS. Jest to forma bardziej opłacalna zarówno dla nas, jak i dla klientów. Po co kupować kosztowny sprzęt, skoro można zapłacić tylko za tyle kartek, ile się wydrukuje, a co równie ważne – nie martwić się wymianą tonerów, itp. Dla nas oznacza to ciągłą gotowość serwisową. Kiedyś robiły to specjalistyczne zespoły Arcusa. Prowadziło to do takich absurdów, jak podróże serwisantów z poznańskiego oddziału do np. Szczecina… Dziś w dużej mierze korzystamy z pomocy naszych autoryzowanych partnerów. Mamy ich w Polsce 30. W efekcie nasi partnerzy zarabiają, a my zredukowaliśmy koszty. Nasz kontakt z klientem zaczyna się zwykle od specjalistycznego audytu, w ramach którego określamy rzeczywiste potrzeby i docelowy koszt drukowania i kopiowania. Obecnie połowa z odbiorców decyduje się na proponowane przez nas rozwiązanie, które – jak wspomniałem wcześniej – jest korzystniejsze niż zakup urządzeń.

– Jak wyglądały początki Arcusa, który od dwóch lat jest notowany na GPW?
– Podobnie jak większości dużych firm – zaczynaliśmy działalność od jednego pokoju. Razem ze wspólnikami najchętniej spotykaliśmy się jednak… w parku przy ul. Filtrowej w Warszawie. Pamiętam, że często kłóciliśmy się o przyszłość firmy, nigdy jednak o pieniądze. Każdy z nas miał dziesiątki pomysłów, nic więc dziwnego, że w końcu każdy postanowił pójść swoją drogą. Ja skoncentrowałem się na branży druku i kopiowania. Z czasem poszerzyłem działalność o kolejne obszary, tworząc konsorcjum ośmiu firm.

– Dlaczego zdecydował się pan na wejście na parkiet?
– To naturalna droga rozwoju biznesu. Poza tym, nasłuchałem się mnóstwo o tym, że „spojrzenie właścicielskie” ogranicza rozwój. W związku z tym postanowiłem przestać być hamulcowym swojego biznesu… Tym bardziej, że – jak mi się wówczas wydawało – przekroczyłem pewien próg zmęczenia. Życie pokazało, że teorie rzadko sprawdzają się w praktyce i najlepiej sprawdza się stara zasada, że pańskie oko konia tuczy. Zarządzany przez mojego syna ARCUS okazał się odporny na kryzys. Powiem żartem – czasem trochę jestem zazdrosny o to, że Michał, dysponując wiedzą, szerokimi horyzontami i ciekawymi wizjami, forsuje własne rozwiązania, ale przecież na tym polega zmiana pokoleniowa.

– Na czym koncentruje się pan dzisiaj?
– Widzę wielką szansę dla spółki T-matic Systems, specjalizującej się w inteligentnych sieciach. Polskę czeka w tej dziedzinie duża rewolucyjna zmiana, a my od 5 lat budujemy kompetencje i rozwijamy rozwiązania w tym zakresie. Nasza oferta – zgodnie z wyznawaną przeze mnie i mojego syna zasadą – dotyczy wysokiej klasy urządzeń. Wierzę, że to słuszny wybór. Nigdy nie zapominam zdania mojego dziadka, który powtarzał: „Jestem za biedny, żeby tanio kupować”. Dominująca na polskim rynku reguła – duży obrót, szybki i jednorazowy zysk – jest dla mnie nie do przyjęcia. Obecnie T-matic generuje obroty cztery razy mniejsze niż ARCUS, ale to dopiero początek…

– Słowem, sukces za sukcesem. Czy są rzeczy, z których nie jest pan zadowolony?
– Niechętnie o tym mówię, ale cóż… Kilka lat temu w dobrej wierze kupiłem od Agencji Mienia Wojskowego teren, na którym planowałem zbudować bardzo potrzebne Warszawie nowoczesne centrum konferencyjne z prawdziwego zdarzenia. Na wzór wielu kompleksów amerykańskich i europejskich. Po sfinalizowaniu transakcji i otrzymaniu pozwoleń okazało się, że moja inwestycja ma wielu prominentnych przeciwników. Władze miasta wyciągnęły przeciwko mnie armaty twierdząc, że planuję zabudować fragment Pól Mokotowskich stanowiących teren rekreacyjny. Teren, który obecnie zajmuje ok. 60 ha, z ponad 200 ha w okresie międzywojennym. Zaproponowałem więc, że zamienię mój grunt na inny. Nic z tego – urzędnicy zablokowali umowę wbrew opiniom kolejnych instancji odwoławczych. Dla mnie, jako obywatela, przykry jest fakt, że w demokratycznym kraju należącym do Unii Europejskiej nie respektuje się przepisów prawa oraz zasad zdrowego rozsądku. Blokuje się jednocześnie innowacyjne przedsięwzięcia tak potrzebne naszemu miastu, projekty mogące wpłynąć na rozwój Warszawy i wzrost jej znaczenia na arenie międzynarodowej.

– Będąc managerem przez ćwierć wieku, zgromadził pan szereg doświadczeń.
– Lubię pracować z zadowolonymi ludźmi. Przez 10 lat byłem lekarzem weterynarii, i tak jak wspomniałem wcześniej, pod koniec lat 80. to pogarszające się warunki pracy nie pozwalały mi wykonywać zawodu w sposób odpowiedzialny i osiągać satysfakcji z podejmowanych działań. Nigdy nie zapomniałem o tym prowadząc własną firmę. Na satysfakcję w miejscu pracy składa się szereg elementów: efekty pracy, uznanie szefa, poczucie bezpieczeństwa, ale też świadomość odpowiednio wykorzystanych kwalifikacji. Doceniają to na pewno pracownicy Arcusa, wśród których są osoby pracujące w niej od kilkunastu lat. Jako szef przestrzegam podstawowej zasady – zawsze więcej wymagam od siebie, niż od swoich współpracowników.

– A czym trzeba zawinić, żeby usłyszeć od pana: już u mnie nie pracujesz?
– Nie toleruję świadomej działalności na szkodę firmy. Bywa, że ktoś popełni błąd w dobrej wierze. I to jestem w stanie zrozumieć. Często powtarzam współpracownikom, że musimy być zawsze gotowi do reagowania na oczekiwania klientów. Niejednokrotnie sam musiałem modyfikować ważne plany, także rodzinne, gdy wymagał tego interes firmy.

Co lubi Marek Czeredys?

ZEGARKI – Patek Philippe
UBRANIA – preferuje styl casual. Najchętniej ubiera się w dżinsy i marynarki Brioni lub Cerutti oraz buty Moreschi i Bruno Magli. Ostatnio rzadko nosi krawaty, choć ma bardzo liczną ich kolekcję
WYPOCZYNEK – w ciepłych krajach. Lubi Malediwy, Tajlandię, ale też Afrykę – zwłaszcza Zimbabwe, Botswanę i Namibię
KUCHNIA – śródziemnomorska. Czasem sam gotuje dla przyjaciół, głównie dania z ryb i owoców morza, choć mogą to być także dobre steki
RESTAURACJA – poleca resort Vila Joya w Portugalii i wspaniałe restauracje w Japonii
SAMOCHÓD – Bentley
HOBBY – golf, narty, nordic walking, który uprawia codziennie. Kiedyś często grał w tenisa. Jest miłośnikiem wina i whisky